Przypadek kardynała Waltera Kaspera jest znakomitą ilustracją prawdziwości znanego powiedzenia: rewolucja zjada własne dzieci. 89-letni purpurat przypomina niemieckim biskupom o Sądzie Ostatecznym i kwestionuje katolickość Drogi Synodalnej. Nie dostrzega najwyraźniej, że obecnego fermentu w Kościele nie byłoby w tej skali gdyby nie jego własne dzieło.
Droga Synodalna Kościoła katolickiego w Niemczech nie ma dobrej prasy u konserwatystów. Krytykują ją zarówno nieliczni biskupi z samych Niemiec przywiązani do Tradycji Kościoła, jak i hierarchowie z innych krajów świata, w tym abp Stanisław Gądecki. To wszelako nie dziwi, bo żaden normalny katolik nie będzie stać spokojnie, gdy jego bracia w wierze domagają się zamiany Kościoła we wspólnotę de facto protestancką. Dlatego choćby były prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kardynał Gerhard Müller, regularnie oskarża Drogę Synodalną o potężne manipulacje, tak jak zrobił to kilka dni temu, wskazując, że w Niemczech próbuje się wykorzystać skandal wykorzystywania seksualnego nieletnich do tego, by zlikwidować kapłaństwo urzędowe.
Wesprzyj nas już teraz!
Krytyka Kaspera
Zaskoczenie wywoływać może jednak krytyka Drogi Synodalnej, którą formułuje w coraz to ostrzejszych słowach kardynał Walter Kasper, były biskup diecezji Rottenburg-Stuttgart i wieloletni kurialista, a w pierwszych latach pontyfikatu Franciszka jeden z jego czołowych doradców teologicznych. Kasper wypowiada się negatywnie o niemieckim procesie „reformatorskim” od samego jego początku, ale w ostatnich miesiącach czyni to coraz bardziej fundamentalnie. W czerwcu 2021 roku mówił, że trzeba się modlić, by Droga Synodalna „wróciła na tory katolickości”. Modlitwa pozostała wszelako niewysłuchana i kardynał Kasper doszedł do wniosku, że należy sięgnąć po najcięższe argumenty. W swoim niedawnym wystąpieniu na konferencji on-line o przyszłości Kościoła wezwał biskupów z Niemiec do tego, by pomyśleli o Sądzie Ostatecznym, wskazując, że jego zdaniem propozycji Drogi Synodalnej nie da się przed Bogiem przedstawić jako zgodnych z Ewangelią; zasugerował też, że to, co robią dzisiaj biskupi w jego kraju, jest przejawem „jednej z najgorszych chorób, jakie mogą dotknąć człowieka, czyli demencji”, bo w praktyce hierarchowie podważają sam sens istnienia urzędu biskupiego, a co za tym idzie – Kościoła w ogóle.
Sęk w tym, że Drogi Synodalnej nie byłoby w tej formie gdyby nie działalność samego kardynała Waltera Kaspera, czego najwyraźniej wciąż nie jest w stanie dostrzec. W tak krótkim tekście nie ma możliwości obszernego omówienia jego działalności na rzecz wzmocnienia modernistycznej Rewolucji, która rozkłada dziś katolickie nauczanie; ograniczę się więc do kilku lakonicznych spostrzeżeń.
Amoris laetitia
Drogi Synodalnej nie byłoby bez adhortacji apostolskiej Amoris laetitia papieża Franciszka. Ten pod wieloma względami w dosłownym tego słowa znaczeniu rewolucyjny dokument jest dziełem de facto samego Waltera Kaspera. To on przez lata zabiegał o „nowe podejście” Kościoła do rozwodników w nowych związkach, apelując o to, by w pewnych wypadkach mogli przyjmować Komunię świętą nawet, jeżeli żyją z nowym partnerem jak mąż z żoną. Pomysł Kaspera był oparty o nowatorskie rozumienie roli ludzkiego sumienia, co znalazło swój wyraz również w tekście Amoris laetitia. Sumienie zostało tam przedstawione nie jako miejsce rozpoznawania zgodności naszego życia z prawem Boga, ale jako miejsce podejmowania decyzji, czy jesteśmy w danej chwili w stanie realizować wymogi stawiane przez te prawa, czy też nie. W tym ujęciu prawa Boże stały się jedynie ogólnym ideałem, do którego wprawdzie należy dążyć, ale który w zależności od uwarunkowań życiowych nie musi być zawsze w pełni realizowany i nawet taka częściowa tylko realizacja mogłaby rzekomo odpowiadać woli Bożej.
Ta idea leży u podstaw części postulatów Drogi Synodalnej, zwłaszcza tych związanych z moralnością seksualną. Jeżeli w Niemczech proponuje się dziś błogosławienie pary żyjącej w jednopłciowym związku, to jest to możliwe właśnie dlatego, że w nowym i fałszywym zarazem paradygmacie rozumienia roli ludzkiego sumienia taka para uznaje, iż stały związek jednopłciowy to jedyne, co może „zaoferować” Bogu na drodze do ideału, jakim jest heteroseksualne małżeństwo. Podobnie jest z wieloma innymi postulatami Drogi Synodalnej. Oczywiście nie wiadomo, czy Kasper jest przeciwny na przykład zaproponowanemu na Drodze rozumieniu seksualności; być może, że całym sercem je popiera, na co wskazywałyby jego wcześniejsze wypowiedzi choćby na temat legalizacji związków jednopłciowych. Chcę jedynie pokazać, że jedno z absolutnie fundamentalnych zagadnień Drogi Synodalnej, którą jako całość Kasper teraz krytykuje, byłoby niemożliwe bez jego długoletniej pracy.
Eklezjologia i indyferentyzm
W swoich wypowiedziach purpurat zwraca uwagę głównie na aspekt władzy biskupów, sugerując, że Droga Synodalna próbuje ją podważyć, a tym samym chce zniszczyć hierarchiczny ustrój Kościoła. To, oczywiście, prawda w odniesieniu do Drogi Synodalnej; pytanie jednak, czy Walter Kasper się do tego walnie nie przyczynił? Nawet jeżeli wprost nie podważał nigdy roli urzędowego prezbiteratu i episkopatu tak, jak robi to Droga Synodalna, to na wiele sposób budował klimat, w którym łatwiej jest katolickie kapłaństwo uznać za zbędne czy zgoła poronione.
To na przykład kasperiańskie starania o to, by odrzucić ortodoksyjną eklezjologię, zgodnie z którą Kościół powszechny wyprzedza ontologicznie Kościoły lokalne. Kasper twierdził, że to Kościoły lokalne mają pierwszeństwo, co ma bardzo poważne konsekwencje zarówno dla rozumienia posługi papieża, jak i dla utożsamiania Kościoła katolickiego z Kościołem Chrystusowym. Jeżeli przyjęłoby się Kasperiańską eklezjologię, tak jak dzisiaj robi to na przykład watykański Proces Synodalny, to należałoby dojść do wniosku, że fundamentem wystarczającym dla osiągnięcia zbawienia jest sam chrzest, a przynależność do Kościoła katolickiego nie jest szczególnie istotna; skoro tak, to przechodzimy na płaszczyznę chrześcijańskiego indyferentyzmu. Na tej płaszczyźnie z kolei nie da się obronić nieomylności katolickiego nauczania o kapłaństwie, skoro w innych wspólnotach, mających rzekomo równie dobrze prowadzić do zbawienia jak Kościół, kapłaństwo jest rozumiane inaczej.
Ktoś może argumentować, że taki tok rozumowania nie wypływa bynajmniej wprost z kasperiańskich twierdzeń; a jednak w praktyce wypływa. Gdy w 2018 roku biskupi z Niemiec ogłosili, że dopuszczają do Komunii świętej niektórych protestantów, Kasper przyjął to z wdzięcznością. Skoro na gruncie kasperiańskiej eklezjologii zadeklarowany protestant, mający wiedzę o Kościele katolickim, czyli posiadający realną możliwość poznania prawdziwej wiary, może przyjmować Najświętszy Sakrament bez konwersji – to jest to przecież nic innego, jak indyferentyzm. Droga Synodalna, która radykalnie podkopuje czy wręcz odrzuca katolickie rozumienie władzy, inspiruje się wyraźnie protestantyzmem, co zakłada indyferentyzm, którego w takiej skali i na takim poziomie, jak dzisiaj, nie byłoby znowu bez Kaspera…
Casus Ratzingera
Wobec tego jest dla mnie nie do końca zrozumiałe, dlaczego tak właściwie kardynał Kasper krytykuje dziś Drogę Synodalną. Nieco przypomina to casus Józefa Ratzingera, który w latach 60. spostrzegł, jak niszczycielskie są siły Rewolucji i w efekcie odrzucił stojące u ich podstaw myślenie modernistyczne, przechodząc na bliższe Tradycji pozycje teologiczne. Dzisiaj kardynał Kasper wydaje się być w podobny sposób przerażony tym, co widzi na Drodze Synodalnej – ale wciąż zdaje się nie dostrzegać, że ten „refomatorski” proces jest pożądanym dzieckiem Rewolucji, której sam przez lata torował drogę. Być może Bóg obdarzy go jeszcze łaską na tyle długiego życia, by mógł to zrozumieć, podobnie jak zrozumiał to ponad 50 lat temu Ratzinger, jego wielki adwersarz. Byłoby to silnym sygnałem dla wielu modernistów, którzy idą w zadekretowanym przez Rewolucję kierunku wprawdzie sprawnie, ale bez wielkiego przekonania, napadani przez różne wątpliwości, nierzadko może niepewni, czy konsekwencje ich postaw rzeczywiście są jeszcze katolickie. Droga Synodalna, jak uważa sam Kasper, nie jest katolicka. Ciekaw jestem, czy kardynał wyciągnie z tego jeszcze jakieś wnioski, a jeżeli tak – to jakie.
Paweł Chmielewski