Edyta Stein – nawrócona na katolicyzm żydówka, doktor filozofii, karmelitanka, a nade wszystko niestrudzona poszukiwaczka prawdy– trzykrotnie ofiarowywała swoje życie Bogu: jako pokutę za niewiarę ludu żydowskiego, dla uratowania Niemiec i za pokój na świecie.
Zginęła 9 sierpnia 1942 roku, zamordowana przez Niemców w obozie Auschwitz. Została wielką świętą, współpatronką Europy i doktorem Kościoła. Zanim jednak wyniesiono ją na ołtarze, uzdrowiła swoją amerykańską imienniczkę.
„Gdy patrzy się przez pryzmat wiary, nie widzi się przypadków […]. W obliczu Boga wszystko ma doskonały sens i powiązanie” – pisała Edyta Stein. Nie bez racji.
Wesprzyj nas już teraz!
Przyszła na świat 12 października, w Jom Kippur, żydowskie święto pokuty, zadośćuczynienia za grzechy narodu, i była 11., najmłodszym dzieckiem zamieszkałej we Wrocławiu (wtedy był to niemiecki Breslau) żydowskiej rodziny kupieckiej. Gdy zmarł ojciec, nie miała jeszcze dwóch lat. Matka sumiennie przestrzegała żydowskich praktyk religijnych, ale Edyta odeszła od wiary i już w wieku 14 lat uważała się za radykalną ateistkę. Dziewczyna była nadzwyczaj inteligentna i zdolna, nie dziwi więc, że w 1911 roku podjęła studia na Uniwersytecie Wrocławskim, wybierając germanistykę, historię oraz psychologię. „Moja tęsknota za prawdą była moją jedyną modlitwą” – pisała we wspomnieniach. Wkrótce przeniosła się do Getyngi i tam została uczennicą filozofa fenomenologa Edmunda Husserla. Właśnie w czasie studiów zaprzyjaźniła się z filozofem Maxem Schelerem, który jako pierwszy z wykładowców przybliżył jej „świat Boży” i wiarę katolicką.
Kolejnym kamieniem milowym na jej drodze do Chrystusa była postawa przyjaciółki Anny Reinach, której mąż zginął na froncie podczas I wojny światowej. Edyta nie mogła wyjść z podziwu, obserwując duchową siłę, pokój i pogodę ducha młodej wdowy. Pojęła wówczas, że śmierć – która dla niej samej była największą katastrofą i definitywnym kresem życia – dla chrześcijanki Anny Reinach stanowiła tylko etap przejściowy w drodze do Boga. „W tamtej właśnie chwili moja niewiara się załamała […], a Chrystus zajaśniał: Chrystus w tajemnicy krzyża” – opisywała po latach. Potem była jeszcze Święta Teresa z Ávili i jej słynna Księga mojego życia, którą Edyta znalazła w biblioteczce u katolickiej przyjaciółki. Pewnej nocy urzeczona lekturą przeczytała ją od deski do deski. „To jest prawda!” – powiedziała sobie o świcie. Trzydzieści dni później – po zakończeniu rekolekcji opartych na ćwiczeniach ignacjańskich – postanowiła zostać katoliczką. Poznała prawdę i chciała być jej wierna. 1 stycznia 1922 roku przyjęła chrzest, a 2 lutego przystąpiła do sakramentu bierzmowania.
PODCAST
Natychmiast po chrzcie świętym zapragnęła wstąpić do zakonu karmelitanek bosych, ale odwiedziona od tego przez swoich kierowników duchowych, poświęciła się pracy pedagogicznej. Uczyła, wygłaszała wykłady, tłumaczyła dzieła Świętego Tomasza z Akwinu i kardynała Jana Henryka Newmana, a w 1932 roku została docentem w Niemieckim Instytucie Pedagogiki Naukowej w Münster. Posadę tę straciła jednak na skutek antyżydowskich zarządzeń hitlerowskich. Zaproponowano jej wtedy wyjazd do Ameryki Południowej. Jednak nie pojechała, a rok później wstąpiła do zakonu karmelitów w Kolonii, przyjmując imię Teresa Benedykta od Krzyża. Jesienią 1938 roku Edytę wraz z jej siostrą Różą, która również przyjęła chrzest i została zakonną furtianką w karmelu kolońskim, w obawie przed represjami przeniesiono do Echt w Holandii.
