W 2026 roku w Łodzi odbędzie się Europejskie Spotkanie Młodych w Taizé. W przeszłości do takich spotkań dochodziło w naszym kraju już pięciokrotnie. Wspólnota z Taizé jest traktowana przez większość katolików dość bezkrytycznie. Ekumenizm z Taizé, choć w wymiarze czysto ludzkim – humanistycznym – budzi sympatię, od strony religijnej nie jest bynajmniej zjawiskiem neutralnym.
Trzeba uczciwie przyznać, że wspólnota Taizé wykonuje gigantyczną pracę. Problem jednak w tym, że nie jest to praca na rzecz Kościoła katolickiego, tylko niekatolickiego „panchrześcijańskiego” niby-kościoła, potępianego przez papieży.
Wspólnotę założył Roger Schütz, szwajcarski protestant, ordynowany w 1944 roku na pastora w Neuenburg. Schütz wywołał skandal w 2005 roku, kiedy podczas Mszy pogrzebowej św. Jana Pawła II przyjął Komunię świętą. Udzielił mu jej sam kard. Józef Ratzinger. Schütz miał wówczas prawie 89 lat. Szwajcarskie media podały wówczas, że Schütz nie przeszedł na katolicyzm, ale Komunię świętą przyjmuje już od lat, bo „od dziesięcioleci bierze udział w celebracji Eucharystii” w Taizé; miałby też „wielokrotnie” otrzymywać Komunię świętą w Watykanie za pontyfikatu św. Jana Pawła II.
Wesprzyj nas już teraz!
Taka postawa ojca-założyciela Taizé wskazuje na fundamentalny problem całej tej wspólnoty: przynależność do Kościoła katolickiego jest postrzegana jako opcjonalna. To jakoby rzecz drugorzędna wobec posiadania wiary w Jezusa Chrystusa. Problem w tym, że sola fides jest zasadą protestantyzmu, a nie katolicyzmu. Wiara jest konieczna do zbawienia – ale to jeszcze nie wszystko. Świadome odrzucenie członkostwa w Kościele katolickim nie może być w żaden sposób akceptowalne. Schütz mógłby twierdzić, że swoją konwersją zraziłby wielu protestantów i w ten sposób postąpiłby nieekumenicznie. To jednak logika świeckiego makiawelizmu, nie Ewangelii. Cel nie uświęca środków – odmowa wstąpienia do Kościoła katolickiego nie może być usprawiedliwiona troską o rzekome zgorszenie protestanckich współbraci danego protestanta in spe konwertyty.
Można postawić tezę, że wspólnota w Taizé jest typowym wyrazicielem idei panchrześcijańskiej, którą wyraźnie jako zło (sic) potępił Pius XI w encyklice Mortalium animos z 1928 roku. Ktoś powie: ta encyklika nie ma już żadnego znaczenia, jest przedsoborowa, wyraża postawę sprzed «rewolucji ekumenicznej» Vaticanum II. Cóż, to prawda – Mortalium animos jest tekstem przedsoborowym i trzeba go czytać w odpowiednim kontekście. Warto jednak zastanowić się, dlaczego Ojciec Święty odrzucał ruch panchrześcijański. Otóż uważał, że ruch ten żyje fałszywym złudzeniem: że można budować jedność chrześcijan poza Rzymem, a co za tym idzie – poza prawdą. Moim zdaniem nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że to zastrzeżenie jest nadal aktualne: doskonałym przykładem jest właśnie Taizé. Dziś Taizé jest oczywiście tylko jednym z elementów tego panchrześcijańskiego ruchu, który rozwija się przede wszystkim w niezliczonych grupach charyzmatycznych, które całkowicie odrzucają podziały na katolików i protestantów.
Wspólnota Taizé wśród uśmiechów i pozornie pięknej retoryki o braterstwie i jedności podkopuje rzymski fundament Kościoła, a ten fundament założył sam Chrystus. Jego wolą jest, aby wszyscy zostali zebrani w jednym świętym, powszechnym i apostolskim Kościele – a nie by wymawiali Jego imię, pozostając w heretyckich wspólnotach.
Chrześcijanie modlą się o jedność. Jedność, która polega na przyzwyczajeniu się do podziału i udawaniu, że różnic nie ma, bo liczy się sola fides – to żadna jedność. To utrwalenie kłamstwa – to niegodziwość, pomimo ludzkiego ciepła i humanistycznego piękna, które zdaje się wylewać ze spotkań w duchu Taizé.
Paweł Chmielewski