18 lipca 2025

Paweł Chmielewski: O dwóch pożytkach z Soboru Nicejskiego

(Fot. GSz)

Pierwszy sobór powszechny w historii Kościoła może być dla nas niezwykle ciekawą inspiracją. Chodzi o rolę władzy świeckiej – oraz manowce, na które prowadzi nieodpowiedzialny dialog z współczesną filozofią.

Pierwszy – poza tzw. Soborem Jerozolimskim – sobór powszechny został zwołany do Nicei na rok 325. Zajął się między innymi sprawą ustalenia daty Wielkanocy, ale jego zasadniczym tematem było coś innego, a mianowicie: herezja.

Kilka lat wcześniej duchowny z Aleksandrii w Egipcie, Ariusz, wystąpił z autorską i nowatorską zarazem interpretacją relacji pomiędzy Bogiem Ojcem, Jezusem Chrystusem a Duchem Świętym. Jego wizja tych relacji, głęboko zakorzeniona w filozofii neoplatońskiej, zyskała sympatię wielu katolików. Z drugiej strony wywołała też ostry i kategoryczny sprzeciw. Najpierw w Aleksandrii, a później również w innych dużych ośrodkach wschodniej części Imperium Romanum zaczęły szerzyć się na tym tle gwałtowne konflikty. Kościół nie był już wówczas prześladowany ani ukryty w podziemiu. W 313 roku władze imperialne ogłosiły tzw. Edykt Mediolański, gwarantując chrześcijaństwu takie same prawa, jak innym dopuszczonym religiom. W praktyce chrześcijaństwo miało dla życia państwowego jeszcze większą wagę, niż wynikałoby to z relatywistycznej zasady równości religijnej. Wiarę chrześcijańską od końca 312 roku wyznawał jeden z ówczesnych cezarów, Konstantyn, pretendent do samodzielnych rządów w całym cesarstwie. Osiągnął je w 324 roku, zmuszając przeciwników do kapitulacji. Zaburzenia wewnątrz Kościoła rodziły zatem dwa problemy. Po pierwsze, powodowały ferment we wspólnocie wiary, którą za własną uznawał jeden z władców. Po drugie, powodowały zaburzenia społeczne. Stąd teologiczny spór wokół koncepcji Ariusza nie mógł pozostać nierozwiązany.

Wesprzyj nas już teraz!

Konstantyn, wychodząc z założenia o priorytecie kultu publicznego nad wewnętrzną treścią nauk teologicznych, próbował najpierw przymusić zwaśnione strony do zgody, bez osiągania jakiegokolwiek porozumienia co doktryny. Napisał list do ówczesnego biskupa Aleksandrii oraz do samego Ariusza, wskazując, że spory tego rodzaju powinny toczyć się na płaszczyźnie, którą dziś nazwalibyśmy akademicką. Zdaniem Konstantyna nie powinno nadawać im się większego znaczenia. Propozycją cezara było zatem uznanie, że relacje pomiędzy Bogiem Ojcem, Chrystusem a Duchem Świętym teologowie będą mogli opisywać różnie, zależnie od preferencji filozoficznych; nie należy dopuścić, aby miało to jakikolwiek wpływ na jedność wspólnoty czy zwłaszcza na chrześcijański kult zewnętrzny. Pomysł Konstantyna nie został przyjęty, wobec czego władca zaproponował spotkanie biskupów, które miałoby doprowadzić do pojednania. Zwołano je do właśnie do Nicei w ówczesnej Bitynii, dziś – w Turcji. Z perspektywy Konstantyna zgromadzenie miało mieć jeszcze jeden istotny walor, upamiętniając dwudziestolecie objęcia przezeń rządów jako cezara.

