12 lipca 2023

Paweł Chmielewski: Kędzierski i „Więź”. Permisywizm moralny zamiast męczeństwa

(Fot.Enlightening_Images/PIXABAY.COM/KK )

Dopuścić antykoncepcję i masturbację, by wyjść naprzeciw trudnościom katolickich małżeństw: to propozycja etyki relacyjnej, jaką przedstawił na łamach „Więzi” Marcin Kędzierski. Propozycja, której katolik nie może przyjąć, a to z powodu jej głębokiego oderwania od nauki Kościoła.

Na łamach „Więzi” (wyd. lato 2023) artykuł pt. „Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej” opublikował Marcin Kędzierski, były prezes Klubu Jagiellońskiego. Kędzierski proponuje przemodelowanie katolickiej nauki moralnej w duchu relacyjności, co mogłoby – jego zdaniem – prowadzić do szeregu zmian w nauce Kościoła. Wymienia niektóre z nich: pozostawienie małżeństwom decyzji o stosowaniu sztucznej antykoncepcji lub innych form ubezpładniania aktów małżeńskich; nowa ocena masturbacji, zarówno w związkach jak i poza nimi; odejście od definiowania wymiaru seksualnego przez pryzmat czystości/nieczystości.

Propozycja, którą przedstawił autor, jest od dawna zgłaszana w teologii zachodniej, zwłaszcza w krajach niemieckojęzycznych oraz w Stanach Zjednoczonych. Autorzy, którzy przyjmują perspektywę tzw. etyki relacyjnej (niem. Beziehungsethik), zwykle obok postulatów akceptacji antykoncepcji czy masturbacji zgłaszają też postulat uznania za moralnie dobre aktów płciowych w związkach homoseksualnych. Kędzierski, jak pisze w swoim artykule, świadomie pozostawił to na boku, ale musimy mieć w pamięci, że idea, którą opisuje autor, obejmuje również ten pomysł.

Wesprzyj nas już teraz!

W rozwijaniu etyki relacyjnej do niedawna prym wiódł ks. prof. Eberhard Schockenhoff, profesor teologii moralnej z Fryburga Bryzgowijskiego, który zmarł w 2020 roku. Jego fundamentalnym dziełem jest „Ethik des Lebens. Ein theologischer Grundriss” wydana po raz pierwszy w 1993 roku, później wznawiana. Teologia Schockenhoffa jest fundamentem niemieckiej Drogi Synodalnej. Gdy Droga startowała w 2019 roku, to właśnie Schochenhoffowi kard. Reinhard Marx powierzył zadanie zaprezentowania programu w dziedzinie moralności seksualnej. Ten program został konsekwentnie zrealizowany: Droga Synodalna w sprawach seksualności mówi Schockenhoffem.

Drugim najważniejszym teologiem rozwijającym etykę relacyjną jest ks. prof. Manfred Lintner z Brixen w Tyrolu Południowym. Najważniejsze prace Lintnera to:  „Eine Ethik des Schenkens. Von einer anthropologischen zu einer theologisch-ethischen Deutung der Gabe und ihrer Aporien” oraz „Den Eros entgiften. Plädoyer für eine tragfähige Sexualmoral und Beziehunsethik”. Co ciekawe, Lintner znalazł się ostatnio na cenzurowanym w Dykasterii Nauki Wiary – nie otrzymał nihil obstat po nominacji na rektora uczelni katolickiej. Jego teologię uznano za niezgodną z nauką Kościoła.

Etyka relacyjna jest rozwijana również poza obszarem niemieckojęzycznym. Ma coraz większe wpływy w Stanach Zjednoczonych. W lutym tego roku artykuł postulujący przemodelowanie nauki Kościoła zgodnie z etyką relacyjną opublikował na łamach magazynu „America” kard. Robert McElroy z San Diego. Artykuł był szeroko dyskutowany, a wielu uczestników debaty publicznej – w tym biskupi – zarzuciło McElroyowi herezję. Stolica Apostolska jednak nie zareagowała.

Nic dziwnego, bo etyka relacyjna ma wsparcie na wysokich szczeblach Watykanu. Jej zwolennikiem jest między innymi przyszły prefekt Dykasterii Nauki Wiary, abp Victor Manuel Fernández – a przede wszystkim sam Ojciec Święty. Marcin Kędzierski w artykule we „Więzi” trafnie zauważa, że perspektywę relacyjną wniosła do dokumentów kościelnych adhortacja Amoris laetitia papieża Franciszka, która proponuje udzielanie zgody na Komunię świętą dla rozwodników. Amoris laetitia jest dziś przytaczana we wszystkich dyskusjach, gdzie argumentuje się za „nową oceną” antykoncepcji, masturbacji czy homoseksualizmu.

