Przynależność do Kościoła Świętego domaga się od wierzących innego niż podyktowany przez świat spojrzenia na życie człowieka, jego troski i problemy. Pogląd ten boleśnie zweryfikował opublikowany na stronie Klubu Jagiellońskiego list Katarzyny Zarosy do ks. abp. Marka Jędraszewskiego, który był odpowiedzią na odczytane w kościołach słowo metropolity krakowskiego do podległego mu ludu z okazji rozpoczynającego się Wielkiego Postu. Spór, jaki się zrodził w reakcji na uwagi matki-katoliczki, pokazuje – moim zdaniem – problem, który korzeniami sięga do przyjętych przez Sobór Watykański II założeń, w wyniku których doszło do zeświecczenia świadomości zarówno duchownych, jak i świeckich.
W niedawnym liście do arcypasterza Archidiecezji Krakowskiej publicystka przedstawiająca się jako katoliczka, żona i matka wytknęła duchownemu spłycenie problemu malejącej dzietności w Polsce, wynikającego – wedle zawartej w słowie do archidiecezjan opinii hierarchy – w dużej mierze „ze sposobu, w jaki we współczesnej kulturze, zwłaszcza w mediach, przedstawia się wielodzietną rodzinę, częstokroć ośmieszając ją i piętnując”, a także z idącego wraz z tym przekazu „o konieczności realizacji siebie, głównie poprzez bardzo wymierne osiągnięcia zawodowe i materialne”.
Zdaniem matki-katoliczki, budowanie klimatu zwiększającego otwartość na potomstwo powinno być widoczne w pro-rodzinnym podejściu i przedsięwzięciach ludzi samego Kościoła. Te pozostawiają jednak wiele do życzenia. „Toaleta z przewijakiem to absolutna konieczność, żeby umożliwić i ułatwić rodzicom małych dzieci uczestnictwo w życiu parafii” – pisała. Udostępnianie parafialnych salek na sale zabaw i kluby rodziców, przemyślana polityka zatrudniania świeckich, preferencyjny dla rodzin wynajem należących do Kościoła nieruchomości, przekazanie będących własnością Kościoła działek pod budowę przyjaznej rodzinom infrastruktury to zaledwie kilka z wymienionych przez Zarosę rozwiązań.
Wesprzyj nas już teraz!
To, co szczególnie zwraca uwagę podczas lektury listu matki-katoliczki, to prowokacyjny ton autorki, która pozwoliła sobie na niecodzienne uwagi pod adresem arcypasterza. Jak pisała, „Jestem też w stanie założyć się o moje ulubione wydanie Władcy Pierścieni, że dysponuje Ksiądz Arcybiskup osobnym pokojem do spania, innymi do jedzenia, pracy, przyjmowania gości i pomieszczeniem, w którym przygotowywane są dla Księdza Arcybiskupa posiłki. Nie wiem, czy Ksiądz Arcybiskup da wiarę, ale wielu rodziców śpi, je i pracuje w tym samym pomieszczeniu, bo swoją mikrosypialnię w za małym mieszkaniu przeznaczyło na pokój dla dzieci. Gdzie miałoby spać kolejne?”.
W odpowiedzi na tak wyrażone przez Katarzynę Zarosę stanowisko niemal natychmiast głos w obronie hierarchy zabrały inne matki-katoliczki, pisząc do siebie listy. Oliwy do ognia dolali swoim piórem ojcowie i tak zrodziła się całkiem ciekawa dyskusja, której echo słyszalne jest miejscami do dzisiaj. Ani dziwi, tym bardziej nie gorszy mnie ton czy temperatura tego sporu. Jestem poniekąd jako żona, matka, katoliczka jego stroną. Przyglądając się co rusz pojawiającym się w polemice argumentom, zdałam sobie sprawę, że głos arcypasterza nawołujący do „wielkiego duchowego nawrócenia oraz szlachetnego, a przy tym pełnego ufności zawierzenia się Bogu i otwarcia się na Jego błogosławieństwo, związane z płodnością i posiadaniem dzieci” niewiele zmieni w kwestii dzietności katolickich rodzin, a komentarze do listów pasterskich w stylu Katarzyny Zarosy będą pojawiać się coraz częściej, zyskując poklask wśród podobnie myślących.
