„Żeby doprowadzić do powstania scentralizowanego państwa europejskiego, trzeba zniszczyć resztki państw narodowych. (…) Potrzebne jest to, co komuniści nazywali nadbudową, a więc wspólna ideologia. Ma ona z jednej strony rozbić tożsamości i zdekonstruować pamięć poszczególnych narodów, a więc dawne obyczaje, prawa i przede wszystkim religię, z drugiej – dać wizję przyszłości i zbudować nowy, europejski naród. W przypadku Unii nadbudowa ta ma kilka najważniejszych komponentów ideologicznych”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Paweł Lisicki.
Redaktor naczelny konserwatywnego pisma jako pierwszy „komponent ideologiczny” unijnej nadbudowy wymienia genderyzm, czyli pogląd, zgodnie z którym nie istnieją obiektywnie dane dwie płci, a podział na mężczyzn i kobiety oraz na role męskie i kobiece są konstruktem społecznym i kulturowym. „Przyjęcie tej zasady musi prowadzić do zmiany systemu wychowania i zerwania ciągłości z minionymi pokoleniami. To, co dla nich było święte i wielkie, dla współczesnych ma stać się czymś obojętnym lub jeszcze lepiej – wstydliwym. Przeszłość to dzieje ucisku i opresji patriarchalnej, historia prześladowania przez normę tego, co płynne i nieokreślone”, wyjaśnia.
Drugi „komponent”, to klimatyzm i tzw. zielona rewolucja, które mają zniszczyć klasę średnią i wprząc do systemu państwowego wszystkie, potencjalnie niezależne grupy społeczne. „Utopia zeroemisyjnej Europy ostatecznie ma doprowadzić do powszechnego zubożenia niemal wszystkich, oczywiście z wyjątkiem wąskiej grupy eurokratów i stojących za nimi korporacji. Cała ideologia klimatyczna przypomina do złudzenia sektę religijną, gdzie podstawowe twierdzenia – mamy do czynienia z wywołaną aktywnością człowieka zmianą klimatu, która prowadzi do dziejowej katastrofy – nie są przedmiotem dyskusji, tylko przyjmowane są tak jak dogmaty do wierzenia”, wskazuje autor „Epoki Antychrysta”.
Wesprzyj nas już teraz!
Ostatni element niszczenia państw narodowych, to imigracjonizm, czyli dążenie do otwarcia granic narodowych, wymieszania w Europie wszystkich ras, kultur i narodów. „W ten sposób znikają ostatnie ślady chrześcijaństwa, a masowy napływ imigrantów rozbija lokalne i regionalne tożsamości. Po przekroczeniu odpowiedniej liczby migrantów dane państwo traci też zdolność do utrzymania własnej pamięci kulturowej. Musi przecież ciągle brać pod uwagę wrażliwość i odczucia przybyszów z innych cywilizacji i musi się do nich dostosowywać”, czytamy.
„Na naszych oczach rodzi się nowa Unia, która nie ma nic wspólnego z instytucją, do której Polska przystępowała 20 lat temu, do złudzenia zaś przypomina Związek Sowiecki, przed którym uciekaliśmy”, podsumowuje Paweł Lisicki.
źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TG