18 listopada 2021

Piekła nie ma! Kto jest za? Jerzy Wolak o krążącym po Kościele widmie synodalizmu

Widmo krąży po Kościele – widmo synodalizmu. Trudno wszak innym mianem określić trend panujący aktualnie w katolickich sferach eklezjalnych – jego iście fantomowy charakter poważnie utrudnia jednoznaczną klasyfikację. A jednocześnie budzi nie do końca sprecyzowane, acz w pełni uzasadnione obawy. Kościół przecież – zgodnie z nakazem jego Boskiego Założyciela – w dziedzinie doktryny i duszpasterskiej praktyki ma być twardą, zwartą i jednolitą skałą, tymczasem planowana obecnie forma synodalna jawi się jako płynna magma, która, owszem, wkrótce się skrystalizuje, jednak dziś nikt nie jest w stanie przewidzieć, jaki przybierze kształt. I czy na pewno katolicki.

Przez dwa tysiące lat swego istnienia Kościół wielokrotnie mierzył się z rozmaitymi „izmami”. Niektóre z nich, jak arianizm, luteranizm czy modernizm, wyrastały w jego własnym łonie; inne, jak liberalizm, heglizm, socjalizm czy relatywizm wdzierały się doń z zewnątrz. A najczęściej dochodziło do fuzji wpływów zewnętrznych z wewnętrznym fermentem i na ciele Kościoła wykwitały ropiejące strupy, z których część dawało się zaleczyć, inne zaś odpadały, zainfekowawszy uprzednio mniejszy bądź większy fragment zdrowej tkanki.

Nikogo zapewne nie zdziwi, że do największego nasilenia powyższego zjawiska doszło w wieku XX, nie bez racji wszak zwanym stuleciem „izmów”. Podobnie zresztą i wiek XXI nie zamierza pozostawać na tym polu w tyle; więcej, jego ideowe oblicze coraz wyraźniej okazuje się swoistą sumą wszystkich „izmów”.

Wesprzyj nas już teraz!

Ta właśnie suma puka dziś do bram Kościoła katolickiego, przedstawiając się zbiorczym, a zwodniczym imieniem synodalizmu. Dlaczego zwodniczym? Ponieważ w tradycyjną formę usiłuje się wcisnąć zupełnie nową treść. Synod bowiem jest instytucją starą jak sam Kościół – to zgromadzenie biskupów zebranych, aby przedyskutować i podjąć decyzję w jakiejś istotnej kwestii dotyczącej nauczania, praktyki duszpasterskiej bądź administracji kościelnej. Niczym innym jak swego rodzaju synodem było wspomniane w Dziejach Apostolskich wydarzenie, kiedy zebrali się Apostołowie i starsi, aby rozpatrzyć sprawę (Dz 15, 6) Pawła i Barnaby. Przez całe stulecia na synodach zapadały ważne rozstrzygnięcia doktrynalno-dyscyplinarne – żeby wspomnieć chociażby synody w Kartaginie (od III do V wieku), synody toledańskie (od V do VIII wieku) czy synod w Whitby (664).

W tradycyjnym ujęciu jednak synod nie był instytucją stałą, lecz zwoływaną w przypadku zaistnienia takiej konieczności. Wiek XX przyniósł w tej materii znaczącą zmianę – oto 15 września 1965 roku papież Paweł VI powołał do życia Synod Biskupów jako stałą instytucję doradczą mającą własny zarząd i radę, obowiązaną odbywać regularne sesje co trzy lub cztery lata. Współcześni zwolennicy synodalizacji Kościoła idą tym tropem jeszcze dalej – z ich widmowych enuncjacji można wnioskować zamiar przekształcenia instytucji synodu w kościelny parlament.

Kościół jak sejm

Zasadniczo taki wektor przemian nie powinien nikogo dziwić, żyjemy wszak w czasach niekwestionowanego wszechpanowania demokratyzmu – na wszystkich możliwych polach. I nie od dziś przecież odnosimy wrażenie, że przez jakąś szczelinę wdarł się do Bożej Świątyni swąd demokracji, by bez przeszkód penetrować najgłębsze jej zakamarki.

Jeśliby jednak doszło do spełnienia marzeń hołubionych dziś przez synodalistów, nie poznamy Kościoła Bożego. Podobnie jak król Henryk VIII nie poznałby w dniu dzisiejszym zainicjowanego przez siebie Kościoła anglikańskiego.

A co to ma do rzeczy? Skąd odwołanie do anglikanów? Stąd, że wspólnota anglikańska już przebyła drogę synodalną i owoce tego eksperymentu znane są całemu światu. Dlatego właśnie – jako że badając dane zjawisko należy sięgać po najbliższe analogie – warto pochylić się nad doświadczeniami anglikanów. Albowiem rysują one obraz wprost porażający.

Wspólnotą anglikańską, której nominalną głową jest aktualnie panujący monarcha, faktycznie kieruje Synod Generalny – instytucja działająca od roku 1970 na mocy regulacji prawnej Synodical Government Measure z roku 1969. Cóż to za ciało? Najlepszą definicję znajdziemy w materiałach własnych Church of England.

I oto na oficjalnej stronie diecezji oksfordzkiej czytamy: Synod Generalny to ogólnokrajowe zgromadzenie Church of England, popularnie nazywane Kościelnym Parlamentem. Tak to wprost nazywają anglikanie i trudno się temu dziwić, skoro instytucja owa – o czym wciąż dowiadujemy się z cytowanej strony – wespół z Parlamentem Zjednoczonego Królestwa stanowi jedyne w kraju ciało uprawnione do stanowienia ogólnokrajowego prawa dla Anglii, a co więcej, wygląda jak lekko zmodyfikowana kopia tego ostatniego.

Członkowie Synodu Generalnego (w liczbie czterystu osiemdziesięciu trzech) zasiadają w trzech izbach: Izbie Biskupów (zrzeszającej hierarchów), Izbie Kleru (zrzeszającej duchowieństwo niższego stopnia) oraz Izbie Świeckich (z każdej diecezji). Członkowie izby wyższej są nominowani, członkowie izby niższej trafiają do niej drogą wyborów – zupełnie jak w świeckim parlamencie.

Czym się zajmuje Synod Generalny? Po wyjaśnienie sięgnijmy do jego oficjalnej strony internetowej. Synod Generalny – czytamy tam – dyskutuje i uchwala ustawodawstwo dotyczące całej wspólnoty kościelnej, opracowuje nowe formy kultu, debatuje o sprawach wagi krajowej i międzynarodowej oraz zatwierdza roczny budżet na ogólnokrajową działalność Kościoła. A wszystko, rzecz jasna, zgodnie z ogólnie przyjętą praktyką demokratyczną.

Wszystko da się przegłosować

W roku 1997 znany brytyjski historyk Paul Johnson zauważył, że synod anglikański zachowuje się jak świecki parlament. Gdy znajdzie się w nim silna grupa nacisku, stosuje ona nacisk, wskutek czego zmienia się doktryna. Jeżeli natomiast nie ma grupy nacisku, to i nie ma presji, więc doktryna pozostaje niezmieniona.

Co skłoniło autora Historii chrześcijaństwa do takiego komentarza? Ni mniej, ni więcej, jak przegłosowanie rok wcześniej przez Synod Generalny, że piekła nie ma, a duszę zatwardziałego grzesznika po śmierci czeka nie potępienie, lecz unicestwienie. Jak trafnie zauważył donoszący przed laty o tym wydarzeniu Grzegorz Górny, w ten sposób po raz pierwszy w historii jeden z Kościołów chrześcijańskich zerwał z podstawową prawdą wiary – o nieśmiertelności duszy. A stało się to – przypomnijmy z całą mocą – drogą demokratycznej procedury.

To jednak bynajmniej nie wyczerpuje radosnej twórczości Synodu Generalnego. Oto bowiem w roku 1992 zaaprobował on udzielanie święceń kapłańskich kobietom (dwa lata później stało się to powszechną praktyką, a w roku 2010 po raz pierwszy w historii wyświęcono więcej kobiet niż mężczyzn). W roku 2014 Synod Generalny przegłosował dla kobiet święcenia biskupie. Obecnie zaś przygotowuje się do zniesienia odwiecznej zasady, iż małżeństwo to związek dwóch osób odmiennej płci – kwestia ta ma trafić pod obrady przyszłorocznej sesji.

Katolicy też potrafią

Przykład anglikański dowodzi ponad wszelką wątpliwość, jak niebezpieczną perspektywą jest demokratyzacja Kościoła. Ewentualne pocieszanie się, że w Kościele katolickim nigdy nie dojdzie do podobnych nadużyć, stanowiłoby przejaw skrajnej naiwności. Jeżeli bowiem dopuścimy procedury demokratyczne do sfery zarządzania Kościołem – czego postulaty wyraźnie dają się wyczytać w enuncjacjach promotorów synodalizmu – prędzej czy później staniemy wobec żądań stosowania tych samych procedur w dziedzinie stanowienia doktryny. Natychmiast też pojawią się grupy nacisku domagające się radykalnych zmian. Mało to już dziś w łonie Kościoła rozmaitych poprawiaczy Dzieła Bożego, naginaczy Ewangelii do życia, unowocześniaczy liturgii i teologii czy rozluźniaczy dyscypliny?

Ci, stawiając równie atrakcyjne, co oderwane od rzeczywistości postulaty, wkrótce zyskają poklask ogółu wiernych, a wsparci dodatkowo posiłkami z zewnątrz (wszak środowisk życzących Kościołowi nagłej zguby jest w świecie legion) niedługo później zdobędą większość głosów w odpowiednich gremiach. I zupełnie legalnie zaczną realizować swą destrukcyjną agendę.

– Szóste przykazanie Dekalogu? Jakie to nieżyciowe – usunąć!

– Trójca Święta? A dlaczego nie Czwórca?

– Dziewicze macierzyństwo Maryi albo Jej niepokalane poczęcie? Toż to folklor, na który nie ma miejsca w nowoczesnym Kościele!

– A tak w ogóle, to kto to jest ta Maryja?

– Bóg? Przecież to wymysł prymitywnego człowieka, który nie umiał sobie wytłumaczyć mechanizmów natury…

Rzekomo zbawienny pomysł przekształcenia Kościoła katolickiego w wielki klub dyskusyjny, do czego wydają się zmierzać orędownicy jego synodalizacji, nie przyniesie oczekiwanego wzmocnienia doktryny i praktyki, lecz wręcz przeciwnie: doprowadzi do ich stopniowego rozmycia i degeneracji. Demokracja jest jak korozja – wystarczy jedno jej drobne ognisko, by w niedługim czasie przerdzewiała cała konstrukcja.

Jerzy Wolak

Tekst ukazał się w 83. numerze magazynu „Polonia Christiana”

– kliknij TUTAJ i zobacz jak zamówić pismo

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij