4 listopada 2021

Ostatnia zmiana granic Polski. 70. rocznica wyrzucenia Polaków z ostatniego skrawka Kresów

(pixabay.com)

Większość Polaków jest dziś przekonana, że obecne granice naszego państwa to dokładnie te same, które zostały wytyczone po II wojnie światowej na mocy ustaleń konferencji jałtańskiej. Mało kto wie o tym, że wszystkie granice Polski były po 1945 roku wielokrotnie zmieniane, a najczęściej z nich wschodnia. Największa powojenna „korekta” graniczna miała miejsce w 1951 roku. 4 listopada obchodzimy równą, 70. rocznicę wyrzucenia Polaków z ostatniego skrawka Kresów, który pozostał przy Rzeczpospolitej. Wśród nich byli również moi przodkowie.

Sokal to małe miasteczko nad Bugiem, położone dziś ok. 15 km po ukraińskiej stronie granicy, na wysokości Hrubieszowa. Do wybuchu II wojny światowej był siedzibą powiatu sokalskiego, na terenie którego mieściły się także miasta Bełz i Krystynopol (od 1951 roku Czerwonogród). Nie opływają one w zabytki tak, jak Lwów, czy Wilno, nie pisał o nich Sienkiewicz, ani nie narodził się tam żaden z wieszczów narodowych, dlatego ten obszar nie przyciąga dziś zbyt wielu turystów, ani nie wzbudza przesadnego zainteresowania badaczy Kresów. By zrozumieć jego wyjątkowość, trzeba poznać jego historię.

Całe dzieje Ziemi Sokalskiej to opowieść o krainie pogranicza. Najpierw należała do Grodów Czerwieńskich, obiektu rywalizacji pomiędzy Polską i Rusią, które w 981 roku zostały utracone na rzecz księcia Włodzimierza, a następnie odbite przez Bolesława Chrobrego w 1018, tylko po to, żeby stracić je ponownie w 1030 roku. Po rozpoczęciu ekspansji Polski na wschód za czasów Kazimierza Wielkiego Ziemię Sokalską przyłączono najpierw do Litwy, a później do Korony. W następnych wiekach stała się ona areną kolejnych najazdów tatarskich, wojen szwedzkich, kozackich i moskiewskich. Nigdy nie było tam spokoju.

Wesprzyj nas już teraz!

Ziemia rozdarta na pół

W czasach niewoli północny kraniec Ziemi Sokalskiej stał się na blisko 120 lat granicą pomiędzy dwoma państwami zaborczymi: Imperium Rosyjskim i Cesarstwem Austriackim. Sokal wpadł w ręce Austriaków już w pierwszym rozbiorze. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku dokładnie w tym samym miejscu stanęła granica administracyjna pomiędzy województwem lwowskim a wołyńskim. Była to też swego rodzaju rubież cywilizacyjna: na północ od tej linii Rusini wyznawali prawosławie, a na południe od niej byli grekokatolikami, mówili też odmiennymi dialektami. W celu powstrzymania przenikania nacjonalizmu ukraińskiego z dawnej Galicji na Wołyń władze II RP ustanowiły „kordon sokalski” – zbiór przepisów, który utrudniał przemieszczanie się ludności ukraińskiej pomiędzy tymi regionami. Sokal stał się miastem granicznym wewnątrz państwa.

We wrześniu 1939 roku rana rozszarpanej na dwie części Polski krwawiła najmocniej właśnie tutaj. Ziemię Sokalską podzielono na pół, jak cały okupowany kraj: część leżącą na lewym brzegu Bugu (z Bełzem i Krystynopolem) zajęli Niemcy, a na prawym (z Sokalem) stanęli sowieci. To tutaj zaczęła się operacja Barbarossa. Od 1941 po tej samej linii biegła granica pomiędzy Generalną Gubernią i Dystryktem Galicja a Komisariatem Rzeszy Ukraina. Również bezpośrednio po wojnie tej granicy nie zniesiono, zmienił się tylko jeden jej właściciel: Armia Czerwona wróciła na prawy brzeg Bugu, podczas gdy lewobrzeżną część Ziemi Sokalskiej oddano tzw. Polsce Ludowej. Jak miało się wkrótce okazać, nie na długo…

Stalin „koryguje” granicę

Przez sześć powojennych lat zachowana przy Polsce połowa Ziemi Sokalskiej (choć już bez samego Sokala) rozwijała się tak, jak reszta Polski. Kraj powoli podnosił się ze zniszczeń wojennych, chłopi sprzeciwiali się prowadzonej na wzór sowiecki kolektywizacji, następowała pośpieszna elektryfikacja wsi. Z powodu utraty przez Polskę Lwowa ten skrawek ziemi należący wcześniej do województwa lwowskiego przyłączono teraz do powiatu hrubieszowskiego województwa lubelskiego. Tworzyła się polska milicja i wojsko, które do 1947 roku walczyły z zaszytymi w lasach oddziałami UPA (tymi samymi, które kilka lat wcześniej, uzbrajane i zaopatrywane przez Niemców, prowadziły regularne ludobójstwo miejscowych Polaków i Żydów), a później wysiedliły ludność ukraińską na tzw. Ziemie Odzyskane w ramach Akcji Wisła.

W 1950 roku w okolicach Krystynopola odkryto pokaźne złoża węgla. Dla wynędzniałych po wojennych latach polskich chłopów ta informacja wydawała się niemalże cudem – sami nie wiedzieli, że mieszkają na żyle złota! Szybko jednak stało się jasne, że zamiast oczekiwanej prosperity ta wieść przyniesie im tylko kolejne „chude” lata, wygnanie i poniewierkę.

Największa w powojennej historii „korekta” polskiej granicy była pomysłem samego Stalina. Tego, który raptem sześć lat wcześniej i tak wziął w Jałcie ponad połowę przedwojennego terytorium Polski. Tym razem nie dało się jednak tak po prostu zająć kolejnego kawałka terenu, argumentując to międzysojuszniczymi ustaleniami i „zbieraniem ziem ruskich”, bo w ramach Akcji Wisła z regionu wywiezieni zostali wszyscy Ukraińcy, pozostali prawie sami Polacy. Poza tym nawet komunistycznym aparatczykom w Warszawie trudno byłoby wytłumaczyć, dlaczego radziecki „starszy brat” ot-tak sobie sześć lat po wojnie ograbia socjalistycznego sojusznika z jego terytorium. Trzeba było wymyślić inne rozwiązanie.

Sowieckie kierownictwo wpadło na pomysł „wymiany odcinków granicznych”. Bardzo osobliwy handel zamienny terytorium państwowym, niemający precedensu w najnowszej historii Europy, stał się dla polskojęzycznego, komunistycznego rządu propozycją nie do odrzucenia. Wezwany do Moskwy „prezydent” Bolesław Bierut po prostu został poinformowany przez towarzyszy radzieckich o konieczności wymiany lewobrzeżnej części Ziemi Sokalskiej na region Ustrzyk Dolnych (do 1951 roku znajdujących się na terytorium sowieckim), którą oficjalnie argumentowano, co ciekawe, potrzebą „wyrównania” granicy i przeciętych przez nią linii kolejowych. Argument ten był absurdem, ponieważ nitkę Zagórz–Przemyśl, przecinającą terytorium sowieckie, i tak pozostawiono poszatkowaną po tzw. korekcie granicznej. Ale ważne, że jakieś uzasadnienie było.

Umowę międzypaństwową podpisano 15 lutego 1951 roku w Moskwie. Na jej mocy zagarnięty po wojnie przez Związek Sowiecki obszar gmin Ustrzyki Dolne, Czarna i Lutowiska (powszechnie, choć nie do końca poprawnie nazywany dziś „Bieszczadami”) został zwrócony Polsce, na której z kolei wymuszono odstąpienie terenów gmin Bełz i Krystynopol o tej samej powierzchni. Pomimo pozornej równości, ta zamiana była dla nas mało opłacalna. Najczystsze czarnoziemy lewobrzeżnej części Ziemi Sokalskiej, bezcenne w czasach, kiedy nie było jeszcze powszechne stosowanie nawozów sztucznych, oddano za zupełnie bezwartościowe pod kątem rolniczym „Bieszczady”, gdzie dominują gleby IV i V klasy. Prawda, że dziś ten region żyje głównie z turystyki, ale w tamtych czasach nikt jeszcze o tym nie myślał. Nowoodkryte zasoby naturalne w postaci złóż węgla pod Krystynopolem oddano za wynędzniałe podustrzyckie wsie, łąki i lasy, praktycznie bez rolnictwa i przemysłu.

Wyrzuceni po raz drugi

Zamianie odcinków granicznych towarzyszyła także wymiana zamieszkującej je ludności pod kryptonimem Akcja H-T (od pierwszych liter miast Hrubieszów i Tomaszów Lubelski, bo tam wiodła linia kolejowa z Krystynopola). Trwała ona przeszło pół roku i dotknęła 14 151 osób po stronie polskiej. Każdy przesiedleniec mógł zabrać żywy inwentarz, maszyny rolnicze i rzeczy osobiste, natomiast na miejscu musiano pozostawić całe umeblowanie, a za utraconą nieruchomość przysługiwał w teorii równoważny ekwiwalent – chata za chatę, mieszkanie za mieszkanie. Oczywiście była to fikcja, bo za dwa miasta średniej wielkości – Bełz i Krystynopol – oddano nam tylko jedną, mizerną mieścinę, jaką były wtedy Ustrzyki Dolne, więc siłą rzeczy część ludzi mieszkających wcześniej w miastach musiała szukać lokum na wsi i pośpiesznie uczyć się roli, aby przeżyć.

Ponadto, o ile polska milicja bezwzględnie pilnowała dokładnego wykonania warunków umowy, o tyle ludność sowiecka wysiedlona z okolic Ustrzyk w praktyce zabierała ze sobą sporą część wyposażenia domów, a to, czego wziąć nie mogli, często pozostawiali po sobie zdewastowane, aby nowi lokatorzy nie mieli z tego pożytku. Moja prababcia Waleria znalazła w zajętym domu nawet „niespodziankę” w postaci… ludzkiego kału na łóżku. Co więcej, komunistyczne władze wymusiły na przesiedleńcach zasianie przed wyjazdem z własnych zasobów ziarna zboża ozimego, które następnego roku zebrali już nowi, sowieccy lokatorzy, podczas gdy ekwiwalent w postaci zbiorów z „bieszczadzkiego” miału był znikomy. Sprawiło to, że wiele przesiedlonych rodzin na przełomie 1951 i 1952 roku znalazło się dosłownie na granicy śmierci głodowej, a ich wychodzenie z ubóstwa trwało przez pokolenia.

Bardzo wymowny jest również los pradziadków Franciszka i Anny, pochodzących z prawobrzeżnej części Ziemi Sokalskiej, którzy najpierw w 1944 roku uciekli przed sowietami na polską wtedy jeszcze stronę Bugu, a siedem lat później musieli po raz drugi zostawić dorobek całego życia i wyjechać z innymi przesiedleńcami w ramach Akcji H-T. Na domiar złego, w latach 60. spalił się ich trzeci dom w Ustrzykach… Mimo zaczynania życia trzy razy od zera pradziadkowie pozostali ze sobą aż do końca: czasem zastanawiam się, ile współczesnych małżeństw przetrwałoby podobną próbę?…

