Promowanie prostytucji ma swoje poczesne miejsce w Hollywood, począwszy od romantyzowania tego zjawiska przez filmy w rodzaju Pretty Woman czy Moulin Rouge. Jak widać, na to postawili w tym roku klakierzy Rewolucji z Akademii Filmowej, przyznając aż pięć Oscarów filmowi Anora. Zresztą, trend już dawno dotarł również nad Wisłę i wystarczy pobieżnie prześledzić działalność polskojęzycznych mediów liberalnych, żeby się o tym przekonać.
Tak zwany najstarszy zawód świata powraca do łask. Jak w starożytności tylko kurtyzany były dopuszczane na równi do męskiego stołu i męskich rozmów, tak dziś w kulturze masowej oswaja się wizerunek „seksworkerki”, sugerując, że jest to profesja jak każda inna, a jej wykonawczynie powinny cieszyć się społecznym uznaniem, a przede wszystkim – zasługiwać na „prawdziwą miłość”.
Oczywiście, prawdziwa miłość jako druga szansa, to motyw stary świat i dość przywołać znakomity film The Ballad of Cable Hogue, będący egzemplifikacją Amerykańskiego Snu, w którym główny bohater, cudem wyrwawszy się śmierci, buduje szczęśliwe życie właśnie z prostytutką wyciągniętą z lokalnego zajazdu. Ciekawy przykład z tej kategorii stanowi również Śniadanie u Tiffany’ego. Ale czym innym jest druga szansa, a czym innym próba przekonywania, że zmiana stylu życia nie jest potrzebna…
Wesprzyj nas już teraz!
Zaczęło się „niewinnie” – od Pretty Woman, podobnie jak niewinnie feminizacja kina bohaterskiego zaczęła się od G.I. Jane. Natomiast w tym roku „kino kurtyzańskie” święci swój tryumf. Anora to opowieść, w której „seksworking” jest OK, zaś konserwatyzm – uosobiony przez rodzinę rosyjskich oligarchów – jest nie OK. Produkcja ta – abstrahując od jej wartości artystycznej – otrzymała Oscara za najlepszy film i cztery kolejne dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej i najlepszego reżysera, za najlepszy scenariusz oryginalny i najlepszy montaż.
Swoją drogą nie ma to jak zdegradować konserwatyzm, utożsamiając go z ruską oligarchią. Sama zaś Rosja była jedynym wyjątkiem w narracji prowadzącego galę, Conan o’Brien, który stronił od polityki i tylko raz pozwolił sobie na skok w bok, gdy mówił, że nareszcie ktoś postawił się Rosjaninowi. Dobrze przynajmniej, że jego prezentacja nie przemieniła się w spektakl nienawiści do Donalda Trumpa, bo i tak mogło być.
Jest też drugi pozytyw tego rozdania. Otóż, „największym przegranym”, jak doniosły media, okazała się Emilia Pérez – film o chłopie, który udaje babę, przy czym sama postać grana jest przez… chłopa, który podaje się babę. Produkcja otrzymała najwięcej (aż trzynaście nominacji), natomiast statuetki nie dostała ani jednej, co cieszy, bo widać nadzieję, że wokeism zostanie faktycznie zagrzebany w popiołach historii.
Nadwiślańska promocja prostytucji
Skoro skrajne dewiacje odchodzą w przeszłość, to należało odgrzebać bardziej klasyczne przykłady niemoralności i nimi rozwalcowywać zbiorową mentalność. I to również na polskim podwórku.
W marcu roku 2023 tak zwana Rada Etyki Mediów stanęła w obronie dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, których rząd PiS próbował oskarżyć o sianie niemoralności w artykułach o – jakże wymownych – tytułach: Praca jak każda inna. Bardzo bym sobie życzyła, aby oddemonizować ten sex work w Polsce i Postanowiła zostać prostytutką. Wolałam pracować w burdelu niż dziesięć godzin na kasie. Problem w tym, że państwo polskie jest z zasady bezideowe i nie ma ustawy o ochronie moralności publicznej, nie ma chyba nawet takiego pojęcia w obiegu społecznym.
„Wyborczej” wtórowały inne media, takie jak „Glamour” z artykułem „Praca seksualna, nie prostytucja”. Z kolektywem Sex Work Polska rozmawiamy o świadczeniu usług seksualnych za pieniądze czy TVN, gdzie w programie lifestylowym padło pytanie: Dlaczego nie powinniśmy używać słowa „prostytucja”?
Zresztą o czym my mówimy, skoro tak zwane Obserwatorium Językowe Uniwersytetu Warszawskiego opublikowało na swojej stronie następującą definicję: Seksworkingiem nazywa się pracę polegającą na świadczeniu usług erotycznych i seksualnych (np. striptiz, seks, występowanie w filmach pornograficznych) za pieniądze. Słowo „prostytucja” w tej definicji nie pada.
Natomiast krytyka zjawiska wyszła z w sumie nieoczekiwanej strony, bo od „Dody”, która pracowała przy filmie Dziewczyny z Dubaju. – Mnie to zatrważa i jestem wręcz zszokowana jak niektóre feministki – które de facto nie są feministkami, bo promowanie prostytucji pod hasłami feminizmu, to jeden wielki bullshit – mówią o prostytucji jako o normalnej pracy. Mądra feministka wie, że każda kobieta ma o wiele więcej do zaoferowania. Nie jest przedmiotem, a przede wszystkim nie jest do sprzedaży dla mężczyzn – przekonywała wówczas celebrytka.
A może by tak podpromować… rodzinę?
Jeszcze jeden akcent pozytywny pojawił się na tegorocznej gali rozdania Oscarów. Otóż, niejaki Kieran Culkin, który otrzymał nagrodę za najlepszą rolę drugoplanową w filmie Prawdziwy ból, wygłosił przemowę skierowaną do swojej żony. Zażartował, że obiecała mu trzecie dziecko, gdy dostał Grammy, a czwarte, gdy dostanie Oscara. Weźmy się do roboty z tymi dziećmi – zakończył. Żona śmiała się, ale nie mogła zaprzeczyć. Przypomina się przy tej okazji wywiad, jakiego udzieliła niegdyś Kelly Preston, gdy wyszła za Johna Travoltę, mówiąc, że przez następną dekadę zamierza być w ciąży. Można i tak? Można.
Dziwne więc trendy pokazują tegoroczne Oscary (o tym w najnowszym programie „Kultywator” rozmawialiśmy z Krystianem Kratiukiem – link TUTAJ). Było duże parcie ideologiczne, a faworytem – choć przy niskich ocenach zarówno krytyków, jak i widowni – była Emilia Pérez, która (a raczej: który), ale ostatecznie otrzymaliśmy drobny krok w tył w wykonaniu obyczajowej Rewolucji. Niemniej chyba najsympatyczniejszym (i tak też odebranym) momentem całego zamieszania była właśnie pochwała rodziny i to – jak na dzisiejsze standardy – wielodzietnej. Może w końcu doczekamy odwilży…
Filip Obara