Po swojej poprzedniej wypowiedzi, w której stwierdziłem, że odmowa udzielania sakramentów i zamknięcie kościołów na cztery spusty oznacza zdradę Chrystusa przez włoskich biskupów posypały się na mnie gromy. To skądinąd zabawne, ale wielu uznało mnie wręcz za podręcznikowy przykład fanatyzmu. Cóż, przykro mi, ale z niczego się nie wycofuję. Bowiem niezależnie od wrzasku i krzyku pozostaje faktem, że dla katolika życie nadprzyrodzone i zbawienie są ważniejsze od życia doczesnego. Uniemożliwiając mu dostęp do sakramentów, jeśli tylko ich pragnie i ma taką potrzebę, to odebranie mu podstawowego prawa.
Większość współczesnych, również katolików, w ogóle nie dostrzega różnicy między porządkiem przyrodzonym i naturalnym, a nadprzyrodzonym. Dla nich sakramenty mogą być co najwyżej symbolami jakiejś duchowości. Traktują je tak jak inne przejawy „transcendencji” – dość koszmarne słowo, które rozpanoszyło się za sprawą mętnej niemieckiej filozofii i zawiera wszystko to co wyższe i duchowe. Co do zasady sakramenty są więc jedynie symbolami, tak jak piękne obrazy czy wzniosła muzyka. W sytuacji zagrożenia zatem można ich zabronić tak jak innych przyjemności. Tyle, że takie podejście nie ma nic wspólnego z nauką Kościoła. Zgodnie z nią eucharystia nie jest żadnym symbolem, ale realnym Ciałem Chrystusa. Udział w niej daje życie wieczne – choć w konkretnych warunkach może wystarczyć samo pragnienie jej spożycia. Dlatego właśnie odmowa jej udzielania i niedopuszczanie wiernych do sakramentów to coś, na co nie wolno się zgodzić. Eucharystia nigdy nie jest czymś niebezpiecznym.
Wesprzyj nas już teraz!
W porządku naturalnym obrona życia doczesnego jest czymś słusznym i właściwym. Nic dziwnego zatem, że władza stara się zapobiec rozprzestrzenianiu epidemii. Próbuje tym samym maksymalnie ograniczyć wszelkie możliwe zgromadzenia, również religijne. Ma do tego prawo. Tam gdzie jest więcej ludzi większe jest prawdopodobieństwo zarażenia. Ale nawet w porządku przyrodzonym można dyskutować na temat skuteczności różnych posunięć. Nie ma bowiem tu rozwiązań idealnych. Wersja, która wprowadził polski rząd polega na podjęciu ostrych środków – zakaz zgromadzeń, zamknięcie szkół, centrów handlowych, ograniczenie liczebności na mszach – które mają na celu maksymalne ograniczenie prawdopodobieństwa rozszerzania się zarazy. Ta strategia, myślę że w polskich warunkach konfliktu politycznego trudno było o inną, może przynieść rezultaty. Być może, trzeba mieć nadzieję, za pewien czas tempo wzrostu zachorowań spadnie. Może uda się znaleźć skuteczniejsze leki. Może ciepło przyczyni się do osłabienia wirusa. Oby tak było.
Jednak polska strategia ma też swoją wysoką cenę, a jest nią możliwy kryzys gospodarczy. Niestety, w naszym niedoskonałym świecie coś jest za coś. Odwrotną politykę prowadzi Wielka Brytania czy w pewnym stopniu Niemcy: tam uznano, że obywateli lepiej jest z zarazą oswoić bo i tak nie da się jej, ani z powodów praktycznych ani ze względu na cenę dla gospodarki, całkiem zwalczyć. Mam nadzieję, że słuszność jest po stronie Polski, ale nie wiem. Za kilka tygodni okaże się, kto podjął właściwą decyzję.
O ile w porządku naturalnym można dyskutować nad tym, jakie metody ochrony są najlepsze, to dla katolika życie nadprzyrodzone jest czymś najważniejszym. W czasach zarazy jest to jeszcze bardziej widoczne, niż w czasie zwykłym. Kościoły muszą pozostać otwarte, nawet jeśli czasowo można przystać na restrykcje co do liczebności wiernych w jednym miejscu, a dostęp do sakramentów zawsze otwarty – w czasie zagrożenia jeszcze bardziej niż normalnie. To jest ta linia graniczna, od której Kościół, tak biskupi jak księża, nie ma prawa, sądzę, odstąpić.
Paweł Lisicki
Polecamy także nasz e-tygodnik.
Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.