Przynajmniej w jednym przypadku to Polacy złamali postanowienia umowy granicznej, ale tutaj wchodziła w grę wyższość prawa Bożego nad stanowionym. Obraz Matki Bożej Sokalskiej, który jako „mienie nieruchome” miał pozostać w klasztorze bernardynów w Zabużu (gdzie chrzczona była wciąż żyjąca babcia Teresa), został zabrany na chłopskim wozie przykryty sianem i wywieziony dla zmylenia tropu aż do Krakowa, gdzie bernardyni pod Wawelem ukrywali go do „odwilży” w 1956 roku (w 50. rocznicę wysiedleń w 2001 roku przeniesiono go do Hrubieszowa). W okresie stalinowskim wiozący obraz chłopi ryzykowali czapą za „kradzież mienia państwowego” w razie ich wykrycia, ale ten ukochany wizerunek Najświętszej Panienki był dla nich zbyt cenny, aby dać go bolszewikom porąbać na opał…

Ostatni transport z polskimi przesiedleńcami dotarł do Ustrzyk Dolnych 4 listopada 1951 roku. To jest data końcowa historii Kresów Wschodnich. Sześć lat po wojnie „zwycięska” Polska została ponownie ograbiona przez swojego „największego sojusznika”. A mogło być jeszcze gorzej – wiadomo, że Stalin planował kolejną „korektę” naszej granicy wschodniej, tym razem zamierzając odebrać nam miasto Hrubieszów i ostatni pasek czarnoziemu pozostawiony w Polsce w zamian za jeszcze bardziej zapuszczony niż ówczesne Ustrzyki Dobromil. Z powodu śmierci zbrodniarza ten plan nie został na szczęście zrealizowany…

Rana, która wciąż krwawi

„Dzikie” Bieszczady kusiły różnego rodzaju anarchistów, hippisów i przedstawicieli subkultur mityczną „wolnością” jeszcze w latach 70. Z kolei „władza ludowa” budowała swój mit Bieszczadów w oparciu o walki komunistycznego wojska i milicji z UPA. Budowa kombinatu drzewnego w podustrzyckiej wsi Ustianowa i sprowadzenie do niego pracowników z całej Polski zmieniły nieco obraz regionu i podźwignęły go z totalnej nędzy i stagnacji. Kombinat upadł po „przemianach ustrojowych” na początku lat 90., ale dziś Bieszczady licznie przyciągają turystów z całego kraju, którzy są w zasadzie jedynym źródłem utrzymania miejscowej ludności przy praktycznym braku rolnictwa i przemysłu.

Przez te wszystkie dziesięciolecia mało kogo zajmowała jednak sytuacja przesiedleńców spod Sokala, których bez pytania przerzucono z ojcowizny, nazywanej przez nich nie bez powodu „krainą mlekiem i miodem płynącą”, na piargi i nieużytki. Dziś żyją nieliczni z tych, których 70 lat temu wyrwano z rodzinnej ziemi jako dzieci. Zmiany granicy nigdy nie zaakceptowali i tę gorycz, z którą żyją przez całe swe dorosłe życie, zabiorą już ze sobą do grobu. W odwiedziny utraconego raju jeżdżą dziś ich dzieci i wnuki, czasem przypłacając ciężką chorobą serca widok tego, jak teraz wygląda Ziemia Sokalska i jej zabytki (przypadek kolegi mojego ojca)…

Czasu nikt już nie cofnie, tragedii 1951 roku nikt nie odwoła. Jedyne, co można obecnie zrobić, to przebić się do szerszego grona Polaków z wiedzą o tamtych wydarzeniach. Niestety, nie jest to najłatwiejsze zadanie. Sam na forach internetowych wielokrotnie natknąłem się na niezrozumienie goryczy wysiedlonych sokalan, a nawet obraźliwe tyrady pod adresem przesiedleńców (jedna z internautek nazwała ich, wiedząc o moim sokalskim pochodzeniu, „wieśniakami, których aspiracje życiowe to tylko regularny stolec, niepotrafiących docenić przyrodniczego piękna Bieszczadów” [sic!]).

Ziemi Sokalskiej już nie odzyskamy. Ale walczmy dziś o to, aby takie opinie jak powyższa całkowicie zniknęły z internetu i z głów współczesnych Polaków.

Marcin Więckowski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij