Synodalność – nie ma większego wyzwania niż to. Leon XIV musi zdecydować, czy iść w rewolucyjnym i progresywnym duchu, który wyznaczył jego poprzednik – czy zrobić krok wstecz i „ucywilizować” rozbuchany Proces Synodalny.
Przed papieżem Leon XIV stoi cała masa ogromnych wyzwań, ale bez cienia wątpliwości jednym z najpoważniejszych jest synodalność. Co zrobi nowy papież z procesem, który rozpoczął w 2021 roku papież Franciszek? Czy będzie kontynuował jego rewolucyjną linię i doprowadzi do faktycznego przekształcenia Kościoła, zgodnie z zapisami „Dokumentu Końcowego” Synodu z listopada 2024 roku? A może nada synodalności zupełnie nowe znaczenie, tak, by „rozbroić” nieledwie wybuchowy ładunek, który pod koniec pontyfikatu zostawił swojemu następcy Jorge Mario Bergoglio i jego najbliższe otoczenie?
Synodalna „wrzutka” papieża Franciszka
Wesprzyj nas już teraz!
Nikt nie spodziewał się, że ciężko chory papież może podjąć próbę „ustawienia” pontyfikatu swojemu następcy. Tak postąpił tymczasem Jorge Mario Bergoglio. 15 marca 2025 roku, przebywając w szpitalu i znajdując się na krawędzi śmierci, Franciszek podjął decyzję o przedłużeniu globalnego Procesu Synodalnego aż do roku 2028. Razem z sekretarzem generalnym Synodu Biskupów, kardynałem Mario Grechem, opublikowali list z bardzo konkretnym planem synodalizmu na kolejne lata. Spotkania w diecezjach na całym świecie, obrady krajowe, dyskusje kontynentalne… a w końcu, w roku 2028, wielkie Zgromadzenie Kościelne, czyli bezprecedensowe i nie do końca sprecyzowane spotkanie świeckich i biskupów.
Robert Prevost, wybrany 8 maja 2025 roku na 267. Papieża Kościoła katolickiego, wie już co powinien robić, przynajmniej gdy idzie o wolę jego poprzednika. Znalazł się w sytuacji, która w pewnej mierze przypomina tę z lat 60. XX wieku. W 1962 roku św. Jan XXIII otworzył II Sobór Watykański. Nie udało mu się go jednak przeprowadzić, zmarł już kilka miesięcy później. Dlatego zadanie właściwej realizacji soboru, jego zamknięcia i wdrożenia w życie przypadło następcy Jana, św. Pawłowi VI. Można byłoby powiedzieć, że papież Montini został „zmuszony” przez poprzednika do podjęcia konkretnej wewnątrzkościelnej agendy. Z drugiej strony, sytuacja była pod wieloma względami normalna (nawet jeżeli normalna nie była treść dyskusji soborowych!). Ostatecznie sobory to rzecz w Kościele katolickim zwykła i prawidłowa. Św. Jan XXIII rozpoczął przygotowania do soboru kilka lat wcześniej. Wiedział, że jest w złej kondycji zdrowotnej, ale ostatecznie nie mógł wiedzieć, czy sobór tylko zainicjuje, czy również go otworzy albo nawet zamknie. Przygotował zgromadzenie dość rzetelnie, przygotowano konkretne dokumenty i cała sprawa mogła zakończyć się szybko. Jak potoczyła się ta historia, wiemy doskonale, ale to inna rzecz.
W przypadku Procesu Synodalnego sytuacja jest głęboko odmienna. Franciszek zainicjował wydarzenie, którego nigdy jeszcze w historii Kościoła nie było – nie tylko pod względem poruszanych treści, często skrajnie progresywnych, ale również pod względem technicznym. Wspólne głosowania biskupów i księży, świeckich mężczyzn i kobiet, którzy ustalają przyszłość Kościoła jak w każdej demokracji? Przedziwne! Choć papież formalnie zachował pełną władzę nad tym procesem i mógł zrobić z jego dokumentami, co chciał, ostatecznie tej władzy się pozbawił. „Dokument Finalny” Synodu o Synodalności ogłosił częścią Magisterium, tak, jakby był to jego własny tekst. Zachował się bardziej jak prezydent, który składa podpis pod ustawą zaproponowaną mu przez parlament, ograniczając się do „długopisu” potwierdzającego faktyczną władzę zwierzchnią tego parlamentu.
Stało się, Proces Synodalny został zakończony w październiku 2024 roku. Franciszek planował kolejne działania w przyszłości, zwołał 10 specjalnych komisji, które miały wypracować jakiś synodalny modus operandi i zastanowić się nad konkretnymi reformami. Nagle stało się jasne, że nie doprowadzi tego do końca. Ciężka choroba, na którą zapadł w marcu tego roku, doprowadziła go na skraj śmierci, o czym otwarcie mówili lekarze. Papież postanowił działać błyskawicznie, podejmując decyzje, które miałyby „zabezpieczyć” dziedzictwo jego synodalnej reformy. Pozostawiam na boku rozważanie, na ile to były faktycznie jego decyzje, a na ile tylko zgoda na plan przygotowany i przedstawiony przez innych, zwłaszcza przez Sekretarza Generalnego Synodu Biskupów, kardynała Mario Grecha. Tak czy inaczej, 15 marca został ogłoszony list, który przedłużył Proces Synodalny o kolejne trzy lata.
