Holocaust nie musiał się wydarzyć, Oświęcim nie musiał był złowrogim symbolem – twierdzi ponad osiemdziesięcioletni Henryk Schönker, bohater fabularyzowanego dokumentu Marka Pawłowskiego Dotknięcie anioła (2014).
Mężczyzna w sutannie emanował pewnością siebie: już kilka razy kontrowali go esesmani i zostawiali w spokoju. Tym razem miało być podobnie. Ruchem niebudzącym podejrzeń podał dokumenty do sprawdzenia. Oficer SS uważnie wsłuchiwał się w tembr legitymowanego, z namysłem przyglądał się jego twarzy. Tak, już gdzieś widział tę dostojną postać, jej wspaniała dykcja… Ależ tak – przecież to Gottowt!, sława berlińskich teatrów!! – ukrywający się Żyd!!!
Wesprzyj nas już teraz!
Zdemaskowany aktor nie ciągnął komedii. Miał już 61 lat, najlepsze chwile za sobą. Nie zamierzał dłużej ukrywać się, tułać po świecie: po opuszczeniu Berlina – Dania, Szwecja, Kraków, a teraz Wieliczka, prowizoryczny pokój, dantejskie sceny za oknem. John Gottowt w sensie zawodowym wydawał się być bardzo dobrze przygotowany do horroru, jaki Niemcy zafundowali ludności żydowskiej całej Europy po dojściu Hitlera do władzy – grał przecież w Nosferatu – symfonii grozy (1922), niemym filmie F. Murnaua, a jednak odmówił wyjścia z izby. Esesman, na krótko przed wybuchem wojny początkujący aktor, wysoko ceniący umiejętności warsztatowe Gottowta, 29 sierpnia 1942 roku był już tylko fanatycznym nazistą. Po odpięciu kabury załatwił sprawę na miejscu. Bezwładne ciało artysty opadło na łóżko, pod którym ukrywał się 11-letni żydowski chłopiec, Henryk Schönker.
Biuro Emigracji Żydów do Palestyny w Oświęcimiu
Holocaust nie musiał się wydarzyć, Oświęcim nie musiał był złowrogim symbolem – twierdzi ponad osiemdziesięcioletni Henryk Schönker, bohater fabularyzowanego dokumentu Marka Pawłowskiego Dotknięcie anioła (2014).
Na początku II wojny światowej Oświęcim był wielką szansą dla Żydów. Z polecenia władz niemieckich utworzono tu Biuro Emigracji Żydów do Palestyny, prowadził je Leo Schönker, ojciec Henryka. Jesienią 1939 kierownik biura w sprawach organizacyjnych pojechał do stolicy nazistowskich Niemiec, gościł u Adolfa Eichmanna, no ale szef Referatu Żydowskiego w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy nie miał niczego do powiedzenia wysłannikowi ze świeżo podbitej Polski. Bacznie obserwował sytuację międzynarodową i w zasadzie było mu na rękę to, że państwa zachodnie zamykały granice przed Żydami, a Brytyjczycy ustalili ich roczny limit przyjęć do Palestyny na 15 tysięcy… Niespiesznie, konsekwentnie zbliżał się do krystalizacji swojej szatańskiej koncepcji, w której wyznaczył miastu Schönkera pozycję uprzywilejowaną, powoli dojrzewał do „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” (Endlösung), przyjętego do realizacji kilka lat później na konferencji ludobójców przybyłych do Wannsee.
przewodnik po nieistniejącym świecie
Marek Pawłowski nakręcił wybitny film. I nie rzecz w tym, że posłużył się fajerwerkami technicznymi (archi kolaż – montowanie zdjęć archiwalnych ze współczesnymi). To historia i osobowość głównego bohatera produkcji uczyniły z niej arcydzieło fabularyzowanego dokumentu. Owszem – nie takie walory można zmarnować, więc trzeba oddać chwałę kunsztowi reżysera i jego współpracowników (zdjęcia Jacka Januszyka, muzyka Michała Lorenca). Materiału do napisania scenariusza dostarczył Pawłowskiemu sam Henryk Schönker, autor ogłoszonych w 2005 roku wspomnień Dotknięcie anioła.
Wraz z kamerą podążamy śladami miejsc związanych z traumą wojenną bohatera. Poruszamy się po świecie, na którym odcisnął swoje linie papilarne palec przemijania. Mocne wrażenie robi scena w zamienionej w ruinę willi Schönkerów. Ostatni z rodu wywołuje z pustostanów zetlałe kształty swoich krewnych. Na moment przeszłość ożywa i gaśnie, bo kamera przenosi nas w inną przestrzeń: również poranioną, opuszczoną, zeszpeconą – kryjówki w Wieliczce, tarnowskiego getta, rampy w Birkenau.
Holocaust z happy endem
Ojciec Henryka, ostatni przewodniczący gminy żydowskiej w Oświęcimiu, obdarzony był niebywałym instynktem. Gdy tylko pojawiły się pierwsze niepokojące sygnały, wyprowadził się z rodziną do dobrze znanego sobie Krakowa, gdzie po ukończeniu za granicą studiów malarskich zakotwiczył się na ponad dekadę. Gdy w grodzie Kraka zaczęły krążyć pogłoski o planach utworzenia getta, a na ulicach Niemcy poczynali sobie coraz śmielej z Żydami, niezwłocznie, tj. jesienią 1940 roku, przeniósł się do Wieliczki. Początkowo w miasteczku było bezpiecznie, tłumnie ściągali do niego uciekinierzy mówiący w jidysz. W mieszkaniu Schönkerów, odkąd przyjęli pod dach zachowującego pogodę ducha Johna Gottowta, zapanowała nawet atmosfera wesołości: „(…) na pytanie wie geht’s?, czyli jak się miewasz?, zawsze odpowiadał z uśmiechem: alles in Butter, co oznaczało, że wszystko idzie jak po maśle. (…). Wszyscy go lubiliśmy, bo miał cudowny humor. (…). Gottowt urządzał dla nas spektakle i występował przed nami, tak jakby był na prawdziwej scenie”.
Sielanka trwała krótko. 25 sierpnia 1942 r. do Wieliczki przybyły oddziały zawodowych morderców z Einsatzkommando SS z zadaniem „rozwiązania kwestii żydowskiej”. Kilka dni wcześniej znajomy stolarz wywiózł Schönkerów do kryjówki na wsi. Mimo że Leo płacił za udzielaną pomoc, rychło (29 VIII) został zmuszony przez matkę gospodarza do opuszczenia schronu. Bała się. Niemcy oblepili okolicę obwieszczeniami, które za najdrobniejszy gest solidarności wobec eksterminowanych Żydów przewidywały karę śmierci. Leo, wyrzucony w biały dzień z żoną i z dwojgiem małych dzieci w teren przesycony esesmanami, miał powody spodziewać się najgorszego. Ale wydarzył się cud, jeden z wielu w wojennych dziejach rodziny Schönkerów: spotkali Polaka, który się nie bał, który za darmo nakarmił zaszczutych i wyprowadził z pierścienia śmierci: „Do stacji kolejowej Węgrzyce przybyliśmy o świcie. (…). Wreszcie pociąg do Tarnowa wjechał na stację i nasz przewodnik pomógł nam wejść do wagonu, po czym dał ojcu swój plecak ze słowami: Tam jest dla was śniadanie. Jedźcie z Bogiem i oby miał was w swojej opiece”.
przepowiednia nad Sołą
Henryk Schönker w swoich wspomnieniach wielokrotnie wyraża przekonanie, że bez działania sił nadprzyrodzonych w świecie nie ocalałby z Zagłady: „Człowieka tego nie widziałem więcej w życiu. (…). Nie ulega żadnej wątpliwości, że tylko dzięki niemu zdołaliśmy się wtedy uratować. (…) nieraz wracało do mnie poczucie, że to nie był człowiek, tylko anioł w ludzkiej postaci”.
Jak było w dzieciństwie, w wieku dojrzałym, tak i w późnej starości Henryk Schönker ma stały kontakt z rzeczywistością pozaziemską. Od 1979 roku, zafascynowany możliwościami, jakie daje nakładanie farb na płótno, maluje obrazy, a ściślej – przejście swoich rodaków w inny, „ten lepszy” świat. Czyni to ze świadomością, że wcale nie musieli odchodzić tak szybko i w tak haniebny sposób. Że Szoah był do uniknięcia, gdyby u progu II wojny Stany Zjednoczone i państwa zachodniej Europy nie zignorowały kasandrycznego SOS Żydów i wpuściły ich na swoje terytoria. Że przepowiednia nad Sołą z przełomu 1939 i 1940 roku nie musiała się spełnić: „Chodząc codziennie nad rzekę Sołę, zaprzyjaźniłem się z pewnym niedorozwiniętym umysłowo chłopcem (…). Rzadko kiedy coś mówił, a jeśli już się odezwał, to były to niezrozumiałe i niepowiązane ze sobą słowa lub zdania. (…). Pewnego dnia Aleks nagle odwrócił się do mnie, wskazał ręką na drugą stronę rzeki i zupełnie normalnym głosem powiedział: – Tam, na Zasolu, Niemcy wybudują kominy i spalą wszystkie dzieci Abrahama”.
Mariusz Solecki