Zmiana języka prowadzi do zmiany podejścia, tak że na końcu okazuje się, że nie można już nazwać heretyka heretykiem, zboczeńca zboczeńcem, a złodzieja złodziejem bez narażenia się na sądzenie z paragrafu „mowy nienawiści”. Sięgnijmy do czasów polskiej Kontrreformacji, aby zobaczyć jak nasi ojcowie nie „patyczkowali” się z głosicielami błędów przeciwnych prawdzie i moralności…
Czy Polska zawsze była ostoją tolerancji? Posłuchajmy, co Kaznodzieja Narodu, Piotr Skarga, pisał o tym, co dziś nazywamy wolnością religijną: Bójmy się djabelskiej wolności, a tej, którą mamy w rzeczypospolitej na grzechy, bluźnienia i na wolność wiar sobie, jakich kto chce, stanowienia nie rozciągajmy, bo to jest djabelska wolność.
Jak widać, osławiona polska tolerancja bynajmniej nie przez wszystkich traktowana była jako cnota i nie jest to bynajmniej specyfika jakichś domorosłych teologów. Również Tradycja Kościoła, potwierdzona we wspaniałym magisterium papieży przełomu XIX i XX wieku, wyraźnie rozgraniczała prawdę i błąd, nie dopuszczając „rozwadniania” tej pierwszej w imię fałszywie pojętej miłości bliźniego, którą określamy dziś mianem „dialogu”.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak nasi ojcowie walczyli z błędem
Nasze postrzeganie stosunku Kościoła do błędów religijnych i filozoficznych jest mocno wypaczone, ponieważ siłą rzeczy przyjmujemy optykę II Soboru Watykańskiego i posoborowych pontyfikatów, które otwierały świat na „wrażliwość” liberalnego świata, gdzie prawda funkcjonuje na równi z błędem. Tymczasem wszystkie Sobory Powszechne były zwoływane w dokładnie odwrotnym celu – aby wyjaśniać i doprecyzowywać naukę Kościoła przeciwko błędom „braci odłączonych”.
Trend apologii prawdziwej wiary połączonej z ostrym, bezkompromisowym potępianiem błędów widać szczególnie silnie u duchownych z okresu Kontrreformacji. Ci wielcy miłośnicy Kościoła, zasłużeni dla krzewienia religii w Polsce, używali języka, który przez współczesną „wrażliwość” niechybnie zostałby uznany za „mowę nienawiści”.
Posłuchajmy jak ks. Stanisław Orzechowski wspominał swoje pobłądzenie w wierzenia protestanckie, którego doświadczył podczas zagranicznych wojaży: Do ostatniej przyprowadziłem się nędzy, że w ogłodzonej, w wyjedzonej przez szarańczę Saxonji, łaknąłem na sprośną osypkę, którą w bezecnym korycie zabrudzony świniopas Luter dla swojej trzody, krwią niemiecką opasłej, rozczyniał. Kiernosami w tej trzodzie byli: Karlostad, Pomeran, Melachton, Bucer, Zwingli, Ekolampadius, iż już innych zabłoconych wieprzków ominę; my młode jeszcze prosięta chlepaliśmy, co z ich ryjaka kapnęło.
Czy te słowa znanego pisarza religijnego i politycznego świadczą o jego nieuleczalnej mizantropii i umyśle zamkniętym na różnorodność świata? Co do tego pierwszego, można by dyskutować, ale co do drugiego – to właśnie tu zbliżamy się do istoty problemu. Mówimy tu bowiem o heretykach, którzy rozszarpali jedność religijną Europy, wywołując wojny domowe i dopuszczając się licznych zbrodni i bezeceństw. Zgubny wpływ ich poglądów nie tylko zapoczątkował rewolucyjny rozkład naszej cywilizacji, ale także otworzył przed niezliczonymi duszami szeroką drogę do piekła, odrywając je od Arki Zbawienia, którą jest Kościół Chrystusowy.
Czy wobec takiej wagi zniszczeń i takiego zagrożenia dla dusz możemy powiedzieć, że ks. Orzechowski „przesadził”, tym bardziej, że cytowany fragment stanowi wątek autobiograficzny, czyli autor doświadczył na samym sobie ohydy i opłakanych skutków życia według heretyckich reguł? Rozumiejąc powagę walki o zbawienie, którą toczymy jako członkowie Kościoła Wojującego (a nie „pielgrzymującego”, jak chcą papieże posoborowi), nie będziemy się obrażali o nieco mocniejsze epitety użyte przez działacza Kontrreformacji.
W naszych czasach, gdy z ust papieży wychodzą pochwały pod adresem Marcina Lutra, warto przypomnieć, co mówił o tym arcykacerzu prymas Polski, arcybiskup gnieźnieński Stanisław Karnkowski. We wstępie do Biblii Wujka przyrównał on niesławne wystąpienie Lutra do spadającej gwiazdy opisanej w Apokalipsie św. Jana.
W roku Pańskim, tego wieku dwudziestym, spadła z nieba na źiemię gwiazda, to iest Marcin Luther niesczęśliwy, stan zakonny z życiem swowolnym a nierządnym, y professyą czystośći z wszeteczeństwem y świętokradztwem odmieniwszy, gdy upornie przy swych błędźiech stał, od Leona Papieża tego imienia dziesiątego, za heretika osądzony, stał się naczyniem szatańskim, przesłańcem Antychristowym, y pomienionych tego wieku sekt y kacerstw głową y patriarchą: iawną a żałosną przeciw kośćiołowi bożemu woynę podniósł – czytamy.
Prymas Karnowski nie miał wątpliwości, że „ojca reformacji” należy nazwać raczej naczyniem szatańskim i uprzedzicielem Antychrysta niż „doktorem Lutrem”, jak raczył się wyrazić Franciszek. Przy okazji, jakże inaczej wyglądał wówczas zakon jezuitów, z którego wywodzi się urzędujący obecnie papież! O tym również wspaniale pisał cytowany autor, wskazując na opatrznościową rolę w zwalczaniu herezji luterańskiej:
Lecz Pan niebieski y w tym niebezpieczeństwie oblubienice swéy nie przepomniał: ale iako niegdy przeciw Ariuszowi Athanazego, przeciw Nestoriuszowi Cyrilla, przeciw Jowinianowi, Wigilancyuszowi i Elwidiuszowi Arcykacerzóm, Hieronima, przeciw Manicheyczykóm y Pelagiuszowi Augustyna: przeciw innym herstóm kacérskim wiary świętéy nieprzyiaciołóm inné sławné obrońce, jakoby na harc y czoło wystawiał: tak tegoż czasu, kiedy Luther na kształt furiiéy piekielnéy z orszakiem niezbożnego towarzystwa, kośćioła powszechnego stateczność wątlić y psować począł, Ignacego Loiolę Societatis Jesu przodka i fundatora jako mężnego kośćioła swego obroncę, wzbudzić raczył: aby on sam siebie y syny swoie przy drugich w kośćiele Bożym wiernych robotnikach, murem domowi Bożemu, przeciw gwałtowi naćierających nieprzyjaćiół, zastawił: aby nauką y pobożnym żywotem ich wiary od heretyków bronił, a między pogany ią sczepił y szerzył, iakoż gdźiekolwiek ta Societas między heretiki mieysce ma, znaczny pożytek za pomocą Bożą czyni.
Polak-ksenofob? Właśnie tak!
Św. Ireneusz, Ojciec Kościoła z II wieku, przekazał podanie o tym, jak Umiłowany Uczeń Pański, św. Jan Ewangelista, uciekał z łaźni miejskiej, gdy zobaczył w niej zatwardziałego heretyka. Miał wówczas wyskoczyć ze słowami: Uciekajmy stąd, aby nie zawaliła się na nas ta łaźnia, w której kąpie się wróg prawdy, Cerynt. W podobnym tonie sam Jan odnosił się do heretyków w swym drugim liście (1, 10-11), gdy przestrzegał: Jeśli ktoś przychodzi do was i tej nauki nie przynosi, nie przyjmujcie go do domu i nie pozdrawiajcie go, albowiem kto go pozdrawia, staje się współuczestnikiem jego złych czynów.
Dla zwolenników liberalnego zmieszania prawdy z błędem i dla współczesnych kościelnych „dialogistów” cała historia Kościoła jest zapewne historią nietolerancji. Tymczasem tolerancja dla błędu jest objawem niewdzięczności wobec Boga, który już w samej naturze zapisał szereg prawd, a potem w objawieniu chrześcijańskim dał nam pełen zakres wskazówek do rozumienia świata, unikania zła i osiągnięcia szczęścia wiecznego.
Polska uchodziła dotychczas za kraj wybitnie „ksenofobiczny”, ale to niestety zmienia się w zastraszającym tempie. Jesteśmy coraz mniej przywiązani do tradycyjnych pojęć i zasad, a co za tym idzie coraz mniej odporni na podstępnego wirusa liberalizmu, który na Zachodzie doprowadził już do upadku wszelkiej cywilizacji. Oby „cnota nietolerancji”, którą tak barwnie i soczyście wyrażali autorzy przytoczonych wyżej cytatów, nie wygasła w nas całkowicie i raz jeszcze skłoniła nas do dumy z naszej odrębności i naszego modus vivendi, w którym nie ma miejsca na kompromis z błędem – nawet jeżeli Biskup Rzymu nazywa Lutra „doktorem”, a cele więzienne na świecie zapełniają się sprawcami „zbrodni przeciwko ludzkości”, którzy ośmielili się twierdzić, że Bóg stworzył człowieka kobietą i mężczyzną.
Filip Obara