Cesarz jako zwierzchnik Kościoła
Na Soborze Nicejskim nie było biskupa Rzymu, pojawili się jedynie jego reprezentanci. Spory wokół koncepcji Ariusza miały zresztą dla zachodniego chrześcijaństwa znacznie mniejsze znaczenie, w dużej mierze ze względu na problematykę językową (o czym więcej za chwilę). Szczegółowe kompetencje biskupa Rzymu wobec Kościoła powszechnego nie były jeszcze wówczas określone. Zgromadzeniu w Nicei przewodniczył w efekcie prawdopodobnie biskup hiszpańskiej Kordoby – działając jako reprezentant cezara Właściwym przewodniczącym soboru był w konsekwencji sam Konstantyn, który sobór zresztą osobiście otwierał. Dla ówczesnych chrześcijan nie było to ani dziwne, ani gorszące. Rzymski imperator używał religijnego tytułu pontifex maximus, który dziś określa papieża. Postrzegał się i był postrzegany jako najwyższy kapłan kultów pogańskich. Konstantyn widział siebie w tej samej roli względem Kościoła, uznając, że to właśnie jemu należy się zwierzchnictwo nad chrześcijaństwem. Tak samo myśleli jego następcy. W 381 roku to cesarz Teodozjusz narzucił całemu Kościołowi Credo Nicejsko-Konstantynopolitańskie, stając się faktycznym kreatorem katolickiego wyznania wiary. Tradycja zwierzchnictwa cezara nad Kościołem miała wkrótce częściowo zaniknąć – urząd najwyższego kapłana został powiązany z urzędem biskupa Rzymu. Władcy nie zrezygnowali jednak z roszczenia do pewnej formy kierownictwa w Kościele, a roszczenie to było w pewnej mierze akceptowane jeszcze przez długie wieki – również po odrodzeniu władzy cesarskiej w Europie dzięki potędze politycznej osiągniętej przez Karola Wielkiego. Na przykład wielka schizma zachodnia nie zostałaby rozwiązana u progu XV stulecia, gdyby nie cesarz Zygmunt Luksemburski faktycznie kontrolujący przebieg soboru w Konstancji. W jakiejś mierze tradycja katolickich interwencji monarszych w życie Kościoła przetrwała o wiele dłużej: kiedy w 1903 roku kardynał krakowski Jan Puzyna zgłosił na konklawe ekskluzywę, blokując wybór na papieża kardynała Rampolli, działał legalnie w imieniu cesarza Franciszka Józefa.

Sobór Nicejski, Credo Nicejsko-Konstantynopolitańskie, Sobór w Konstancji czy ekskluzywa 1903 roku to oczywiście tylko kilka najbardziej znanych interwencji cesarskich w życie Kościoła. Na przestrzeni wieków było ich o wiele więcej – jasne, że nie zawsze pozytywnych. Niemniej bez Konstantyna, Teodozjusza czy Zygmunta trudno wyobrazić sobie wyjście Kościoła z gigantycznych kryzysów. Kiedy zastanawiamy się nad tym, w jaki sposób Kościół katolicki ma wydostać się z obecnego chaosu, mamy tendencję do skupiania uwagi na papieżu i biskupach. To zrozumiałe, ale nie wolno zapominać, że możliwości jest więcej, a odegrania kluczowej roli przez interwencję katolickiej władzy świeckiej – to jedna z nich. To pierwsza wielka lekcja Soboru Nicejskiego. Druga dotyczy relacji ze współczesnymi filozofiami.

Błąd arianizmu
Ariusz, duchowny z egipskiej Aleksandrii, tak jak wielu innych przed nim i po nim, postanowił podjąć próbę zrozumienia tajemnic chrześcijaństwa przy pomocy dostępnych mu narzędzi filozoficznych. Wybrał do tego filozofię neoplatońską, co nie zaskakuje, bo w czasach Ariusza była bardzo popularna. Zaledwie na około pięćdziesiąt lat przed wystąpieniem Ariusza zmarł Plotyn, właściwy twórca rozwiniętego neoplatonizmu. Aleksandria, gdzie działał Ariusz, stanowiła jedno z najsilniejszych centrów tej filozofii, choć sam Plotyn w tej egipskiej metropolii spędził tylko młodość. Jednym z najważniejszych interpretatorów myśli Plotyna był Porfiriusz, kategoryczny krytyk chrześcijaństwa, autor słynnego dzieła „Adversus christianos” („Przeciw chrześcijanom”). Porfiriańskie odczytanie nauk Plotyna nie było jednak wówczas jedynym możliwym i nic dziwnego, że Ariusz, zafascynowany myślą neoplatońską, postanowił – być może nawet w kontrze do Porfiriusza – podjąć próbę wykorzystania oferowanych przez tę filozofię narzędzi do wyrażenia prawdy chrześcijańskiej. Przed Ariuszem z myśli wczesnych neoplatoników chętnie korzystał Orygenes, a później – krytycznie, ale twórczo – z neoplatonizmem zmagali się Pseudo-Dionizy Areopagita i Boecjusz.

Problem pojawił się w momencie, w którym autor doszedł do wniosków, które mogły (albo logicznie musiały) być rozumiane jako zanegowanie boskości Jezusa Chrystusa. Ta kwestia stanowiła sedno kontrowersji, którą znamy jako spór o jotę – pomiędzy homoousios a homoiousios. Zwykle przedstawia się to następująco. Jeżeli Jezus Chrystus jest homoousios z Ojcem, to znaczy, że ma tę samą istotę – jest zatem Bogiem. Jeżeli Jezus Chrystus jest homoiousios z Ojcem, to znaczy, że jest podobny do Ojca, ale nie ma tej samej istoty – nie jest zatem Bogiem.

W praktyce problem był o wiele bardziej subtelny i skomplikowany, co wiązało się również z semantycznym bogactwem języka greckiego, w którym pisał Ariusz. Nie jest przypadkiem, że arianizm nie zakorzenił się nigdy na zachodzie Imperium Rzymskiego. Łacinnicy nie rozumieli natury tego problemu tak samo, jak Grecy, bo posługiwali się znacznie mniej precyzyjnym językiem filozoficznym. Łacińskie consubstantialis, czyli „współistotny”, zadowalało większość biskupów i teologów na zachodzie, którzy – gdyby myśleli po grecku – mogliby stać na przeciwnych stanowiskach w sporze pomiędzy homoousios a homoiousios. Greckie homoousios, czyli termin ostatecznie przyjęty przez Sobór Nicejski i stąd określany historycznie jako ortodoksyjny, w ocenie części teologów doby sporów ariańskich sugerował, że Bóg Ojciec oraz Syn Boży są tak naprawdę wyłącznie jedną osobą (hipostazą), a nie dwiema osobami – dlatego woleli ariański termin homoiousios, nie widząc w nim wcale koniecznego zredukowania Syna Bożego do zwykłego stworzenia, ale, odwrotnie, zaporę przeciwko likwidacji odrębności osobowej Chrystusa.

Inni teologowie – jak wielki Atanazy – byli przekonani, że przyjęcie ariańskiej koncepcji musi prowadzić do zanegowania boskości Chrystusa i jest nieakceptowalne. Prawdopodobnie mieli rację – z racji na brak dostępu do tekstów oryginalnych Ariusza nie możemy już tego wprawdzie sami stwierdzić, ale wypada się zgodzić z autorytetem Ojców i Doktorów Kościoła.

Sobór Nicejski przyjmując „antyariańskie” Credo działał zatem z inspiracji Ducha Świętego i bardzo roztropnie, nawet jeśli jego decyzje nie były dla ówczesnych ani zadowalające, ani wystarczające. Spór teologiczny wywołany przez Ariusza trwał jeszcze wiele dziesięcioleci, kończąc się tak właściwie dopiero w 451 roku, kiedy ortodoksyjną i spójną koncepcję chrystologiczną sformułował Sobór w Chalcedonie.

Od Ariusza do Congara
Korzystanie z niekatolickich filozofii celem wyjaśnienia prawd Ewangelii może być niezwykle pociągające intelektualnie, ale jest zarazem bardzo trudne – i niebezpieczne. Jest prawdą, że nauczanie Kościoła katolickiego kształtowało się w twórczym sporze z filozofią, ale pociągało to za sobą znaczne ofiary, jak w czasach kryzysu ariańskiego i zaburzeń postariańskich. W XIII wieku św. Tomasz z Akwinu wypracował na gruncie filozofii Arystotelesa taki sposób wyrazu prawdy chrześcijańskiej, który okazał się trafny i zadowalający. Od XVIII wieku rosnąca liczba teologów uważa jednak, że tomizm się wyczerpał i szukają nowych filozoficznych form wyrazu chrześcijaństwa. Ten ruch kulminował w wieku XX, kiedy teologia najpierw francusko-, a później niemieckojęzyczna sięgnęła ze spektakularnymi (co nie znaczy, że dobrymi!) efektami po myśl nowych filozofów, między innymi Immanuela Kanta i Martina Heideggera. Skutkiem tego, tak samo jak w IV stuleciu, są bardzo poważne spory intelektualne. Z racji na zdolność do szybkiej i masowej komunikacji oraz zakres filozoficznej koncepcji nowoczesnych myślicieli, skala kontrowersji jest jeszcze większa niż w starożytności i ma ogromne przełożenie na doktrynę, moralność i eklezjologię. Obserwujemy tego efekty zwłaszcza od II Soboru Watykańskiego, kiedy teologowie zafascynowani nową filozofią zyskali faktyczny i kreatywny wpływ na nauczanie Kościoła.

Nie musi to nas jednak przerażać w tym sensie, aby tracić nadprzyrodzoną nadzieję na ostateczny triumf prawdy. Wiedząc, że Jezus Chrystus jest z Kościołem i znając historyczne zaburzenia wywołane przez próbę implementacji do Kościoła nowych filozofii, możemy ufać w definitywne rozwiązanie obecnych problemów, nawet jeżeli potrwa to jeszcze bardzo długo. Katolicka teologia dozna koniecznego oczyszczenia.

Takie, sądzę, płyną dla nas nauki z Soboru Nicejskiego – a przynajmniej na te dwie zwróciłbym uwagę.

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(27)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie