Promotorzy agendy klimatycznej nie chcą przyznać, że za niedawne blackouty w kilku krajach Europy w nawet niewielkim stopniu odpowiada zwiększenie OZE w miksie elektroenergetycznym. Jednocześnie w narracji ekspertów pojawił się wątek wcześniej nieobecny – konieczność stabilizowania sieci jednostkami tradycyjnymi. Czyli problemu niby nie ma, ale coś z tym fantem trzeba jednak zrobić…
„Przez Europę przetacza się fala blackoutów. Z poważnymi awariami sieci elektroenergetycznych w ostatnim miesiącu mierzyły się Czechy i Austria, a wcześniej Hiszpania i Portugalia” – zauważa Interia.pl, pytając, o przyczyny awarii skutkujące brakiem prądu, a w konsekwencji paraliżem ekonomiczno-społecznym.
Cytowani eksperci ma przykładzie Hiszpanii wykluczają możliwość destabilizacji systemu przez niestabilne źródła energii jak fotowolotaika i wiatraki. Powołują się na wnioski socjalistycznego rządu Pedro Sancheza, wskazującego zaniedbania w planowaniu krajowego operatora Red Electrica (REE). Operator odrzucił te oskarżenia, podkreślając, że blackouty rozpoczęły się od awarii dużej farmy fotowoltaicznej. Sam raport w tej sprawie, wskazujący na zaniedbania operatora sieci, pisało ministerstwo ds. transformacji ekologicznej, żywo zainteresowane zwiększaniem mocy z OZE w sektorze energetycznym.
Wesprzyj nas już teraz!
Mimo nieustannej obrony fotowoltaiki i wiatraków, w narracji promotorów agendy klimatycznej pojawił się wątek do tej pory nieobecny. Mowa mianowicie o konieczności stabilizacji sieci, zapewnionej wyłącznie przez jednostki – póki co – tradycyjne.
„OZE nie są same w sobie przyczyną blackoutów, ale przy źle zaplanowanej transformacji, bez równoległego rozwoju źródeł dyspozycyjnych, zwiększają podatność systemu na niestabilność” – mówi „Interii” Michał Wierzbowski, starszy ekspert i doradcaw WiseEuropa.
– Odporność polskiego systemu na nagłe skoki zapotrzebowania czy awarie najlepiej oddaje wskaźnik LOLE (Loss of Load Expectation), który wskazuje liczbę godzin w roku, kiedy system może mieć trudność z pokryciem zapotrzebowania. Według PSE, LOLE wzrośnie z ok. 24 godzin w 2025 roku do blisko 280 godzin w 2030 – mówi Wierzbowski.
Zdaniem eksperta, aby spełnić standardy bezpieczeństwa konieczne jest zwiększenie mocy dyspozycyjnych o ok. 4,8 GW, czyli równowartość całej elektrowni Bełchatów. – Brak tej rezerwy oznacza rosnące ryzyko deficytów mocy i konieczność stosowania środków nadzwyczajnych – tłumaczy.
– Transformacja energetyczna i rozwój OZE są konieczne dla dekarbonizacji i modernizacji sektora, ale nie gwarantują poprawy bezpieczeństwa systemu, jeśli nie są zsynchronizowane z rozwojem elastyczności i mocy rezerwowych – przyznaje.
Z kolei Michał Smoleń z Fundacji Instrat uważa, że konieczne jest „utrzymanie odpowiedniej floty elektrowni dyspozycyjnych (póki co głównie węglowych lub gazowych)”. Z analiz Instrat wynika, że będą one niezbędne jeszcze w latach 30. i 40., kiedy ich funkcjonowanie będzie oparte na mechanizmach mocowych, a więc wynagrodzeniach za gotowość do pracy.
Źródło: interia.pl
PR