Do przyjęcia takiego założenia skłoniły mnie rozważania Pawła Lisickiego, który na niedawnym spotkaniu, zorganizowanym przez Instytut Pamięci Narodowej w ramach cyklu „Kulisy historii” (odc. 98), powiedział, że sekularyzacja Kościoła, jaka dokonała się w wyniku zatwierdzenia przez Sobór Watykański II niektórych dokumentów, sprawiła, że wierni zaczęli dostrzegać w życiu duchownych ich ziemskie przywary. Według publicysty, źródłem owego zeświecczenia świadomości zarówno świeckich, jak i kleru była całkowita zmiana relacji miedzy człowiekiem a Bogiem. W rezultacie przyjętych na Soborze zmian katolicyzm utracił swój teocentryczny charakter, stając się religią silnie antropocentryczną, czyli w miejsce należnej Bogu czci wkradł się kult człowieka. Tym samym kapłani przestali być postrzegani jako znak obecności Stwórcy w świeckim świecie.
Rys ten dostrzec można w sposobie myślenia o Kościele u Katarzyny Zarosy, dla której – jak można wnioskować – zupełnie nieczytelny okazał się przypomniany przez krakowskiego metropolitę Boży zamysł względem człowieka. „Stwarzając nas na swój obraz i podobieństwo (por. Rdz1, 26a. 27) – pisał ks. abp Marek Jędraszewski – Pan Bóg pobłogosławił pierwszym rodzicom, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną (Rdz 1,28b). Macierzyństwo i ojcostwo stały się więc Bożym błogosławieństwem, jak i szczególnym obowiązkiem, który Ojciec niebieski złożył w serca ludzi. Od ich otwarcia się na to błogosławieństwo i od ich gotowości do spełniania obowiązków rodzicielskich zależał i zawsze będzie zależeć los poszczególnych narodów i całej ludzkości”.
Nie wydaje mi się, aby na otwarcie się na Boże błogosławieństwo związane z płodnością i posiadaniem dzieci miała wpływ większa dostępność w kościołach toalet z przewijakiem czy nawet większych mieszkań. Znam wielodzietne rodziny, dla których decyzja o posiadaniu licznego potomstwa nie wynikła ze sprzyjających ku temu materialnych warunków. Ich postawa była raczej pokłosiem przyjęcia z wiarą słów psalmisty: „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego”. Wiedzieni tym przekonaniem podążyli za „Dobrym Pasterzem”, niezależnie od tego, jak kręte i długie mogły wydawać się drogi ich życia, ufni, że Pan ich prowadzi, jest zawsze z nimi i niczego im nie zabraknie.
Na tak radyklany akt ufności mogą zdobyć się tylko ci, którym Kościół postawi Boga w centrum. Tymczasem już sama posoborowa reforma liturgii, w której główny akcent położono nie na aspekt Ofiary, lecz uczty i wspólnoty pokazuje antropocentryczny zwrot Kościoła, którego konsekwencje najbardziej boleśnie odczuliśmy podczas tak zwanej „pandemii koronawirusa”. Dzisiaj konsekwencje te widzimy choćby w sprzeciwie wiernych wobec duszpasterskiego nawoływania, by znaleźć dla „Dawcy Życia” miejsce w naszej płodności.
Ponowne ukierunkowanie tworzącego Kościół ludu na Boga, zejście ze ścieżki życia światowymi sprawami może w perspektywie otworzyć wiernych małżonków na tę wielką przygodę z Wszechmocnym, który „potrafi znaleźć trawę i wodę na pustyni” (por. Ps 22). Przekonanie to nie jest dla mnie jakąś przemyślaną koncepcją, zrodziło się w odpowiedzi na doświadczenie działania Boga objawiającego się w historii mojego życia jako Pan rzeczy niemożliwych. Dzięki Jego niepojętej dla mnie mocy weszliśmy jako rodzina w posiadanie wszystkich potrzebnych dóbr, w tym własnego „M”, o którym – jak mi się wydawało – mogłam tylko marzyć. Obfitość Bożych darów poprzedziło jednak moje „fiat” na Jego wolę w kwestii płodności, ponieważ uwierzyłam Słowu: „Powierz Panu drogę swoją, zaufaj mu, a On wszystko dobrze uczyni.”
Anna Nowgrodzka-Patryarcha
„Rozważajmy dziś, wierni chrześcijanie”. Jakie są korzyści modlitwy myślnej?