Siostra Teresa z Lisieux, znana jako święta Tereska od Dzieciątka Jezus, stanowi prawdziwy i spektakularny fenomen Wiary. Chrześcijańską wielkość tej młodziutkiej karmelitanki cenili i sławili najwięksi papieże naszych czasów – święty Pius X powiedział, że jest to „największa święta na współczesne czasy”, zaś Pius XI wyraził się, iż „święta Teresa od Dzieciątka Jezus jest Słowem Bożym dla współczesnego świata”. Została główną obok świętego Franciszka Ksawerego patronką misji, choć nigdy nie opuściła murów karmelu w Lisieux. Sługa Boży Pius XII ogłosił ją patronką Francji, który to tytuł dzieli z samą Dziewicą Orleańską. Na dodatek w roku 1997 została jeszcze… Doktorem Kościoła!
Jej autobiografia Dzieje duszy została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków i wciąż pojawiają się kolejne wznowienia. W opisie jej życia, skreślonym na polecenie matki Agnieszki od Jezusa, odnajdujemy klucz do zrozumienia tajemnicy tej Małej Wielkiej Świętej. Opisuje swą drogę od najwcześniejszego dzieciństwa aż po ostateczne odnalezienie odpowiedzi na dręczące ludzkość pytanie o sens życia. Widząc przez jakie cierpienia – nie widoczne dla świata – przeszła święta Tereska, zaczynamy lepiej rozumieć misterium odkupieńczej Męki naszego Pana Jezusa Chrystusa i to że w „maluczkich” objawia się najpełniej Jego potęga i moc.
Wesprzyj nas już teraz!
Gorzkie owoce Rewolucji
Druga połowa XIX wieku, w której żyła nasza Święta, to czas zbierania gorzkich owoców Wielkiej Rewolucji – nie tylko zresztą we Francji. Kraj nazywany niegdyś „pierworodną córą Kościoła” wszedł w okres duchowej wegetacji odkąd został mu narzucony porządek odrzucający Wiarę Apostolską – dawną pobudkę jego moralnej wielkości i szlachetności – i prawnie sankcjonujący wykroczenia przeciwko Bogu. Duch katolickiej Francji został wygnany z przestrzeni publicznej i odtąd mógł być pielęgnowany jedynie w zaciszu domowym czy w pewnych tylko sferach życia społecznego.
Skutkiem tych zaburzeń były różne skrajności. Pewna część katolików uważała taki stan za karę Bożą i poczuwała się do zadośćuczynienia za grzechy, by przejednać sprawiedliwego Boga. Dochodziło na tym tle nawet do ofiar całopalnych – samospaleń – których dokonywali różni gorliwcy czy wręcz mniszki w klasztorach. Z drugiej strony wzmocniły się znów postawy jansenistyczne, skrajnie zachowawcze w swym stosunku do Boga. Ten ruch akcentował niegodność człowieka, jakby zapominając o miłosierdziu Bożym i zostawiając pola dla prawdziwej duchowej gorliwości. Nawet zakonnice klauzurowe w owym czasie nie przystępowały codziennie do Komunii Świętej.
Rodzina oazą katolickiej Francji
W takich to czasach urodziła się przyszła Święta i otrzymała od rodziców imiona Marie Françoise Thérèse Martin. Miała ona szczęście przyjść na świat w rodzinie szczerze katolickiej, można by rzec – niemalże idealnej. Między rodzicami wychowującymi ośmioro rodzeństwa panowała zgoda i miłość, podobnie jak między dziećmi. Matka utraciła przy porodzie już czwórkę potomstwa, umiała więc cenić dar życia swych pociech, a cierpienie, jakie towarzyszyło tym kilku zgonom ofiarować Panu Bogu.
Św. Teresa była najmłodszą z rodzeństwa, rozpieszczoną przez rodziców i starsze siostry. Okres wczesnego dzieciństwa zapisał się mocno w jej pamięci. „Spodobało się Panu Bogu otaczać mnie przez całe życie miłością” – pisze Święta – „Moje pierwsze wspomnienia pełne są uśmiechów i najczulszych pieszczot!… ale jeśli On otoczył mnie tak wielką miłością, napełnił nią także moje małe serduszko, czyniąc je miłującym i wrażliwym; ja także bardzo kochałam Tatusia i Mamusię i — będąc bardzo wylewną — okazywałam im moją czułość na tysiąc sposobów”.
W domu modlono się wspólnie, czytano lektury duchowe, uczęszczano na nabożeństwa do Kościoła, myślano po katolicku i odnoszono do Boga wszystkie zdarzenia. Pan Bóg był po prostu obecny w ich życiu. Dziecku wychowanemu w takiej atmosferze trudno było wyobrazić sobie, że można nie wierzyć w Boga, choć wiara była oficjalnie wyrugowana z życia kraju.
Cierpienie kierujące ku powołaniu
Sielanka nie trwała jednak długo. Już w wieku czterech lat miało spaść na dziewczynkę cierpienie, które odmieniło ją nie do poznania. Jej ukochana matka zmarła na raka kości, a mała Marie Françoise pogodna dotąd i tryskająca energią – stała się smutna i drażliwa, zaczęła wręcz przeżywać rodzaj załamania nerwowego, który stał się przyczyną niemałego zmartwienia dla ojca i sióstr. Trwało to przez kilka lat, a oliwy do ognia dolała decyzja kolejnej siostry, Pauliny, o wyborze stanu zakonnego.
Była rozkojarzona, drażliwa, płakała z byle powodu, a jej nadwrażliwa natura wpadała w skrupuły i swego rodzaju błędne koło boleści – płakała bowiem, jeśli w najmniejszy sposób kogoś uraziła czy zmartwiła swoim zachowaniem, potem zaś płakała dlatego, że płacze z byle powodu. Lekarze nie umieli nic zaradzić na ten rodzaj neurozy.
W końcu ojciec, widząc nadzieję jedynie w Bogu, wysłał do sanktuarium Matki Bożej Zwycięskiej w Paryżu prośbę o odprawienie nowenny w intencji odzyskania zdrowia przez jego córeczkę. Miała ona osiem lat. Modlitwy wkrótce przyniosły skutek i stan duszy Tereski odmienił się za sprawą dwóch cudownych zdarzeń. Pierwsze miało miejsce, gdy leżała ona w łóżku i nagle zaczęła usilnie wołać swą siostrę. Gdy ta przybiegła, ujrzała chorą tak odmienioną, że była pewna, iż Dobry Bóg przywrócił ją do zdrowia. Tereska zaś wyznała, iż na twarzy figury Matki Bożej stojącej przy jej łóżku… ujrzała uśmiech.
Ale pełne uzdrowienie jeszcze nie nastąpiło. Sama Święta opisuje, że była wciąż „nadmiernie uczuciowa”, „nieznośna” i „skrupulatna”. Ostateczna odmiana miała miejsce na Boże Narodzenie. W domu panował zwyczaj, że po pasterce dzieci wydobywały prezenty z bucików ustawionych na kominku w salonie. Drobne wydarzenie stało się wtedy dla niej drugim decydującym dotknięciem łaski. Otóż ojciec, zmęczony przygotowywaniem świąt, westchnął opadając na fotel: „Całe szczęście, że w tym roku będzie to wreszcie po raz ostatni” (w tym roku dwie pozostałe w domu córki miały wyjechać do szkoły). Zabolało to czułą Tereskę, ale niespodziewanie zamiast zareagować płaczem, wbiegła żwawo do pokoju, położyła buciki przed ojcem i z zachwytem wyjmowała prezenty. Pan Jezus przemienił jej dziecięce serce i powróciła do niego cała radość utracona przed czterema laty.
Śmiała decyzja
Po kilku latach harmonii i intensywnego przeżywania więzi z Panem Bogiem czternastoletnia dziewczyna doszła do wniosku, że w przyszłym roku chce znaleźć się w zakonie karmelitańskim, do którego wstąpiła wcześniej jej siostra Paulina. Ojca nie było trudno przekonać, ale schody zaczęły się, gdy poszła pytać o zgodę kapelana klasztoru. Uznał on, że petentka jest zbyt młoda, a wobec jej nalegań, odesłał ją do biskupa. Od biskupa Tereska usłyszała to samo. Pozostała zatem tylko jedna możliwość…
Ojciec Święty Leon XIII ogłosił właśnie obchody jubileuszu swego kapłaństwa w roku 1887. Teresce udało się nakłonić swego tatę na odbycie pielgrzymki do Rzymu. Dotarłszy na miejsce ustawili się w kolejce po błogosławieństwo papieskie, a gdy przyszła ich kolej – o święta śmiałości! – dziewczę nie pytane przemówiło do samej Głowy Kościoła, prosząc o zgodę. Papież miał odpowiedź„Jeżeli taka jest wola Boża – wstąp”. Nie rozwiązało to wprawdzie w jednej chwili dylematu dziewczynki, ale dało jej nadzieję, która po niedługim czasie zaowocowała wiadomością, iż zgoda na przyjęcie do nowicjatu została wydana.
Ofiara za grzechy ojczyzny
Kolejny okres życia świętej Tereski stanowi skumulowanie wszystkich cierpień, jakie tylko mogła unieść ta niewinna i bezbronna dusza. Dziecko wychowane w dostatku i wypielęgnowane przez tyle kochających osób nagle znalazło się w zakonie o najostrzejszej regule. W klasztorze panowało przenikliwe zimno, cele, korytarze i kaplica były nie ogrzewane, a do spania na twardym sienniku siostry otrzymywały tylko jeden koc. Same te warunki dla osoby w jej wieku i wychowanej w cieple domowego ogniska mogłyby być przyczyną załamania. Ale ona wiedziała już po co się tam znalazła.
Często nie mogła spać po nocach z powodu zimna i przysypiała potem na modlitwie, miała też wielkie trudności ze skupieniem się na rozmyślaniach duchowych, którym mniszki poświęcały aż dwie godziny dziennie. Był to wszakże jedynie drobny przedsmak cierpień, jakimi Pan Bóg pragnął zahartować i przysposobić do niebiańskiej nagrody jej szlachetną duszę.
Niedługo po wstąpieniu do zgromadzenia karmelitanek doszły ją przygnębiające wieści o chorobie psychicznej, na którą zapadł jej ukochany ojciec, a sąsiedzi rozpowiadali, że to przez to, iż wszystkie córki poszły do zakonu. Do tego doszły dolegliwości fizyczne, ponieważ słaby organizm dziewczęcia nie wytrzymał ciężkich warunków życia, czego skutkiem była gruźlica. Ale to wszystko byłoby jeszcze istną rozkoszą, gdyby nie innego rodzaju cierpienia, którymi została dotknięta…
Wszystko zaczęło się od nabrania bolesnej świadomości, jak wielu ludzi w jej kraju i na świecie nie wierzy w Boga, ba! nawet zwalcza Jego cześć, trwa w zatwardziałości i skazuje się na wieczne męki. Tereska słuchając o skutkach straszliwej rewolucji we Francji poczuła nieodparte pragnienie zadośćuczynienia za tak wielkie grzechy. Błagała Boga, aby mogła „zasiąść do stołu z grzesznikami”. Pan wysłuchał jej prośby i tak zaczęła się dla tej Bożej służebnicy droga prawdziwego naśladowania Ukrzyżowanego Chrystusa.
W poszukiwaniu sensu Małej Drogi
Od początku drogi zakonnej Święta doświadczała utrapień duchowych – teraz jednak utraciła zupełnie całą pociechę duchową i okazało się z czasem, że miała już na zawsze porzucić na tej ziemi słodycz płynącą z Bożego pocieszenia. Cierpiała bodaj bardziej niż bezbożni, ponieważ miała świadomość, iż Bóg jest, ale zupełnie przestała to odczuwać. Jej wiara w krótkim czasie przestała być uczuciową – ale stała się wiarą osiąganą w walce z wewnętrznymi przeciwnościami. Śladem tych pierwszych duchowych bojów jest napis wyryty na podłodze jej celi: „Jezus jest moją miłością”. Napisała to, bo w to wierzyła, choć zupełnie tego nie czuła.
Swoją relację z Bogiem zaczęła nazywać „małą drogą”, a opowiadała o niej w rozmowach z matką Agnieszką (jej rodzoną siostrą Pauliną) i w korespondencji z innymi siostrami. Zachęcała je do osiągania świętości ze względu na samego Boga – do naśladowania nie tego czy innego świętego, ale samego Chrystusa, który powiedział „świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty”. Prawdziwa poruszona przez Miłość, coraz bardziej stateczną i wciąż pozbawioną pierwiastka uczuciowego, pisała: „jedynie tylko Jezus jest, nic innego nie jest”. Odkrywała Jego piękno i nadzieję, jaką zostawił ludziom: „On jest piękną lilią naszych dusz. Tak! Oblicze Jezusa jest promienne, ale jeżeli jest ono tak piękne pośród ran i łez, jakież będzie, gdy ujrzymy je w niebie?”.
|Na niwie cierpień wykwitała miłość coraz bardziej niepohamowana i pragnąca ofiar. Święta była zafascynowała „szaloną” miłością Pana Jezusa, który – sam doskonały i szczęśliwy w jedności Boskiej Trójcy – stał się człowiekiem i cierpiał najstraszliwsze męki. Ale odczuwała coraz silniej, że bycie karmelitanką nie wystarcza jej, nie zaspokaja jej chęci poświęcenia. Odczuwała skumulowane w sobie pragnienie spełniania na raz wszystkich powołań, jakie istnieją w Kościele…
Żywiołowym językiem Tereska opisuje swe rozterki: „A jednak odczuwam w sobie jeszcze inne powołania, powołanie WOJOWNIKA, KAPŁANA, DOKTORA, MĘCZENNIKA; czuję wreszcie potrzebę, pragnienie dokonania dla Ciebie Jezu wszystkich czynów najbardziej bohaterskich… Czuję w mej duszy odwagę Krzyżowca, Żuawa Papieskiego, pragnę umrzeć na polu bitwy w obronie Kościoła… Czuję w sobie powołanie KAPŁANA; z jaką miłością, o Jezu, piastowałabym Cię w mych rękach w chwili, gdy na moje słowo zstępowałbyś z Nieba!… Z jaką miłością dawałabym Cię duszom!… Ale cóż! pragnąc zostać Kapłanem, podziwiam równocześnie pokorę świętego Franciszka z Asyżu i czuję powołanie, by naśladować go w odrzuceniu wzniosłej godności Kapłaństwa”.
I wzdycha, szukając rozwiązania: „O Jezu! moja miłości, moje życie… Jakże połączyć te sprzeczności? Jak zrealizować pragnienia mojej biednej małej duszy?”. Dalej następuję piękny fragment, w którym Święta wyznaje, iż pragnie „oświecać dusze jak Prorocy, Doktorzy”, być misjonarzem w różnych częściach świata na raz i ponieść wszystkie możliwe rodzaje męczeństwa, by tylko wstąpić w ślady i Chrystusa i zjednoczyć się z Nim. Teresa pragnie otrzymać każde z tych powołań, lecz jednocześnie tak naprawdę z żadnym w pełni nie utożsamia się…
A wszystko to dzieje się w jednym klasztornym budynku, wśród modlitw, codziennych prac i walki ze śmiertelną chorobą.
„O Jezu, Miłości moja… nareszcie znalazłam moje powołanie”
W poszukiwaniu odpowiedzi siostra Teresa od Dzieciątka Jezus sięgnęła do listów świętego Pawła, gdzie przekazuje on nauczanie o Mistycznym Ciele Chrystusa i różnych rodzajach powołania jego członków. Tam wreszcie znajduje cel i ukojenie swych rozdzierających duszę poszukiwań. Z lektury wyciąga jedną najważniejszą lekcję, a tkwi ona w jednym zdaniu, mówiącym, iż wszystkie dary Boże i rodzaje powołania nic nie znaczą… bez miłości. Odpowiedź tak prosta, ale będąca prawdziwym objawieniem dla tej Bożej wojowniczki!
„Miłość dała mi klucz do mego powołania”, stwierdza ona i czyni piękne spostrzeżenie, iż „Kościół posiada serce i to serce płonie miłością”. „Zrozumiałam, że miłość zawiera w sobie wszystkie powołania, że miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i wszystkie miejsca, jednym słowem jest wieczna” – oto najprostsza, a najtrudniejsza do odnalezienia odpowiedź na wszystkie jej rozterki.
Dopiero wraz z tym odkryciem jej Mała Droga staje się pełna, a szerokie pragnienie miłości rozrywające dotąd serce Tereski w całości zostaje ukierunkowane na to, w czym może ona okazać miłość swemu Panu – na codzienne doskonalenie w codziennym cierpieniu i pokonywaniu samej siebie. Okazuje się, że nie potrzeba wyjeżdżać w pole bitwy, aby być prawdziwym zwycięzcą. Wystarczy odnosić tryumfu w codziennych drobnych potyczkach, co dla świętej Teresy od Dzieciątka Jezus oznaczało rozmaite umartwienia woli i miłości własnej (począwszy od jak najżyczliwszego obcowania z tymi siostrami, których akurat nie lubiła), a jej dotychczasowe słabości (rozpieszczenie w dzieciństwie, nadwrażliwość, zły stan zdrowia) stały się polem zasług i siłą.
Święta na wszystkie czasy
Powtarzając za świętym Piusem X, iż święta Teresa z Lisieux jest „największa święta na współczesne czasy” – można powiedzieć więcej. Jest ona jedną z największych świętych na wszystkie czasy, ponieważ daje prawdziwie katolicką odpowiedzieć na pytanie, które od zawsze zadaje sobie człowiek. Dla współczesnego zaś świata jest to odpowiedź wyjątkowo komunikatywna, ponieważ Święta doszła do niej wśród wybitnie indywidualnych zmagań, których opis dostarcza wielu wniosków nie tylko duchowych, ale również psychologicznych.