W ten sposób Leon XIV dostał od Franciszka konkretne zadanie: zreformować Kościół w duchu synodalności. Problem w tym, że jest to zadanie jeszcze trudniejsze, niż dokończenie przez Pawła VI soboru pozostawionego mu przez Jana XXIII, a to z trzech zasadniczych powodów.
Definicja terminu
Po pierwsze, synodalność nie została jak dotąd teoretycznie opracowana. Wciąż nie wiadomo, co to pojęcie dokładnie obejmuje, a to oznacza, że nie oznacza tak naprawdę nic: jest kategorią narracyjną, używaną do podnoszenia autorytetu różnych działań i decyzji podejmowanych przez osoby obdarzone faktyczną i skuteczną władzą w Kościele. Jeżeli Leon XIV miałby w sposób poważny kontynuować proces synodalny, to musiałby podjąć najpierw próbę konkretnego zdefiniowania tego, czym synodalność jest, a czym nie jest. Taką próbę podjęła Międzynarodowa Komisja Teologiczna, która kilka lat temu przygotowała obszerną analizę zagadnienia synodalności. Przez Franciszka została zignorowana, jako że prezentowała synodalność w kategoriach historycznych, bez większego związku z rewolucyjnymi ideami, które napędzają europejskich i latynoskich progresistów forsujących własne rozumienie synodalności. Leon mógłby wrócić do tamtego dokumentu, ale jeżeliby przyjąć go za właściwy opis synodalności, to proces należałoby natychmiast pozbawić wielu elementów, przede wszystkim egalitaryzmu likwidującego różnice między biskupami a innymi członkami Kościoła.
Zgromadzenie Kościelne – co to jest?!
Po drugie, fundamentalny problem stanowi Zgromadzenie Kościelne, zwołane przez Franciszka i kardynała Grecha na październik 2028 roku. Inicjatorzy tego wydarzenia działali tak szybko, spiesząc się przed śmiercią Jorge Mario Bergoglia, że… nie zdążyli nawet określić, czym tak właściwie miałoby być. W jednym z wywiadów, których kardynał Grech udzielił mediom watykańskim tuż po publikacji decyzji o zwołaniu Zgromadzenia, przyznawał, że jego charakter musi zostać dopiero określony, bo jeszcze nikt nigdy czegoś takiego w Kościele nie robił, więc nie do końca wiadomo, jak rzecz ma wyglądać… Proszę się zastanowić: jak można zwoływać wydarzenie, będące rzekomo ukoronowaniem kilkuletniego procesu synodalnego, choć nie wie się wcale, jak ono ma przebiegać? Na dziś wiadomo tylko tyle, że w Zgromadzeniu Kościelnym mieliby wziąć udział wszyscy członkowie Kościoła, niezależnie od stanu czy płci. Chodziłoby zatem o wielkie spotkanie kościelne w duchu egalitarnym. Jeżeli Leon XIV naprawdę je zorganizuje, będzie musiał poświęcić dużo uwagi temu, jak to zrobić – a o tym powinny zdecydować przede wszystkim cele stawiane Procesowi Synodalnemu, które z kolei warunkowane są przez samą definicję synodalności, wciąż nieistniejącą. Błędne koło.
Kadry, kadry
Wreszcie trzecim problemem są kadry. Papież Franciszek realizował proces synodalny posługując się hierarchami o wyraźnie progresywnym nastawieniu. Oprócz kardynała Mario Grecha był to jeszcze przede wszystkim Jean-Claude Hollerich, arcybiskup Luksemburga i gorliwy zwolennik niemieckiej Drogi Synodalnej. Niektórzy twierdzą, że Franciszek trzymał Hollericha tak blisko całej inicjatywy tylko po to, by mieć go pod kontrolą, a poprzez niego wpływać również na kształt procesów synodalnych w Kościele katolickim w RFN. Takie tłumaczenia nie wydają mi się sensowne, bo rzut oka na faktyczny kształt „Dokumentu Końcowego” Synodu pokazuje, że idee bliskie niemieckiej Drodze Synodalnej zostały w nim po prostu zawarte, a więc obecność Hollericha osiągnęła raczej cel merytoryczny. Oznacza to, że jeżeli Leon XIV chciałby kontynuować Proces Synodalny zgodnie z harmonogramem Franciszka, będzie musiał podjąć bardzo poważne decyzje kadrowe. Jeżeli pozostawi u steru obecnych synodalistów, rzecz zakończy się wyraźnie progresywnymi efektami. Jeżeli będzie chciał „naprostować” synodalność i nadać jej mniej wywrotowy charakter, będzie musiał podjąć próbę przebudowy struktury osobowej stojącej za synodalnością. To nie będzie łatwe, bo nie chodzi tylko o dwa nazwiska, jak Grech czy Hollerich. Na przestrzeni lat na całym świecie w struktury synodalne na poziomach diecezjalnym, krajowym czy kontynentalnym zaangażowało się wielu katolików właśnie o progresywnym nastawieniu; konserwatystów rzecz raczej nie istniała. Można zatem powiedzieć, że ze względu na strukturę kadrową Procesu Synodalnego, każda jego kontynuacja, niezależnie od papieskich intencji, będzie stwarzać zagrożenia dalszego „skrętu w lewo” w Kościele.
