Przez weekend dotarły dwie wieści z USA, które pozornie mogą niewiele znaczyć po naszej stronie oceanu, są jednak bardzo znamienne i wymowne. Po pierwsze prokurator generalny Teksasu rozgromił lewaków i fałszywych Republikanów na własnym procesie o usunięcie z urzędu. Po drugie „gwiazda” ruchu antysystemowego w Kongresie, Lauren Boebert – prywatnie żona i matka czwórki dzieci – została nakryta w teatrze na… śmiałym obłapianiu się ze swoim nowym „chłopakiem”. Co ten kontrast radości i niesmaku mówi o współczesnej kulturze?
Ameryka jest krajem sprzeczności, o czym pisałem w tekście Pięta Achillesowa Ameryki: fasadowa moralność i tyrania pornografii. Miniony weekend dostarczył swoistego dowodu na tezę, iż Amerykanie są z jednej strony najbardziej walecznym narodem współczesnego Zachodu, ale z drugiej ich twórcza siła, której mogliby używać do budowania zdrowej kultury, jest spętana przez nieokiełznane namiętności.
Pierwszym newsem jest całkowite uniewinnienie Kena Paxtona – prokuratora generalnego Teksasu (o sprawie jego impeachmentu pisałem tu). Zarzuty były jeszcze bardziej absurdalne niż w przypadku nagonki na Donalda Trumpa. Właściwie to nie miały żadnego poparcia w dowodach, o czym oskarżyciele dość szybko się zorientowali – jak argumentowała obrona – ale cóż, zapadła klamka, trzeba iść w zaparte.
Wesprzyj nas już teraz!
Niemniej było groźnie. Okazało się, że większość stanowego parlamentu to RINO’s („Republikanie tylko z nazwy”), którzy ręka w rękę z Demokratami chcieli utrącić własnego prokuratora generalnego, który odznaczał się bezbłędną skutecznością w zwalczaniu lewaków, z samym Joe Bidenem i jego administracją na czele. Wiadomo, że w takich przypadkach prawo się nie liczy… A jednak, Ken rozgromił lewaków i RINO’s nawet na własnym impeachmencie.
Jego adwokat podkreślił w przemówieniu, że dzięki walce Kena Paxtona „era Bushów kończy się Teksasie”. Zgniły establishment – wywodzący się z okresu rządów dynastii Bushów, uchodzących dziś za złowrogą elitę Partii Republikańskiej, która wbrew woli narodu szerzyła po świecie pożogę wojenną, w czym naśladują ich kolejni prezydenci – dostał po garach.
Z drugiej strony w tym samym czasie internet obiegły wieści już nie tak wzniosłe – tym razem z dziedziny bardziej obyczajowej, niż stricte politycznej. Otóż, okazało się, że wschodząca gwiazda antysystemowego ruchu konserwatywnego – kongresmenka Lauren Boebert z Kolorado – rozwiodła się ze swoim mężem i została „przyłapana”, jak w teatrze obłapiała się w miejscach intymnych ze swoim nowym „chłopakiem”…
Przyznaję, że zasmuciła mnie ta wiadomość, biorąc pod uwagę, że Boebert była jedynym, obok Matta Gaetza z Florydy, członkiem Izby Reprezentantów, który miał odwagę nie wstać i nie oklaskiwać prezydenta Żeleńskiego, który swoim płomiennym przemówieniem wyciągał kolejne miliardy z kieszeni amerykańskich podatników. Była także we frakcji, która promowała antysystemowego Jima Jordana na spikera Izby Reprezentantów, którym ostatecznie został bliższy establishmentowi Kevin McCarthy. Obecnie należy do grona kongresmenów, którzy zadeklarowali, iż zablokują budżet federalny, jeżeli pieniądze podatników nie przestaną płynąć na podsycanie wojny na Ukrainie.
Lauren Boebert to typowa rebeliantka. Co najmniej czterokrotnie aresztowana za drobne wykroczenia, zyskała jednak szacunek swego lokalnego szeryfa, który oficjalnie poparł ją w jej pierwszych wyborach do Kongresu. W restauracji, którą prowadzi w stanie Kolorado, wprowadziła wśród obsługi zwyczaj chodzenia z odsłoniętą bronią (open carry), a jako reprezentantka od początku zwalcza socjalizm i lewactwo pod wszelkimi postaciami.
Załatwiła szereg spraw dla swojego stanu, a w polityce federalnej skutecznie broniła 2. Poprawki do Konstytucji i prawa dzieci nienarodzonych do życia, biorąc też czynny udział w blokowaniu niektórych szalonych pomysłów Joe Bidena w sprawie południowej granicy. Z przyjemnością mogliśmy także obserwować, jak podczas przesłuchań w kongresowych komisjach bezlitośnie „grilluje” przedstawicieli Big Tech w sprawie cenzury, czy też administracji Bidena – twierdzących, że „mężczyzna może urodzić dziecko”. Gdy na jednym z konserwatywnych zjazdów deklarowała, że „w imię Boże” podejmuje walkę w kolejnej kadencji, myślałem: No to poleciała. Ale kolejne miesiące pokazały, że nie ustaje w boju o względnie normalny i chrześcijański porządek publiczny w USA.
Z tych to powodów z głębokim zasmuceniem odebrałem wiadomość, że u państwa Boebertów konserwatyzm ogranicza się do polityki, gospodarki, ewentualnie kwestii pro-life, natomiast sfery obyczajowej już nie obejmuje, tym bardziej biorąc pod uwagę, że ów „nowy chłopak” ubranej w skąpą sukienkę 36-letniej Lauren – która dopiero co została babcią – był z nią tylko na jednej randce i wedle jej słów – kolejnej nie planuje.
Przypadek ten – choć wydaje się błahy – mówi bardzo wiele o stanie amerykańskiej sceny konserwatywnej. X (czyli dawnego Twittera) zalała fala wpisów wyrażających poparcie dla Lauren Boebert po tym, jak lewica uruchomiła nagonkę „teatralną”. Pod każdym z nich pojawiają się setki, jak nie tysiące, komentarzy, spośród których przytłaczająca większość świadczy o jednym: przeciętnemu amerykańskiemu konserwatyście (czy też przedstawicielowi ruchu „ultra MAGA”) absolutnie nie przeszkadza fakt, że konserwatywna polityk, która „w imię Boże” zwalcza lewaków, będąc żoną, matką i świeżo upieczoną babcią, obłapia się z bliżej nieznanym typem na pierwszej randce. Jej sprawa, co w tym złego?
Gdyby nie deklarowała tego wszystkiego (z „krzyżową” walką na czele), to pewnie nie byłoby o czym pisać. Ale jednak – mówiła i rozbudziła tym samym nadzieje pokładane w nowym pokoleniu Republikanów, którzy deklarują całkowite nieumoczenie w waszyngtońskim bagnie. Właśnie tu pokazuje się to bolesne rozdarcie duszy amerykańskiej, która przy całej swej szlachetności, choćby była wolna od wszelkiej korupcji, to i tak w „tej sferze” prędzej czy później polegnie…
Obserwując taki bieg wydarzeń, zaczynamy zadawać sobie pytanie: Kto następny? I co ważniejsze: czy młode pokolenie adeptów Partii Republikańskiej jest zdolne choć trochę przybliżyć naród do prawdziwej odnowy moralnej, bez której nie będzie mowy o uratowaniu Ameryki? Bo co z tego, że zachowamy instytucje publiczne i jako takie warunki normalnego życia ekonomicznego, względną wolność i możliwość wyznawania religii, skoro rozbite rodziny oznaczają rozbitą tkankę społeczną, a ostatecznie – upadek wszelkiej wspólnoty?
Oczywiście problem jest bardziej uniwersalny. Oderwanie, ogólnie mówiąc, prawicowych poglądów od integralności moralnej (w tym przekonania o konieczności zachowania dobrych obyczajów dla utrzymania silnych rodzin) towarzyszy nam również w Europie, Polski nie pomijając.
Ale chciałbym na koniec zwrócić uwagę na inny aspekt, w którym akurat trudno nie przyznać racji amerykańskim obrońcom Lauren Boebert. Najlepiej wyraża to mem – udostępniony między innymi przez Kevina Sorbo – na którym widzimy trzy obrazki. Jeden to Lauren Boebert ze swoim chłopakiem (zwróćmy uwagę, jakiej kamery używa się w teatrze skoro przy całkowicie zgaszonych światłach wciąż jest taka widoczność!), a dwa pozostałe to „Biały Dom, gdy ktoś wnosi kokainę” i „cela więzienna Epsteina”. Dziwnym trafem oba pozostałe obrazki są czarne, mimo iż nikt tam świateł nie gasił… Czyli, gdy syn Bidena ma wciągać kokainę w siedzibie prezydenta USA albo gdy obaj przyjmują wielomilionowe łapówki od chińskich władz i ukraińskich oligarchów, to kurtyna w dół, podobnie jak w przypadku rzekomego samobójstwa Jeffreya Epsteina – pedofilskiego kingpina – który posiadał informacje kompromitujące sporą część amerykańskich elit…
Interesting… pic.twitter.com/ffJU1n1HDp
— Kevin Sorbo (@ksorbs) September 17, 2023
Dodajmy tu, że według najnowszych doniesień medialnych w rządzonym przez Demokratów Kolorado mówi się już o procesie sądowym przeciwko Boebert na podstawie… prawa o moralności publicznej. Pusty śmiech bierze, gdy pomyślimy, że lewica przypomina sobie o moralności publicznej wyłącznie wtedy, gdy ma okazję pognębić swoich oponentów politycznych, a choćby wtedy, gdy zboczeńcy deprawują dzieci na ulicach w biały dzień, to cicho sza – mamy przecież wolność.
Dosłownie na dniach „wybuchły” inne wieści potwierdzające tę prawidłowość. Chodzi mianowicie o Russela Branda, brytyjskiego komika, od jakiegoś również aktora hollywoodzkiego, który zaczął prowadzić niepoprawny politycznie, antysystemowy podcast. Gdy przeszedł w swojej publicystyce internetowej na jasną stronę mocy, brytyjska policja od razu dowiedziała się o licznych przestępstwach seksualnych, jakie miał popełniać i wszczęła śledztwo, choć wcześniej w tej sprawie nie było żadnych zgłoszeń… Choć trzeba przyznać, że akurat Brand wzorem obyczajów małżeńskich nigdy nie był i na takiego się nie kreował.
Ale nie skupiajmy się na obłudzie lewicy, która jest wpisana w jej DNA. Mamy ważniejsze problemy. Czy to na podwórku amerykańskim (gdzie jest to szczególnie widoczne i dotkliwe), czy na europejskim, stajemy przed decydującym wyzwaniem. Aby nasza walka ze złem była konsekwentna, to nie może istnieć rozdźwięk pomiędzy poglądami politycznymi a moralnością. Bez zdrowych zasad i obyczajów czeka nas bowiem co najwyżej chwila chwały na konserwatywnym spędzie, a potem… niezobowiązujące igraszki, gdy zgaśnie światło w teatrze…
Filip Obara
Katolik, wolnościowiec, antycovidysta. Gubernator Florydy prezydentem USA 2024?
Czy Ameryka stanie się katolicka i przyspieszy tryumf Niepokalanej?
Dlaczego Ameryka wciąż jest wolna? Przypadek Clivena Bundy’ego