Nieskrępowana autoekspresja – jak głosi credo współczesności – ma być gwarantem szczęścia i satysfakcji z życia. Zainspirowane freudyzmem popularne interpretacje chętnie upatrują źródeł trapiącej człowieka Zachodu epidemii zaburzeń psychicznych w ciążących na nas obowiązkach i wzorcach postępowania. Słyszmy co i rusz, że wystarczy się ich pozbyć… a droga do satysfakcjonującego życia stanie otworem. W myśl tej logiki przebiegają obecne zmiany cywilizacyjne: nikną zobowiązania rodzinne, kulturowe i religijne ideały postępowania. Zastępuje je permisywizm moralny, skupiający się raczej na uczuciach niż wartościach. A jednak stabilność psychiczna współczesnych zamiast ulegać poprawie, ma się coraz gorzej. Jednym z najbardziej niepokojących faktów jest znaczny przyrost zachorowań na depresję – zdaniem WHO stanowiącej już wiodący problem zdrowotny globu. „Postępowy” styl życia, który miał uwolnić człowieka od „opresji obowiązku”, kreuje dziś rzeszę konsumentów antydepresantów i stałych bywalców psychologicznych sesji.
Choroba naszych czasów
Wesprzyj nas już teraz!
Również polskie dane ukazują rozmiary problemu. W 2021 roku w naszym kraju 682 tysiące razy rozpoznano epizod depresyjny. Po wydawane na receptę „antydepresanty” w aptekach stawiło się 1,5 miliona pacjentów. Oznacza to, że na przestrzeni niecałej dekady – od 2013 roku – tylko w naszym kraju odnotowano 60-procentowy skok liczby mieszkańców z diagnozą depresji.
Wedle innych szacunków obecnie w naszym kraju objawy schorzenia dręczą około 1,2 miliona osób. Zaburzenie dotyka zatem około 3 procent Polaków. Pod względem liczby chorych depresja wyprzedza m.in. raka, który – na podstawie danych Krajowego Rejestru Nowotworów – wykryty został u 1,17 milionów obywateli. Przyszłość nie maluje się przy tym w zbyt jasnych barwach: według Światowej Organizacji Zdrowia do 2030 roku depresja będzie najczęściej diagnozowaną na świecie chorobą… Trudno zaprzeczyć, że mówimy o zjawisku, które mości sobie wygodną pozycję w nowoczesnym, coraz bardziej zsekularyzowanym porządku.
Na czym konkretnie polega? To, co w popularnym obiegu nazywamy ogólnie „depresją”, wytyczne diagnostyki określają jako Duże Zaburzenie Depresyjne. Głównym objawem tego schorzenia jest trwające minimum 2 tygodnie stałe obniżenie nastroju lub chroniczny brak poszukiwania pozytywnych doświadczeń, a także brak reakcji na te napotkane.
Niech nie zwiedzie nas gładkość profesjonalnych określeń – nie chodzi o nieco pogorszony humor. Depresyjne obniżenie nastroju oznacza niezmienny stan odrętwienia i obojętności na rzeczywistość. Plastyczniejszy opis objawów pozostawił w swojej książce „Melancholia” jeden z prekursorów polskiej psychiatrii, Antoni Kępiński. Jak wskazywał, dla pacjentów cały świat maluje się kolorach szarości. Rzeczywistość traci swoje barwy, smak i znaczenie – staje się czymś obcym i nieważnym. Z tego powodu u osób przeżywających epizod depresji widać posunięte do skrajności braki motywacji: porzucają zainteresowania i obowiązki. Tracą rytm dnia, a długie godziny spędzają na ucieczce przed światem.
Temu „osiowemu” zaburzeniu w depresji towarzyszy szereg dodatkowych: wśród nich niestabilność rytmu dobowego, bezsenność lub nadmierna senność, poważne wahania wagi, spowolnienie myślenia i aktywności fizycznej. Charakterystyczne dla depresji jest również uporczywe poczucie winy lub bezwartościowości, a także myśli o śmierci i samobójstwie, niekiedy prowadzące do prób odebrania sobie życia.