2 sierpnia 1942 roku wraz z siostrą została aresztowana przez hitlerowców. Po krótkim pobycie w obozach przejściowych obydwie karmelitanki przewieziono do obozu koncentracyjnego Auschwitz i zamordowano prawdopodobnie zaraz po przybyciu, 9 sierpnia 1942 roku.
W 1987 roku Edyta Stein została beatyfikowana jako męczennica. W takim przypadku cud nie był wymagany. Potrzebny był jednak, by mogła zostać świętą. I wydarzył się – w Ameryce.
Teresa w szpitalu
Mary Margaret Buman i Emmanuel Charles McCarthy pobrali się w 1966 roku. Piętnaście lat później, 9 sierpnia 1981 roku, w syryjskim Damaszku patriarcha Maksymos V Hakim udzielił Emmanuelowi święceń kapłańskich. Amerykanin, nie przestając być mężem i ojcem, został wtedy także księdzem katolickim obrządku melchickiego (w obrządku tym dopuszcza się święcenia żonatych i obdarzonych potomstwem mężczyzn).
W marcu 1987 roku para wybrała się w tygodniową podróż do Rzymu. Był to ich pierwszy od ponad 20 lat wspólny wyjazd bez dzieci. W domu w Brockton nieopodal Bostonu w Stanach Zjednoczonych pozostawiali sporą gromadkę 12 pociech – najstarsze, dorosłe już córki, miały zająć się młodszymi dziećmi. Pod nieobecność rodziców w domu wybuchła epidemia grypy.
Był piątkowy wieczor, 20 marca 1987 roku, kiedy państwo McCarthy powrócili do Ameryki. Mieli w planach zabrać dzieci i na konferencję Needham Peace and Justice Group, w której udzielał się ksiądz Emmanuel –apostoł non-violence – chrześcijańskiego pokoju i rozwiązywania wszelkich konfliktów bez używania przemocy.
Do Brockton dotarli ok. godziny 20 i nie zdążyli nawet dojść do drzwi domu, kiedy wybiegające im naprzeciw dzieci powiadomiły ich, że dwuipółletnia Teresa Benedykta (Teresia Benedicta) trafiła właśnie do miejscowego szpitala. Zawiozły ją tam najstarsze córki, bo dziwnie się zachowywała i miała drgawki. Dlaczego? Co się takiego stało? Nikt z rodzeństwa Teresy nie wiedział i nie potrafił wyjaśnić.
Tabletki jak cukierki
Rodzice Teresy Benedykty czym prędzej popędzili do szpitala. Dowiedzieli się tam, że ich dziecko uległo ciężkiemu zatruciu. Lekarze oznajmili im, że we krwi dziewczynki stwierdzono 16-krotnie wyższą od dopuszczalnej obecność acetaminofenu (paracetamolu), a sytuację pogarszał fakt, że – ich zdaniem – do zatrucia doszło najprawdopodobniej 20 godzin wcześniej. Państwo McCarthy nie za bardzo wiedzieli jeszcze wtedy, co to oznacza, nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Słowa wypowiadane przez lekarzy brzmiały wprawdzie groźnie, ale ich dziecko nadal wyglądało dość dobrze, tyle że było niezwykle senne i miało rozbiegany wzrok. Zastanawiali się też, jak mogło do tego dojść. Wyjaśnienie nasuwało się jedno. Podczas choroby dzieci leczyły się tylenolem. To handlowa amerykańska nazwa środka, którego głównym składnikiem, czyli substancją czynną, jest acetaminofen. Opakowanie, które mieli w domu, zawierało saszetki z lekiem, które można było łatwo otworzyć. Lek był schowany, ale mała Teresa musiała podejrzeć któreś ze starszych dzieci sięgających po niego, aby go zażyć. Następnie po kryjomu, myśląc prawdopodobnie, że to cukierki, sięgnęła po lek i jadła go całymi garściami. Tymczasem każde, nawet najmniejsze, przedawkowanie tego leku może być śmiertelnie niebezpieczne, a co dopiero tak ogromna dawka. Kiedy Teresa źle się poczuła, jej rodzeństwo myślało z początku, że podobnie jak pozostali zapadła na, ale wkrótce zaczęła zachowywać się dziwnie, inaczej niż chorzy na grypę.