Kędzierski twierdzi, że perspektywę relacyjną wniósł do Kościoła już św. Jan Paweł II w swojej teologii ciała, ale jego zdaniem papież Wojtyła „zatrzymał się w pół kroku”. To ocena arbitralna, ale jest prawdą, że teologia posoborowa przyczyniła się do powstania bardzo głębokiego chaosu.  Wiąże się to zwłaszcza z marginalizacją nauki Kościoła o prokreacji jako prymarnym celu małżeństwa. Do II Soboru Watykańskiego Kościół przez wszystkie nauki wskazywał, że małżeństwo to remedium concupiscentiae – lekarstwo na pożądliwość; a jego fundamentalnym i zasadniczym celem jest wzbudzenie potomstwa. W bliższych nam czasach podaje się już raczej, że są dwa równoważne cele małżeństwa: wzbudzanie potomstwa oraz budowanie relacji między małżonkami. Oczywiście Kościół i przed soborem nauczał o budowaniu więzi. Więź była jednak nakierowana na cele wieczne, nie doczesne. W encyklice Casti connubi Pius XI pisał, że wzajemne wewnętrzne kształtowanie się małżonków w cnotach, a zwłaszcza w prawdziwej miłości Boga i bliźniego, jest wręcz fundamentalnym celem małżeństwa rozumianego jako wspólność całego życia (bo nie jako instytucja, której fundamentalnym celem jest prokreacja). Dziś to wszystko uległo zamazaniu. Nie wiadomo, co w duszpasterstwie jest ważniejsze: prokreacja czy relacja?

Nowa sytuacja społeczna?

Kędzierski przekonuje, że na rzecz zmiany nauki moralnej Kościoła przemawia też nowa sytuacja społeczna. Chodzi zwłaszcza o rewolucję przemysłową i jej skutki. W przeszłości istniała zasadnicza łatwość między osiągnięciem komplementarności wymiarów prokreacyjnego i relacyjnego małżeństwa. Dzisiaj, w związku z rolą społeczną jaką chcą odgrywać kobiety, wymiar prokreacyjny nierzadko wchodzi w konflikt z wymiarem relacyjnym. Posiadanie dużej liczby dzieci jest, po pierwsze, trudne z perspektywy realizacji celów zawodowych kobiet; po drugie bywa bardziej obciążające fizycznie i psychicznie niż w przeszłości, bo kobiety są pozbawione pomocy dziadków, a to może mieć negatywne konsekwencje dla codzienności małżeńskiej.

W związku z tym autor uważa, że etyka relacyjna może przyjść z pomocą i doprowadzić do takiej zmiany nauki Kościoła, która pozwoli przywrócić tę utraconą komplementarność. Według idei Kędzierskiego musiałoby to jednak oznaczać znaczące przewartościowanie: wymiar prokreacyjny nie mógłby dominować nad wymiarem relacyjnym. Zostałby od niego uzależniony, a moim zdaniem można powiedzieć, że zostałby mu podporządkowany.

Gwoli ochrony relacji małżonkowie mogliby decydować się na antykoncepcję lub inne formy ubezpładniania aktów małżeńskich. W przypadku choroby jednego z małżonków drugi miałby prawo do masturbacji – inaczej mógłby popaść we frustrację, a to zagroziłoby stabilności relacji. Tak jak pisałem wcześniej, Kędzierski trzyma się płaszczyzny małżeństw. W istocie jednak cały konglomerat ideowy etyki relacyjnej zakłada również nową ocenę związków homoseksualnych. Homoseksualista zostaje rozpoznany jako człowiek, który potrzebuje realizować swoją seksualność. Jeżeli wchodzi w stabilną i trwałą relację z inną osobą tej samej płci, można przypisać takiemu związkowi zarówno relacyjność jak i wymiar prokreacyjny: w teologii relacyjnej mówi się, że związki homoseksualne są „prokreatywne społecznie”.

Nieomylna nauka Kościoła

Nawet jeżeli w części takie konkluzje mogą wydawać się przekonujące, są nieprawdziwe, bo są głęboko niezgodne z nauką Kościoła katolickiego, która ma wyraźnie znamiona nieomylności. Nie można wprowadzić do Kościoła etyki relacyjnej z całością jej implikacji, nie kwestionując niezmiennego nauczania. Jeżeli Schockenhoff, Lintner, McElroy i Kędzierski mieliby rację, oznaczałoby to, że Kościół nie jest nieomylny w dziedzinie moralności. Jest to niemożliwe na gruncie nauki samego Kościoła, a zatem implikuje jego fałszywość. Innymi słowy, jeżeli przyjmiemy postulaty Kędzierskiego, musimy zanegować Kościół jako Mistyczne Ciało Chrystusa. To brutalna konsekwencja, ale logicznie konieczna.

Według Kędzierskiego oficjalna teologia posoborowa, zwłaszcza w ujęciu św. Pawła VI i św. Jana Pawła II, nie zdecydowała się na udzielenie zgody na stosowanie antykoncepcji, bo obawiała się bardzo poważnych konsekwencji społecznych, które mogłyby z tego wypłynąć (promocja aborcji, uprzedmiotowienie kobiet etc.). To tylko część prawdy. W Humanae vitae św. Pawła VI rzeczywiście pisze się, że zgoda na antykoncepcje doprowadziłaby do rozpropagowania różnych patologii. Jest to jednak argument pomocniczy i z perspektywy uczciwej debaty – pomijalny. Paweł VI pisze, że celowe ubezpłodnienie aktu małżeńskiego jest niedopuszczalna, bo jest wewnętrznie złe: „[…] nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro. Innymi słowy, nie wolno wziąć za przedmiot aktu woli tego, co ze swej istoty narusza ład moralny – a co tym samym należy uznać za niegodne człowieka – nawet w wypadku, jeśli zostaje to dokonane w zamiarze zachowania lub pomnożenia dóbr poszczególnych ludzi, rodzin czy społeczeństwa”. Dlatego ogłosił, że stosowanie antykoncepcji nie jest możliwe.

Paweł VI nie mógł postąpić inaczej. Kościół nie mógł, nie może i nigdy nie będzie w stanie uznać za moralnie dopuszczalny aktu, który jest wewnętrznie nieuporządkowany. Tak jest tymczasem w przypadku celowego ubezpładniania aktów małżeńskich, o czym w uroczystej formie pisał Pius XI w Casti connubi:

„Ponieważ od niedawna niejedni jawnie odstępując od nauki chrześcijańskiej, przekazanej od początku i niezłomnie zachowanej, sądzili że w obecnych czasach inną w tym przedmiocie należy głosić naukę, dlatego Kościół Katolicki, któremu sam Bóg powierzył zadanie nauczania i bronienia czystości i uczciwości obyczajów, Kościół ten, pragnąc pośród tego rozprężenia obyczajów zachować związek małżeński czystym i od tej zakały wolnym, odzywa się prze usta Nasze głośno i obwieszcza na nowo: Ktokolwiek użyje małżeństwa w ten sposób, by umyślnie udaremnić naturalną siłę rozrodczą, łamie prawo Boże oraz prawo przyrodzone i obciąża sumienie swoim grzechem ciężkim”.

Jeżeli mielibyśmy przyjąć idee Schockenhoffa, Lintnera, McElroya czy Kędzierskiego, oznaczałoby to, że Pius XI i Paweł Vi się pomylili. To jednak niemożliwe, bo:

  1. Pius XI wypowiedział się w oficjalnym dokumencie nauczycielskim – encyklice;
  2. Uczynił to w imię „przekazanej od początku i niezłomnie zachowanej” nauki chrześcijańskiej;
  3. Zrobił to w imieniu całego Kościoła w ramach misji powierzonej mu przez samego Boga;
  4. Wyraźnie podkreślił, że nie jest to jego prywatne nauczanie, ale nauczanie Kościoła („przez usta nasze”)
  5. W kolejnych paragrafach surowo przestrzegł duszpasterzy przed popadaniem w ten błąd, wskazując, że w przeciwnym razie mogą stać się ślepymi przewodnikami ślepych;
  6. Jego następcy, a zwłaszcza Paweł VI w Humanae vitae, jednoznacznie potwierdzili tę naukę, deklarując, że celowe ubezpładnianie aktu małżeńskiego jest wewnętrznie złe.

Mamy w związku z tym do czynienia z nauczaniem Kościoła o wszelkich cechach nieomylności. Jeżeli Kościół uznałby dzisiaj, że ubezpładnianie aktu płciowego jest dopuszczalne, oznaczałoby to zanegowanie dawniejszej nauki, a zatem popadnięcie w wewnętrzną sprzeczność i w konsekwencji podważenie samej natury Kościoła.

Stąd wypływa logiczny wniosek, że konsekwencji płynących z etyki relacyjnej nie da się przyjąć: są błędne, a zatem błędna jest etyka relacyjna. To, co Kościół powinien zrobić, to kontynuować swoje zwykłe nauczanie: podkreślać, że wymiar prokreacyjny jest w małżeństwie pierwszorzędny.

Zaufanie Panu i państwo oparte o Boże zasady

Krytycy powiedzą, że to skandaliczna propozycja, ponieważ rozdźwięk między nauką Kościoła a obiektywną sytuację wiernych jest coraz większy. Rzeczywiście jest taki: to prawda, że współcześnie żyjemy w świecie, który natarczywie utrudnia realizowanie w małżeństwie zasad wiary katolickiej. Trzeba jednak sprawę postawić uczciwie. Obiektywne trudności nie przekreślają obowiązywania nauki. Mogą, być może, co najwyżej zmieniać ocenę odpowiedzialności za winę u poszczególnych grzeszników.  W różnych indywidualnych przypadkach ciężar tej winy może być różny. Gdyby jednak próbować ten ciężar w ogóle znieść, byłoby to niekatolickim błędem.

Banalna analogia: Chrześcijanie w czasach prześladowań pierwszych wieków byli nakłaniani do wykonania w sumie drobnych gestów kultu pod adresem bóstw państwowych. Mogliby to zrobić dla ochrony życia własnego i rodziny. Kościół uznawał jednak, że wykonanie takiego gestu jest grzechem. Grzeszników przyjmował z powrotem, nie mniej jednak domagał się postawy męczeńskiej. Nie widzę powodów, by tego samego myślenia, które jest właściwym myśleniem chrześcijańskim, nie mielibyśmy stosować również wobec katolickich małżonków żyjących współcześnie. Wzywanie Kościoła do tego, by obiektywne zło i nieporządek nazwał dobrem, jest jednak największą z możliwych perwersji. Tymczasem to właśnie robi Marcin Kędzierski.

Chodzi tu też o samą ufność Bogu. Pius XI przypomniał, że istnieje nieomylne nauczanie Kościoła, ogłoszone uroczyście przez Sobór Trydencki, zgodnie z którym każdy człowiek usprawiedliwiony może przestrzegać Bożych przykazań. Bóg nie nakazuje rzeczy niemożliwych. Katoliccy małżonkowie, którzy z różnych przyczyn mają poważne trudności z budowaniem dużej rodziny, są wezwani do życia w czystości. Aprioryczne założenie, że jest to nierealizowalne lub byłoby szkodliwe dla ich relacji, jest nie tylko niezgodne z nauką Kościoła, ale można sądzić, że ociera się wprost o grzech niewiary Bogu. Katolickich małżonków w takich sytuacjach należy wzywać do intensywnego życia sakramentalnego i modlitwy, otaczać opieką duszpasterską. Zamiast tego Kędzierski proponuje im politykę permisywizmu z rażącym pogwałceniem nieomylnej nauki Kościoła. W perspektywie wiary jest to niezrozumiałe.

Nauczanie Kościoła na temat moralności seksualnej ma przy tym wymiar prorocki. Przypomina, że żyjemy współcześnie w świecie ogarniętym przez głęboki nieporządek. Kultura gwałtownie przeszkadza katolickim małżonkom w pobożnym życiu. Polityka państwowa również pod wieloma względami to utrudnia. Chaos, który zapanował w obszarze rodziny, jest najżywszym świadectwem bezbożności świata rewolucyjnego. Przypominanie o właściwym porządku jest obowiązkiem Kościoła. Jest zarazem aktem miłosierdzia wobec całego świata, bo wskazuje, że jako katolicy winniśmy dążyć do ogarnięcia prawem Chrystusowym całego życia społecznego. Gdyby Kościół z tego zrezygnował, zdradziłby Pana Jezusa, uznając, że świat jest od Nieco mocniejszy. Nie jest.

Nie zawsze jest możliwe życie w państwie katolickim. Tak jest dzisiaj. Pojawiają się wówczas presja, nacisk, prześladowania. Właściwą odpowiedzią na tę sytuację jest męczeństwo, nie permisywizm. Na tym polega religia chrześcijańska.

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij