„Plotka o tajemniczej chorobie, która w niespełna 40-milionowym kraju położyć miała trupem aż… kilkanaście kotów, przeszła przez wielkomiejskie środowiska rodzimej inteligencji niczym pożar przez afrykańską sawannę. Kocie mamy odwołują z jej powodu wakacyjne wyjazdy, wprowadzają domowe lockdowny, ze zgrozą obserwują przelatujące ptaki”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Dariusz Wieromiejczyk.
Publicysta zauważa, że „jednym z animatorów poszukiwania tak zabójczego dla mruczków wirusa ptasiej grypy okazał się niezastąpiony prof. Krzysztof Pyrć”.
„Od kiedy ustała covidowa gorączka, profesor zajął się inną, popularną wśród dawców grantów dziedziną – zmianami klimatycznymi. Natura ciągnie jednak wilka do lasu. Na pierwszy zew narastającej w Internecie histerii profesor ożywił się i zaapelował do zbolałych kocich wdów o dostarczenie do badań pozostawionej karmy. W niej – a konkretnie w jednej próbce – odnalazł ptasią grypę. Wystarczyło to, by zaapelować do służb weterynaryjnych o masowe badanie drobiu za pomocą specjalistycznych testów”, relacjonuje autor „Do Rzeczy”.
Wesprzyj nas już teraz!
„Co więcej, jak na Europejczyka przystało, zatroszczył się natychmiast o los narażonych na kontakt ze śmiercionośnym bakcylem cudzoziemców. Warto wyobrazić sobie konsekwencje dla tego sektora gospodarki, jeżeli faktycznie okazałoby się, że skażone mięso znalazło się we Francji, Włoszech czy w Niemczech – apeluje zatroskany profesor. Zwróćmy uwagę, jak ostrożne procesowo jest dziś wywoływanie histerii. Warto wyobrazić sobie coś, co byłoby, jeżeli okazałoby się takim faktycznie”, podsumowuje Dariusz Wieromiejczyk.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
Zrównoważony rozwój, czyli depopulacja. Projektanci „nowego człowieka” mają jeden cel