Wyniki coraz gorsze
Jeszcze w szpitalu w Brockton państwo McCarthy zaczęli się modlić o zdrowie córeczki, a ksiądz Emmanuel udzielił jej namaszczenia chorych.
Lekarz w szpitalu stwierdził wkrótce, że z tak ciężkim przypadkiem nie dadzą sobie rady, i odesłał małą na sygnale do Massachusetts General Hospital w Bostonie, jednej z najlepszych placówek szpitalnych w USA. Rodzice dziewczynki nie zmieścili się jednak w karetce, i musieli tam dojechać własnym transportem. Jak na złość ich dwa samochody odmówiły posłuszeństwa i do Bostonu dojechali autem, w którym działał tylko pierwszy bieg. W drodze odmawiali różaniec za różańcem. Pozostawione w domu dzieci, powiadomione o tym, co działo się z ich siostrą, robiły to samo.
Z godziny na godzinę stan dziecka, które położono na oddziale intensywnej terapii, był coraz gorszy. Po kolejnych badaniach okazało się, że Teresa jest w stanie krytycznym – jej wątroba powiększyła się pięciokrotnie, a wyniki badań w Brockton zostały zinterpretowane przez lekarzy zbyt optymistycznie, w przypadku małej Teresy dopuszczalna dawka leku przekroczona została bowiem nie 16-, lecz 19-krotnie! W ciągu nocy badania ponawiano kilka razy, ale wyniki były coraz gorsze.
Trudna decyzja
Sobotni ranek przyniósł kolejną porcję złych informacji. Teresa była nieprzytomna. Leżała bez ruchu, na nic nie reagowała. Także jej nerki zaczęły odmawiać posłuszeństwa. McCarthy przywieźli jej ulubionego pluszowego misia i mimo że była nieprzytomna, czytali jej ulubioną książeczkę, a przede wszystkim żarliwie się modlili. Przy szpitalnym łóżeczku małej postawili ikonę, którą przywieźli z Rzymu, a na pościeli położyli krzyż złączony z gwiazdą Dawida, symbol, który noszą członkowie amerykańskiej organizacji Edith Stein Guild.
W sobotę o godz. 23 wyczerpani państwo McCarthy pojechali do domu, by trochę odpocząć. Padali z nóg, bo przecież przez dwie doby byli stale aktywni, a poza tym mieli za sobą wyczerpujący lot z Europy. Tymczasem musieli podjąć kolejną trudną decyzję. W niedzielę wieczorem, 22 marca, ksiądz Emmanuel miał poprowadzić na trzydniowe rekolekcje non-violence w Dakocie Północnej. Czekało tam na niego około 80 osób, a poza tym szerzenie orędzia o braku przemocy było jego życiową misją. „Co robić?” – bił się z myślami. „Zostawić umierające dziecko i jechać? – Zostać i dyżurować przy jej łóżeczku?” – zastanawiał się. Decyzja nie była łatwa, bo z jednej strony wzywały go obowiązki, a z drugiej – chciał czuwać przy chorym dziecku. Wiedział jednak, że nie jestł w stanie w żaden sposób pomóc w leczeniu córeczki, a modlić się za nią może przecież nie tylko w szpitalu. Wciąż ważąc racje, tuż po północy ksiądz Emmanuel poszedł się położyć. Gdy zbliżył się do łóżka, znalazł przy nim otwartą książkę. Podniósł ją, by umieścić na półce w regale, i spojrzał na otwartą stronę. To zdanie rzuciło mu się w oczy, jak świecący neon: „Zajmij się moimi sprawami, a ja zajmę się twoimi”. Były to słowa, które Jezus powiedział do wielkiej hiszpańskiej karmelitanki Świętej Teresy z Ávili. Miał gotową odpowiedź! „Pojadę do Dakoty zająć się sprawami Jezusa!” – postanowił. Nie wiedział jeszcze, że sprawy znowu się pogmatwają.
W nocy o godz. 3.45 zadzwonił telefon. Państwo McCarthy struchleli. Dzwoniono ze szpitala, bo u Teresy rozwinęła się dodatkowa infekcja, której lekarze nie byli w stanie zatrzymać; powiedziano też, że wątroby dziecka nie da się już uratować.
Telefon rozbudził rodziców i sprawił, że do rana nie zmrużyli już oka, po raz kolejny rozważając sprawę wyjazdu. W końcu stanęło na tym, że ksiądz Emmanuel pojedzie. „Powinieneś to zrobić – miała stwierdzić Mary – bo wyglądało tak, jakby coś, a może ktoś, koniecznie chciało cię od tego odwieść”.
Konieczny przeszczep
Rano Mary McCarthy odwiozła męża na lotnisko i pojechała do szpitala. Zastała Teresę przytomną, ale podłączoną do respiratora. Podawano jej już morfinę i środki zwiotczające mięśnie. Pół godziny później kobietę powiadomiono, że wątroba dziecka jest kompletnie zniszczona i konieczny jest przeszczep. Lekarze z zespołu transplantacyjnego dodali, że Teresa jest pierwsza na liście oczekujących i że wykonają tę operację tak szybko, jak tylko uda im się zdobyć odpowiedni organ. Wstępnie operację zaplanowano na godz. 11 w poniedziałek, licząc, że do tego czasu znajdzie się dawca. Przeszczep wątroby to bardzo trudna operacja, a na dodatek szansa na to, że organ się przyjmie, wynosiła w tym przypadku ok. 50 proc., a może nawet mniej. Co więcej, nawet jeśli organizm nie odrzuci wszczepionego organu, to i tak do końca życia trzeba będzie się zmagać z różnorakimi problemami zdrowotnymi. W przypadku Teresy – jak dowodzili lekarze – nie było już jednak innego wyjścia.
Dlaczego Edyta Stein?
Państwu McCarthy pozostało już tylko się modlić i czekać. Postanowili, że w tej trudnej chwili wezwą na pomoc Edytę Stein. Kiedy ich córeczka walczyła o życie, McCarthy obdzwonili wszystkich znajomych, prosząc ich o włączenie się do modlitwy o zdrowie ich dziecka za wstawiennictwem Stein. Wykonali kilkadziesiąt telefonów, a wiadomość, że pilnie potrzebna jest modlitwa za balansującą na krawędzi życia i śmierci dziewczynkę, rozchodziła się lawinowo. Ksiądz Emmanuel pod koniec rekolekcji poprosił o to także grupę, z którą prowadził zajęcia.
Dlaczego wybrali Edytę Stein? To proste – to właśnie jej zakonne imię nosiła mała Teresa Benedykta. Imię to wybrali jeszcze przed jej narodzinami. Było to w 1984 roku, trzy lata po święceniach Emmanuela, kiedy podczas rekolekcji, które prowadził jako ojciec duchowy w melchickim seminarium w Newton, w Stanach Zjednoczonych, uświadomił sobie dziwną zbieżność dat jego święceń i śmierci w Auschwitz Edyty Stein – wówczas jeszcze mało znanej służebnicy Bożej, żydowskiej konwertytki, karmelitanki. Była jeszcze inna zbieżność, ważna dla ruchu non-violence: 9 sierpnia, dokładnie trzy lata po śmierci karmelitanki, Amerykanie zrzucili bombę na Nagasaki; przez kilka lat przed tą datą ksiądz Emmanuel odbywał 40-dniowy post.
Od czasu swojego odkrycia ksiądz Emmanuel zainteresował się osobą świętej, przestudiował wszystkie publikacje o niej i przetłumaczone na angielski jej dzieła i doszedł do wniosku, że doskonale wpisuje się ona w jego bezprzemocowe orędzie. Urzeczeni świętością i głębią myśli siostry Teresy Benedykty od Krzyża razem z żoną uznali wówczas, że ich nienarodzona jeszcze córeczka otrzyma jej imię. Jakież było ich zdziwienie, kiedy po przyjściu Teresy na świat dokonali kolejnego odkrycia. Teresa urodziła się bowiem 8 sierpnia o godz. 20.15, kiedy w Europie, w Auschwitz, była godzina 2.15 w nocy… 9 sierpnia. Odebrali to jako znak i prezent.
Odwołana operacja
W czasie modlitewnego szturmu do nieba w poniedziałek rano w bostońskim szpitalu wydarzyło się coś niezwykłego. Transplantolodzy oznajmili matce, że wątroby do przeszczepu nadal nie ma, pojawiły się jednak symptomy świadczące o tym, że wątroba Teresy zaczęła znowu pracować. Powiedzieli też, że nawet jeśli wątroba w końcu się znajdzie, i tak odwołają operację. Dziewczynkę odłączono od aparatury przygotowującej ją do transplantacji.
Teresa wciąż się jednak nie ruszała i zastanawiano się, czy nie doznała jakichś neurologicznych uszkodzeń. Jednak we wtorek w nocy, kiedy jej ojciec powrócił z rekolekcji, dziewczynka zaczęła poruszać palcami u rąk i nóg.
To był cud!
Środowy ranek zamiast spodziewanej poprawy przyniósł jednak kolejne hiobowe wieści. Lekarze oznajmili, że badania wskazują na wysoki poziom kreatyniny, co świadczy o tym, że dziewczynka ma uszkodzone nerki, które pracują na zaledwie 15–20 proc. Walczono jednak nadal, jak się niebawem okazało – z sukcesem. Do soboty poziom kreatyniny spadł bowiem do stanu odpowiedniego dla wieku Teresy. Nerki znów działały normalnie! Co więcej, wątroba dziecka powróciła do normalnych rozmiarów (choć wcześniej przewidywano, że jej zmniejszanie się potrwa nawet rok!), a ogólny stan zdrowia Teresy nie odbiegał już od normy typowej dla trzylatki. Lekarze i pielęgniarki byli zadziwieni. Kilkoro z nich stwierdziło wprost, że stał się cud. O nadzwyczajności tego przypadku był także przekonany leczący Teresę ordynator, doktor Ronald E. Kleinman. Państwo McCarthy także nie mieli co do tego żadnych wątpliwości – tak, to był cud! Chwała Panu!
Cud zatwierdzony
Teresa Benedykta wyszła ze szpitala 5 kwietnia zupełnie zdrowa, bez żadnych wskazań, bez obowiązku przyjmowania leków, a dodatkowe badania szczegółowe, które przeszła pięć lat później, nie wykazały śladu po zatruciu.
W lutym 1997 roku, po dziewięciu latach żmudnych i trudnych naukowych dyskusji i sporów, dociekań i śledztw, tezę, że tego uzdrowienia nie da się naukowo wytłumaczyć, uznała również specjalnie powołana w tym celu komisja. Kiedy ogłoszono dekret o cudzie, droga do kanonizacji Edyty Stein stanęła otworem. Wcześniej jednak Stolica Apostolska musiała udzielić też specjalnej dyspensy, by za cud kanonizacyjny uznano uzdrowienie, do którego doszło jeszcze przed beatyfikacją służebnicy Bożej, ale już po ogłoszeniu dekretu o heroiczności jej cnót i męczeństwie! Po przezwyciężeniu wszystkich przeszkód rok później (1998) bł. Teresa Benedykta od Krzyża po raz pierwszy oficjalnie została nazwana świętą.