To złożone zaburzenie ma swoje odzwierciedlenie w zmianach neurochemicznej aktywności mózgu. W trakcie choroby zniekształceniu ulega działanie kilku tzw. neurotransmiterów, czyli substancji przenoszących informacje pomiędzy ośrodkami układu nerwowego. Wśród nich dochodzi m.in. do znacznego zmniejszenia wydzielania i przekazywania za pomocą dopaminy i noradrenaliny – tę pierwszą substancję utożsamia się z dodatnimi przeżyciami, drugą zaś z motywacją. W szczególnie poważnych stadiach modyfikacji ulega także emisja hormonu stresu, powodując niezdolność do odzyskania spokoju pomimo upływu czasu.
Indywidualizm i niewiara – czynniki ryzyka
Dlaczego opisywane zaburzenie zbiera wśród mieszkańców „postępowego” świata coraz większe żniwo? Cenną podpowiedź da nam przyjrzenie się grupom ryzyka. Na zaburzenia depresyjne bardziej narażeni są ateiści i osoby nieuczestniczące w regularnych praktykach religijnych. Wiele badań wykazuje, że religia – „zinstytucjonalizowana” i praktykowana regularnie – wykazuje w tym wypadku działanie profilaktyczne.
Jak sugerują dane z prac naukowych, religijność co do zasady okazuje się działać prewencyjnie na zaburzenia psychiczne, a w wypadku depresji w dłuższej perspektywie wspiera powrót do zdrowia. Zjawisko to potwierdzili w artykule pt. Religion as Moderator of the Depression-Health Connection: Findings From a Longitudinal Study autorzy: Paul Wink, Michele Dillon i Britta Larsen.
Z kolei w opublikowanej w 2001 roku pracy A.W. Braama, P. Van den Eedena i innych (Religion as a cross-cultural determinant of depression in elderly Europeans: results from the EURODEP collaboration) wskazano, że aktywność religijna osób w podeszłym wieku to jeden z wiodących czynników decydujących o ich samopoczuciu. Jak świadczą wyniki, w wyraźnie lepszej kondycji znajdują się seniorzy „praktykujący”. Starsze pokolenia lepiej mają się także lepiej w społecznościach przywiązanych do wiary. „Praktyka religijna, szczególnie kiedy jest osadzona w tradycyjnej orientacji na wartości, może ułatwiać radzenie sobie z przeciwnościami w późniejszym [okresie – red.] życia”, czytamy w abstrakcie artykułu.
Nie tylko ubytki w religijności sprzyjają pojawianiu się depresji. Jej podwyższone ryzyko powodują nadszarpnięte relacje rodzinne. Z problemem zaburzenia afektywnego jednobiegunowego najczęściej współwystępuje kryzys małżeński. Ta korelacja jest na tyle silna, że przeciętna osoba dotknięta depresją jest również niezadowolona z relacji ze współmałżonkiem.
Sytuacja rodzinna ma również kluczowe znaczenie dla prawdopodobieństwa rozwoju zaburzeń nastroju u dzieci. Niestabilne, chwiejne relacje i częste konflikty rodzinne to czynniki sprzyjające wystąpieniu epizodów depresyjnych w dorosłym życiu.
Depresja – utracony sens
Głęboką przyjaźń między rewolucją a depresją ukazują również wyjaśnienia natury tej ostatniej, sformułowane przez część wpływowych nurtów psychologicznych. Według badaczy wpisujących się w szkołę poznawczą, bezpośrednią przyczyną tego zaburzenia jest nabycie szkodliwego zestawu przekonań. Nie pozwala on konstruktywnie odpowiadać na trudne doświadczenia. Aaron Beck wyróżnił trzy jego najważniejsze elementy, określone jako Negatywna Triada Kognitywna. Przekonanie o własnej nieadekwatności, poczucie stałego niepowodzenia i brak nadziei na zmianę na lepsze – to z nich miały, zdaniem psychiatry, brać się obciążające myśli, stanowiące bezpośrednie źródło zaburzenia.
Według Becka, ten sposób myślenia można przyjąć poprzez naśladowanie. Tak dzieje się w wypadku dzieci obserwujących rodziców niezdolnych do radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Negatywna Triada może brać się również z braku doświadczeń oraz środowiska, które pozwoliłyby na rozwój konstruktywnych odpowiedzi na doświadczenia cierpienia, stresu i konfliktu. W rezultacie winę za napotykane problemy człowiek dostrzega zawsze w sobie.
Ważne uwagi dodaje do tej perspektywy psychologia sensu zapoczątkowana przez Viktora Frankla. Według niej depresję traktować można – jak i inne zaburzenia – jako skutek utraty poczucia porządku w rzeczywistości. Przyjmowanie irracjonalnych wymagań względem siebie ma prowadzić do poczucia rozbieżności między wizją siebie a ideałem, do którego chciałoby się aspirować. Stąd pochodzić ma uszczerbek na samocenie, przekonanie o własnej nieużyteczności, a nawet szkodliwości dla innych, a w konsekwencji utrata motywacji i chęci do życia.
Obie te interpretacje wskazują, że tragiczny wpływ na ludzką psychikę ma rozdźwięk pomiędzy pożądaną wizją siebie a realną oceną własnego „ja”. Jak to możliwe, że w permisywnej współczesności problem ten staje się coraz bardziej dotkliwy? Dlaczego dotyka on przede wszystkim tych, którzy chełpią się emancypacją? Program „róbta co chceta” przybliża się nieuchronnie… ale w konsekwencji jego entuzjaści, zamiast cieszyć się swawolą, na dobre tracą grunt pod nogami.
Wyobrażenie o szczęściu, jakie miałaby dawać egocentryczna autoekspresja, spektakularnie rozmija się z prawdą. W rzeczywistości w człowieku zapisane jest pragnienie, by jego postępowanie wyrażało pewne wartości i odpowiadało obowiązkom. W czasach relatywizmu ten głos wcale nie cichnie – ale normy nakładane przez religię i moralność zastępowane są przez wymogi utylitaryzmu. Zamiast tradycyjnych wzorców postępowania punktem odniesienia stają się bezstresowe relacje wzajemnej adoracji. Być może wszechobecny nacisk na „tolerancję” to właśnie wyraz tej tendencji.
Zanurzony w chaosie człowiek współczesności nie zna konstruktywnej odpowiedzi na krytykę, stres i cierpienie. Chciałby postępować godziwie – ale przecież wszystko jest relatywne. W żadnej kategorii „słuszności” nie sposób znaleźć oparcia… Mający „wyzwalać” styl życia w rzeczywistości pozbawia kompasu. W konsekwencji właściwa droga nie daje się odczytać… Cóż więc dziwnego, że gdzie nie spojrzeć – wszyscy czują się błądzącymi i powątpiewają w swoje nawigacyjne zdolności?
Dla permisywnej utopii podobne obserwacje to poważny cios. Przecież wiara w konieczność odrzucenia „ograniczeń” moralności, kultury czy wiary dla własnego dobra to kluczowy element „nowoczesnego Credo”. Okazuje się tymczasem, że pozbawiona przekraczających ją punktów odniesienia psychika oddaje się autodestrukcji i gardzi samą sobą.
Problem ten doskonale ilustruje zawarta na kartach kultowej „Zbrodni i kary” polemika Fiodora Dostojewskiego z programem „nadczłowieka”. W opisie przypadku Rodiona Raskolnikowa rosyjski pisarz wypowiedział się o Nietzscheańskim programie Übermenscha – według którego dowodem najwyższego rozwoju jest samodzielne definiowanie wykładni dobra i zła. Normy – nimi przejmują się przeciętni, sądził niemiecki filozof.
Zainspirowany takim myśleniem Raskolnikow decyduje się pozbawić życia pewną staruszkę. Rachunek zysków i strat mówi jednoznacznie, że tak właśnie wypada postąpić. Babsko jest w końcu wredne i nikomu nie przydatne, a z „przekierowania” jego majątku na „inne cele” wielu skorzysta. Raskolnikow chce sprawdzić, czy będzie w stanie zabić, co świadczyłoby o jego nadczłowieczeństwie. Dalsze losy bohatera znamy dobrze. Do morderstwa dochodzi – ale brzemię winy ściga go nieustannie…
Popularyzowane dziś tendencje intelektualne i style życia chcą, byśmy wszyscy uwijali się w tym raskolnikowym przedsięwzięciu. Z założeniem, według którego pełny rozwój oznacza definiowanie dobra i zła podług własnych życzeń, konfrontujemy się w kolejnych rewolucyjnych programach. Spotykamy je we wpływowej filozofii egzystencjalizmu, a także w logice „autoekspresji”… Narracje te obiecują człowiekowi, że będzie „jak Bóg”, byle tylko kontestował to, co uchodzi za obowiązujące. Na ile są wiarygodne – widzimy naocznie. Rozwój wedle ich podpowiedzi kończy się stałą pracą nad sobą… w gabinecie psychologa. „Specjalista” pomaga „wyzwolonemu” pacjentowi poradzić sobie z poczuciem, że „coś z nim nie tak”.
Capax Dei?
Wielu antropologów – podobnie jak refleksje czołowych przedstawicieli myśli chrześcijańskiej – wskazuje, że poszukiwanie najwyższego Logosu we wszechświecie to dla człowieka tendencja naturalna. W końcu istnienie Boga możemy dostrzec siłami przyrodzonego rozumu. Potrafimy również rozpoznać obiektywne dobro w Dekalogu stanowiącym fundament Jego praw.
W ludzkim aparacie poznawczym i sumieniu znajduje się więc przestrzeń oczekująca na wypełnienie przez najwyższy punkt odniesienia; punkt, który ustala znaczenie codziennych doświadczeń i przeżywanej rzeczywistości… Niespokojne jest serce nasze, dopóki w Nim nie spocznie, pisał otwierając „Wyznania” święty Augustyn.
O zagnieżdżeniu w człowieku „otwartości na Boga” (łac. Capax Dei) pisał również słynny Mircaea Eliade. Rumuński autor uważał, że zachowania „religijne” przenikają nasze postępowanie, a ulegający zeświecczeniu Zachód XX wieku szukał suplementu dla Boga m.in. w utopijnych ideologiach. I choć miał się za sekularny, w istocie nie był w stanie wymazać ze swoich zachowań instynktu sacrum.
To jednak coś więcej niż potrzeba „mitu” czy gnanie za psychicznym instynktem… Jak poucza katechizm, człowiek szuka kontaktu z wiecznością, bo ostatecznie to dla niej został stworzony. „Obdarzony duchową i nieśmiertelną duszą, jest jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego”; „Od chwili poczęcia jest ona przeznaczona do szczęścia wiecznego”, podkreśla KKK z 1992 roku. W odróżnieniu od pozostałych bytów – dla których doczesność jest wszystkim – stworzeni na „obraz i podobieństwo” ludzie w sekularnym porządku nie mają szans na wypełnienie swojej misji…
Nie dziwi więc fakt, że laicki klimat to panorama depresyjna. W rzeczywistości pozbawionej wiecznego sensu, gdzie pewnymi są jedynie absurd i śmierć, zapisane w ludzkiej duszy pragnienie trwałego szczęścia zdaje się nieosiągalne. Tymczasem, jak mówi punkt 1718 KKK, dążenie do tego ostatniego ma Boskie pochodzenie i zostało zaszczepione w naturze ludzkiej, by przyciągnąć człowieka do Jego Stwórcy.
Do wskazań na związek człowieka z nadnaturalnością należy podchodzić z rozwagą. Zatarcie granicy między tym co przyrodzone, a co sakralne, to bowiem ulubione narzędzie rewolucji – która świętą rangę przyznaje statusowi materialnemu (predestynacja czy teologia wyzwolenia), preferencjom (progresywizm), wreszcie teologizuje projekty polityczne (powszechne braterstwo, cywilizacja praw człowieka). A jednak widać niezbicie, że ludzie więdną w świecie rodem z wyobrażeń racjonalistów. Nieznosząca próżni natura ucieka przed bezsensem, poszukując suplementu w narkotyzmie czy ideologii. Kolejne pokolenia wychowane w laickim nieporządku tracą siły witalne i motywację, by choćby wysilać się w walce o pozytywny bilans doświadczeń. To zabawny paradoks, skoro racjonaliści przekonują, że poza nim niewiele liczy się w ludzkim życiu…
Filip Adamus