Wyobraźmy sobie, że dostajemy pieniądze na zrobienie filmu o najbardziej legendarnym polskim okręcie podwodnym. O „Orle”. Mamy pieniądze, umiejętności, ekipę. Wiemy, że możemy to zrobić dobrze. Którą historię wybierzemy? Brawurową ucieczkę rozbrojonego okrętu przez cieśniny duńskie? Brzemienny w skutki norweski patrol z uderzeniem na niemiecki konwój? Czy może jego ostatni patrol, o którym nic do dziś nie wiadomo, poza tym, że „Orzeł” z niego nie wrócił? Czy chcemy pokazać brawurę, skuteczność, czy… śmierć?
Patrząc na trzy możliwe scenariusze filmu o „Orle”, wiem który scenariusz bym wybrał. Niestety, jak zdradza nam już sam tytuł niniejszego filmu, reżyser wybrał inaczej. Niestety, na skutek tej decyzji, z wszelkim prawdopodobieństwem „Orzeł” na salach kinowych pogrąży się po raz drugi w głębiny – tym razem nie głębiny wodne, ale głębiny obojętności, głębiny pustych kin nawiedzanych tylko przez zaciągnięte siłą wycieczki szkolne. Jaka szkoda tego tematu! Jaka szkoda tego filmu!
Świetny film, fatalny pomysł
Doprawdy, szkoda tego filmu i szkoda wysiłków ekipy, która go robiła. Szkoda, bo trzeba powiedzieć: Ostatni patrol jest naprawdę świetnym technicznie filmem. Owszem, jeśli chodzi o wykonanie, zawiera jeden irytujący mankament, jakim jest „artystyczny” chwyt reżysera, który co jakiś czas pokazuję nam kolejne sceny przez brudną szybę, jak gdyby z kamer zamontowanych w instrumentach nad którymi siedzi załoga, czy w innych zakamarkach. Zabieg ten, któremu towarzyszy zniekształcony dźwięk, wyrywa nas z fabuły, przypominając nam, że to co się dzieje przed nami jest tylko filmem, oddzielając nas od bohaterów. Nie wątpię, że reżyser chciał w ten sposób wzbogacić film w warstwie symbolicznej, nie wątpię, że wydawało mu się, że robiąc to ulepsza swoje dzieło – ale uważam że osiągnął wprost odwrotny skutek.
Wesprzyj nas już teraz!
Jeśli odłożymy jednak na bok ten jeden mankament – irytujący, ale nie znowu aż tak częsty ani uciążliwy – to mamy do czynienia ze sprawnie wykonanym filmem. Scenografia i efekty specjalne są dobrze wykonane, wszystko co widzimy tchnie autentyzmem. Dźwięk, tak ważny w podwodnych filmach, nikomu nie przynosi wstydu, a muzyka – oszczędna, prawie nieobecna, wręcz symboliczna – szczęśliwie unika patosu, który jakże łatwo mógł się tutaj pojawić. Aktorzy co prawda nie próbują nawet odzwierciedlać bogactwa i różnorodności wymowy marynarzy II Rzeczypospolitej, ale wywiązują się skutecznie ze swoich ról.
Scenariusz, na poziomie dialogów, również jest udany, w tym sensie że rozmowy bohaterów brzmią wiarygodnie i autentycznie – widać, że reżyser-scenarzysta albo interesuje się tym tematem, albo też pieczołowicie konsultował się z ekspertami. Co więcej, w przeciwieństwie do jakże często „przegadanych” polskich filmów, tu mamy oszczędność, niekiedy nawet przesadną, gdyż nie dającą nam dostatecznego wglądu w charakter bohaterów, ale przeważnie dobrze się sprawdzającą. O ile jednak na poziomie dialogów jest w porządku, o tyle szerzej pojęta narracja niestety, jest śmiertelnie skażona zamysłem reżysera na całość.
Naprawdę nie dzieje się nic
Tragedia Ostatniego patrolu sprowadza się bowiem do tego, że nie sposób byłoby ten film, jak to się mówi, „zaspojlować” – to zrobił już sam tytuł. Film zaczyna się in media res, gdy „Orzeł” już jest na morzu i wykonuje swoje zadanie patrolowania Morza Północnego, a kończy się… no, cóż, nie będę zdradzał którą hipotezę zaginięcia „Orła” twórcy wybrali, bo to właśnie jest jedyna niewiadoma w tej historii. Podczas stu minut filmu, owszem, dzieją się różne rzeczy – bywa dramatycznie, bywa spokojnie, czasem jest napięcie, czasem, zgodnie z prawidłami sztuki, reżyser daje nam chwilę oddechu. Dla kogoś, kto interesuje się wojną na morzu, to nie jest nudny film – mamy tu szereg sprawnie wykonanych winiet z wojennej codzienności „Orła”, jak i z dramatycznych trudności z jakimi musiała sobie radzić załoga. Tak, jak niegdyś niemiecki film Okręt (1981), Ostatni Patrol skutecznie i bez cienia romantyzmu ukazuje nam trudy i niebezpieczeństwa podwodnej służby. Składa on w ten sposób należny hołd polskim marynarzom, którzy doprawdy zasłużyli na chociażby ułamek tej renomy i chwały jaką cieszą się polscy lotnicy. Ale pokazuje tylko trudy i śmierć, nigdy zaś osiągnięcia, i można by wręcz powiedzieć – jest to film bez fabuły.
Fabuła to bowiem ciąg wydarzeń powiązanych ze sobą, gdzie działania bohaterów stają się zarazem przyczyną do dalszych wydarzeń, a ostateczne rozwiązanie fabuły jest poniekąd sumą skutków wszystkich wcześniejszych wydarzeń, dając nam spójną i dramatyczną całość. Tego w Ostatnim patrolu po prostu nie ma – winiety, które obserwujemy nie dają nam poczucia ciągłości. Nie pomaga tu specyfika wojny podwodnej. Okręty podwodne większość czasu po prostu patrolowały, szukając celów, i często wracały do portu nie napotkawszy wroga, lub też, oberwawszy od nawodnych przeciwników, ale bez okazji na „odegranie się”. Rzadko tylko się zdarzało, że okręt podwodny miał okazję realnie wpłynąć na bieg wojny. Sęk w tym, że właśnie nasz „Orzeł” należy do takich, które ten bieg wojny zmieniły – ale nie podczas ukazanego tu ostatniego patrolu…
Patrole Orła
Ktoś zapyta – no, ale cóż mieli zrobić twórcy? Po raz drugi opowiedzieć historię ucieczki „Orła” z Tallinna? Epopeję sforsowania Cieśnin Duńskich i przeprawy do Anglii bez map i uzbrojenia? Piękne to, ale przecież już zostało opowiedziane w filmie Orzeł (1958). Mógłbym odpowiedzieć – a czemu by nie? Czemu niby to polska kinematografia upiera się że dowolne wydarzenie historyczne można sfilmować tylko jeden raz, gdy inne narody robią coś zupełnie innego? Zresztą, nic nie ujmując tamtemu dziełu znanego jeszcze z przedwojnia reżysera, Leonarda Buczkowskiego, dzisiaj bylibyśmy w stanie stworzyć o wiele lepszy film. Wiem to, bo Ostatni patrol Jacka Bławuta bije Orła techniczną jakością wykonania – tylko że to Orzeł miał fabułę…
Znacznie lepszym jednak rozwiązaniem byłoby przypomnienie innego wydarzenia w historii tego okrętu. W kwietniu 1940 r., „Orzeł” napotkał u brzegów Norwegii niemiecki konwój, zatapiając frachtowiec „Rio de Janeiro”. Gdy po zatopieniu morze zapełniło się umundurowanymi zwłokami, a ujęci rozbitkowie przyznali się, iż zmierzali właśnie do Norwegii, niemiecka inwazja na ten kraj została przedwcześnie ujawniona. Być może to właśnie działania „Orła” sprawiły, że niemiecka inwazja nie zakończyła się w ciągu kilku godzin ujęciem króla i rządu, a kilkumiesięczna kampania przetrzebiła niemiecką marynarkę, tak później potrzebną do inwazji na Wielką Brytanię. Twórcy poniekąd ocierają się o te wydarzenia, gdyż w Ostatnim patrolu pojawia się na początku postać Eryka Sopoćki – młodziutkiego, pobożnego podchorążego z Kresów, który odbywał staż właśnie podczas tamtych wydarzeń, a ponieważ był tam tylko przez jeden patrol, było mu dane upamiętnić okręt i jego załogę w książce Patrole Orła. Film korzysta nawet z jednej z najbardziej dramatycznych scen z książki Sopoćki. Jedna z kluczowych, dramatycznych scen z książki Sopoćki została tu ukazana, choć w zmodyfikowanej formie. Miast jednak zbudować całą fabułę wokół stażu Sopoćki, co dałoby ciekawą fabułę z konkretnym początkiem i satysfakcjonującym zakończeniem, opowiadającą o najważniejszym patrolu „Orła”, twórcy niezrozumiale łączą ten patrol z późniejszymi wydarzeniami, wycinając przy tym właśnie zatopienie „Rio de Janeiro”.
Doprawdy, czy bardziej warto świętować sukcesy naszych marynarzy, czy wyobrażać sobie ich chwilę klęski i ostatnie godziny? Ja wiem jak ja bym odpowiedział na to pytanie. Niestety, reżyser wybrał inną odpowiedź. Szkoda!
Jakub Majewski
„Orzeł. Ostatni patrol.” Polska 2022.
Reżyseria: Jacek Bławut. Scenariusz: Jacek Bławut. W rolach głównych: Tomasz Ziętek, Antoni Pawlicki, Tomasz Schuchardt, Mateusz Kościukiewicz.
Czas trwania: 105 min.