PODCAST
Co po cudzie?
Kontaktując się z księdzem McCarthym ponad 32 lata po tym cudzie i niespełna dwa miesiące po śmierci jego żony Mary, ciekaw byłem, jak to wydarzenie wpłynęło na ich rodzinę, czy coś zmieniło w ich życiu. „Prawdziwa odpowiedź brzmi: nie wiem” – odpowiedział mi kapłan. – Od początku byliśmy rodziną, która bardzo poważnie podchodziła do daru wiary w Jezusa jako Pana, Boga i Zbawiciela. Od dnia naszego ślubu nasza rodzina codziennie chodziła na mszę świętą, a potem, dopóki dzieci nie opuściły domu, aby pójść na studia lub do pracy, wszyscy uczestniczyliśmy w niedzielnej mszy. Dwanaścioro naszych żyjących dzieci (jedno dziecko zmarło wkrótce po urodzeniu) nadal uczestniczy we mszy w niedzielę wraz z naszymi 22 wnukami, a niektóre nadal chodzą na mszę świętą codziennie. Życie w rodzinie po cudzie zachowało taki sam rytm, jakim biegło wcześniej. Oczywiście cud musiał wywrzeć na każdym wewnętrzny osobisty wpływ, ale nie mogę powiedzieć, jak przełożyło się to na ich życiowe wybory”.
Grzebień
„A Teresa Benedykta? Czy Święta Edyta Stein nadal jest obecna w jej życiu, czy ma może jakieś przemyślenia na jej temat, czy coś w jej biografii szczególnie ją ujęło?” – drążyłem. W odpowiedzi otrzymałem wówczas od księdza Emmanuela artykuł napisany przez Teresę dla jednego z katolickich pism kobiecych – jedyny tekst, w którym 10 lat temu unikająca mediów i rozgłosu 34-letnia dziś kobieta ujawniła kulisy związku łączącego ją ze świętą. W tym pięknym i budującym świadectwie pisała o… grzebieniu. Nawiązywała do ikony, która od dzieciństwa wisiała w jej domu. Wśród wielu zobrazowanych na niej atrybutów Świętej Edyty Stein znalazł się także grzebień. To właśnie ten szczegół przykuł szczególną uwagę małej Teresy. Szukając odpowiedzi, zapytała tatę, co ten grzebień oznacza, a on odparł, że wiąże się z pewną obozową historią. W drodze do Auschwitz Edyta Stein przetrzymywana była bowiem w niemieckim obozie Westerbork. Wyróżniała się tam ponoć wielkim spokojem i niczym anioł krążyła wśród bliskich szaleństwa matek, które pogrążone w apatii i niemej rozpaczy przestały zajmować się swoimi dziećmi. Karmelitanka zaopiekowała się wtedy ich pociechami, myła je i czesała, dbając o ich nakarmienie i inne potrzeby, zadziwiała wszystkich swoją dobrocią.
Małą Teresa długo nie mogła jednak pojąć, jak w tym oceanie nieszczęść można było zajmować się tak nieistotnymi sprawami jak czesanie. Bo gdzież tu heroizm? Czyż ważne było, by dzieci umierały z nienaganną fryzurą? Po co? Zrozumiała ten prosty gest – jak wyznawała we wspomnianym artykule – dopiero po wielu latach, kiedy sama zachorowała i nie była w stanie pielęgnować swojego ciała. Jakże wdzięczna była wtedy siostrze, która umyła i uczesała jej włosy. Inaczej spojrzała wówczas na ową ikonę i ten przedziwny atrybut.
Dzisiaj sama pracuje w służbie zdrowia, zajmując się szpitalnymi komputerami, i zdarzyło się już, że czesała włosy ciężko chorej pacjentki. Od swojej świętej patronki nauczyła się empatii i współczucia – zrozumiała, że to, co z pozoru nieistotne, może mieć wielkie znaczenie. Ważne tylko, by w takich prostych gestach była miłość, bo tylko wielka miłość – jak twierdziła Święta Edyta – nie przemija.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda