Nie wzruszy nas do łez. Nie rozbawi nas do rozpuku. Nie powali nas efektami specjalnymi ani brawurowymi scenami akcji. Nie ma tu fascynujących wizji innych światów i nikt nie ratuje wszechświata w ostatniej chwili. Są tylko ludzie. I to całkowicie wystarcza na najkrótsze, bo pełne napięcia, trzy godziny jakie możemy doświadczyć w tym roku w kinie. (Artykuły został opublikowany w 2023 r.)
[Christopher Nolan dostał nagrodę dla najlepszego reżysera, a jego „Oppenheimer” wybrano najlepszym filmem. Historia twórcy bomby atomowej podbiła galę Oscarów 2024 r. , zdobywając aż 7 statuetek (na 13 nominacji)]
Hollywood w ostatnich latach nas nie rozpieszcza jakością swoich towarów. Proszę mi wybaczyć więc, jeśli zacznę od wyłożenia „kawy na ławę” – tak, Oppenheimer jest dokładnie tak wybitnym filmem jak mówią media. Tak, naprawdę warto obejrzeć nowe dzieło Christophera Nolana. To, że jest to jeden z najlepszych filmów tego roku jest oczywistością, bo A.D. 2023, to właściwie nawet nie jest komplement – ale jest to film, który również na tle całej stuletniej historii Hollywoodu można określić co najmniej jako dzieło wybitne. Wybitne – ale czy wręcz wielkie? To trudniejsza sprawa. Tu pozwolę sobie wskazać na pewne wątpliwości. No, ale – wszystko po kolei.
Wesprzyj nas już teraz!
Techniczny majstersztyk
Zacznijmy jeszcze od wylania kolejnych pochwał. O reżyserze, Christopherze Nolanie, mogę powiedzieć tak: wprawdzie obejrzałem zaledwie połowę jego filmów, więc być może przegapiłem coś bardziej nieudanego, ale jeśli chodzi o te które widziałem, każdy był na swój sposób wybitny i wyjątkowy. I choć Nolan kojarzy się w ostatnich latach przede wszystkim ze spektakularnymi filmami akcji i science-fiction, to przecież w jego dorobku znajdziemy dzieła bardziej przyziemne. Wśród tych wskazałbym szczególnie na Memento (2000), film, którego pogmatwana struktura, pokazała predylekcje Nolana do zabawy w skomplikowaną chronologię fabuły, pojawiającą się ponownie właśnie w Oppenheimerze. Co równie ważne: tak w Memento, jak i w Oppenheimerze, Nolan potrafi żonglować różnymi momentami w czasie, w taki sposób, aby nie namieszać widzom w głowach, i aby cała ta żonglerka realnie coś do dzieła wniosła, zamiast po prostu bawić się dla zabawy.
To, co wydaje się przesiąkać cały dorobek Nolana, to autentyczne zamiłowanie do kina, i chęć ciągłego parcia dalej we własnym rozwoju: żeby nawet, kiedy tworzy kolejnego Batmana, mimo wszystko w jakiś sposób przesunąć własne granice możliwości, dodać kolejną sztuczkę do swego repertuaru. W przypadku Oppenheimera, reżyser, którego filmy nieraz kipiały od efektów komputerowych, postanowił niemal wszystko zrobić bez użycia grafiki cyfrowej. W końcowych napisach znajdziemy, owszem, kilkunastu „cyfrowych artystów” – ale dalekie to od setek pracujących przy innych filmach. Można by pomyśleć, że film o twórcy bomby atomowej będzie właśnie obfitował w efekty komputerowe, a jeżeli nie – to że będzie to z wielką stratą dla tematu, który jednak domaga się imponujących wybuchów. Jest dokładnie przeciwnie. Fizyczność, namacalność zarówno scenografii jak i wybuchów zrobionych tradycyjnie, po prostu z użyciem materiałów wybuchowych, służy podkreśleniu tego, co mówi już sam tytuł filmu: to nie bomba atomowa jest tu tematem, ale człowiek. Najdobitniej pokazują to sceny detonacji pierwszej, próbnej bomby atomowej, kiedy oko reżysera znacznie więcej uwagi poświęca świadkom tego wydarzenia niż samemu wybuchowi.
Koncentrację na ludziach potęguje wybór aktorów – i ich naprawdę doskonała gra. Uderzające jest przede wszystkim to, jak wiele znanych i wybitnych aktorów przewija się przez ten film, tak zatopionych w swoich postaciach, że zupełnie niezauważonych.
Trudne pytania wokół bomby
Film opowiada więc historię J. Roberta Oppenheimera, amerykańskiego naukowca, który odpowiadał za Projekt Manhattan, czyli po prostu: wynalezienie i konstrukcję trzech pierwszych bomb atomowych w historii ludzkości. Opowiedzenie takiej historii sprawia specyficzne wyzwanie: w przeciwieństwie bowiem do scenariuszy które widzimy tak często w fantastyce, broń atomowa nie była bronią ostatniej szansy. Nie została użyta w krytycznym momencie, by cudownie odmienić bieg już przegranej bitwy. Owszem, na początku wojny, kiedy to naukowcy zwrócili się do rządu z propozycją konstrukcji bomby – wręcz domagając się aby wystartować z takim projektem – gdzieś w tle były obawy że ta broń może być jedyną szansą przeciw Niemcom. Bardzo ciążyła tu też świadomość, mocno podkreślana w filmie, że przecież niemieckie uczelnie wiodły prym w badaniach nad teorią atomu, i że mogą jako pierwsi skonstruować taką broń. Ale potem wojna potoczyła się w taki sposób, że zanim bomba była gotowa, Niemcy pokonano drogą konwencjonalną, a Japonia była praktycznie na ostatnich nogach.
Taki rozwój wydarzeń musiał rodzić pytania: czy nadal warto projekt kontynuować? Czy dokończyć bombę, która zmieni oblicze świata, gdy nie ma takiej potrzeby? Potem zaś – już po wojnie – jak ocenić własne działania? Jak – i kogo – rozliczyć z odpowiedzialności za śmierć dwustu tysięcy ludzi, których przeważająca większość była cywilami, i których śmierć, zadana tylko jako demonstracja siły, co najmniej niepokojąco zbliża się współczesnych definicji ludobójstwa, lub nawet je przekracza? Czy fakt, że większość naukowców, włącznie z Oppenheimerem, była żydami, i pracowali z pełną świadomością niemieckich prześladowań swoich pobratymców usprawiedliwia ich – czy właśnie pogłębia ewentualną winę uczestnictwa w holokauście – całopaleniu – Hiroszimy i Nagasaki? Czy godzi się, aby dwa miasta zginęły, w naiwnej nadziei, że tak zademonstrowana siła nowej broni wymusi trwały pokój na świecie? A może naukowiec, tworzący broń, może wyrzec się odpowiedzialności, porzucić własne wątpliwości, dlatego że on tylko buduje, ale kto inny podejmie decyzję o użyciu tej broni?
Pytania te przewijają się, kłębią się przez cały film i nigdy nie ma dla nich satysfakcjonujących odpowiedzi: niczym przesłuchanie, które zresztą przewija się przez cały film, Nolan prezentuje nam szereg różnych poglądów, poza własnymi. Do tego dochodzi jeszcze ostateczna komplikacja: aż nazbyt dobrze wiemy, że wybitne umysły bynajmniej nie muszą prowadzić się wybitnie moralnie, a ich intelektualne sympatie mogą być dalekie od prawdy, dobra, i piękna.
Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni?
Tu dochodzimy do sedna filmu i zarazem tego punktu, który wzbudza jednak pewne wątpliwości co do finalnej oceny dzieła. Kim był Oppenheimer? Co nim powodowało? Jak postrzegał swoje miejsce w historii? Zarówno scenariusz Nolana, jak i gra aktorska Cilliana Murphy’ego pozwalają nam przybliżyć się do tej postaci, polubić tego człowieka pomimo jego wielu wad, pomimo jego niemoralnego życia osobistego, i jego komunistycznych ciągot. Polubić, poznać – tak – ale nie zrozumieć. Z każdą kolejną minutą filmu, miałem poczucie, że tajemniczość tego skomplikowanego człowieka tylko narasta. To, że reżyser ewidentnie starał się unikać czegokolwiek, co by nawet w przybliżeniu przypominało osąd moralny, jest zrozumiałe – ale że wydawał się unikać nawet wyrażenia opinii o tym, co, jak, i dlaczego myślał bohater, jest zaskakujące. Celem, jak przypuszczam, była chęć wzbudzenia raczej empatii i ukazania perspektywy Oppenheimera, niż wytłumaczenie co nim powodowało. Ma to pewien sens, ale zarazem – wydaje się momentami nazbyt łatwą abdykacją po stronie reżysera. Nie domagam się, aby Nolan nam wbijał do głowy jak i dlaczego osądza Oppenheimera – chciałbym jednak, aby odważył się częściej, jako bądź co bądź autor filmu, mówić „wydaje mi się, że on był taki a taki.” Cóż. Oppenheimer jest opisywany jako biografia zmieszana z thrillerem – i w ostatecznym rozrachunku, problem polega właśnie na połączeniu tych gatunków, z których jeden dąży do przybliżenia nam bohatera, a drugi żeruje na tajemnicy. To połączenie większość czasu jest fascynujące i dzięki niemu, 180 minut w kinie zlatuje bez chwili nudy – ale gdy kończy się film, gdy urywa się magia, która nas trzymała w napięciu przez ten czasu, trudno nie odczuć jakiegoś niedosytu, pustki. Nie wykluczam przy tym, że ten niedosyt jest właśnie przesłaniem filmu. Przesłaniem, iż skomplikowanego człowieka omotanego w skomplikowaną historię nie sposób zrozumieć, i jedyne co możemy osiągnąć, to choć przez krótki czas, spojrzeć na niego z empatią? Niewątpliwie, niektórzy widzowie dostrzegą w tym wielkość filmu. Osobiście jednak odnoszę wrażenie, że zamiłowanie Nolana do nierozwikłanych tajemnic sprawiło, że biografia Oppenheimera w jego rękach jest wybitna, ale nie wystarczająco głęboka, aby aspirować do prawdziwej wielkości.
Jakub Majewski
„Oppenheimer.” USA 2023.
Reżyseria i scenariusz. Christopher Nolan. W rolach głównych: Cillian Murphy, Emily Blunt, Matt Damon, Robert Downey Jr..
Czas trwania: 180 min.