„Jedność w różnorodności”
Stawka jest tymczasem ogromna. Proces Synodalny dotyka wielu różnych aspektów życia Kościoła, ale dla uproszczenia i jasności skupiam się zwykle na jednym, najważniejszym: ustanowieniu zasady „jedności w różnorodności” jako linii wykładniczej tego, czym jest katolicyzm. Otóż dotąd było tak, że w Kościele katolickim różnić można było się wszystkim – od liturgii, przez pobożność ludową, po sposób uprawiania teologii – ale prawdy doktrynalne i moralne pozostawały zobowiązujące dla wszystkich dokładnie w tym samym stopniu. Jeżeli Kościół katolicki, wierny Bożemu Objawieniu, mówi: „nie morduj!” – to mordować nie może ani Polak, ani Niemiec, ani Afrykanin. Kiedy Kościół katolicki, wierny temu samemu Objawieniu, mówi: „małżeństwo jest nierozerwalne!” – to dokładnie tak samo wygląda to pod każdą szerokością geograficzną.
Zasada „jedności w różnorodności” mówi tymczasem coś innego. Tak, istnieje „ogólne” zobowiązanie do tego, by małżeństwo było nierozerwalne. Jednak w danym kontekście kulturowym można podejść do tej nauki nieco swobodniej, ot, na przykład w Niemczech. Jeżeli tam rozwodnik wstąpi w powtórny związek, nie będziemy go już tak surowo oceniać… To samo dotyczy homoseksualizmu. W Afryce – grzech ciężki. Ale w Nowym Jorku sprawa nie jest już taka jasna, może nie ciężki, ale lekki, a może w ogóle nie grzech? Na tym – w praktyce – polega „jedność w różnorodności”: jesteśmy katolikami, choć mamy różne zapatrywania moralne i doktrynalne. Diakonat kobiet? Tego w Kościele nie ma; no, ale jeżeli biskup w Brazylii „nakłada ręce” na kobiety i wysyła je do posługi diakonicznej, to ma do tego przecież prawo – specyfika lokalnej kultury. Piszę o kilku wybranych sprawach, ale potencjalnie zasada „jedności w różnorodności” może dotyczyć wielu innych kwestii, choćby takich jak aborcja, imigracja, kara śmierci, niewolnictwo, stosunki pracy, dialog międzyreligijny – do wyboru.
Perspektywa kardynała Prevosta
Co zrobi z tym wszystkim Leon XIV? Tego nie wiemy. Papież już na balkonie Bazyliki św. Piotra powiedział, że Kościół będzie „synodalny”. W kolejnych wystąpieniach często wracał do tego wyrażenia, na przykład podczas rozmowy z przedstawicielami chrześcijaństwa niekatolickiego oraz innych religii. Z racji na pustotę terminu „synodalność” może to jednak znaczyć wszystko i nic. Jest tylko jeden konkret. To wypowiedź Roberta Prevosta z 2024 roku, kiedy stał na czele Dykasterii ds. Biskupów i z racji na tę funkcję był zarazem zaangażowany w prace Synodu o Synodalności. Leon XIV komentował spór wokół deklaracji „Fiducia supplicans”, która wprowadziła do Kościoła praktykę błogosławienia par tej samej płci. Według Prevosta jest dopuszczalne, by Afrykanie nie wdrażali tej praktyki w życie, ponieważ ich kontekst kulturowy jest specyficzny – w niektórych państwach Czarnego Lądu za homoseksualizm czekają srogie kary. Jako że Afryka to „inny świat” niż Europa czy USA, to tam interpretacja „Fiducia supplicans” może być różna, jak mówił Prevost – zgodnie z pewnym „autorytetem” poszczególnych Konferencji Episkopatu.
Decyzje przed nami
Ta wypowiedź kardynała Prevosta idzie w stronę wsparcia dla zasady „jedności w różnorodności”, dokładnie tak, jak mogliby tego oczekiwać Jean-Claude Hollerich i reszta progresywnych synodalistów. Czy Leon XIV będzie jednak rzeczywiście prowadzić Proces Synodalny w tym kierunku, zobaczymy. Jedna wypowiedź na temat „Fiducia supplicans” to zdecydowanie zbyt mało, by wyciągać twarde wnioski, tym więcej, że Leonem mogła powodować pewna wewnątrzkościelna poprawność polityczna – skonfrontowany z bardzo wybuchowym tematem wypowiedział się tak, by nie urazić Franciszka i jego interpretacji synodalności. Może być jednak inaczej i Leon może być przekonany do słuszności oparcia katolicyzmu na zasadzie „jedności w różnorodności”. Wkrótce się przekonamy – a trudno mi sobie wyobrazić temat, który byłby od tego ważniejszy.
Paweł Chmielewski