„Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci.
Jestem rozczarowany takim podejściem.
Mogę zapewnić, że to coś o wiele ważniejszego”.
William „Bill” Shankly (1913–1981), szkocki piłkarz i trener piłkarski
Wesprzyj nas już teraz!
W przededniu finału mistrzostw świata w piłce nożnej w 1998 roku między Francją a Brazylią dziennikarze zapytali Jana Pawła II, komu będzie kibicował. Papież-Polak dyplomatycznie odpowiedział, że od zawsze kibicuje… sportowi. Przypomniały mi się te słowa zaraz po przeczytaniu powieści Dariusza Rozwadowskiego pt. „Piłkarskie bagno” – brutalnej historii, w której idea sportowej rywalizacji fair play zostaje zarżnięta przez układy, układziki i ludzi ze „spółdzielni”.
Nie będę ukrywał, że mam duży problem z najnowszą publikacją warszawskiego wydawnictwa PROHIBITA. Już w trakcie lektury w mojej głowie zapalała się czerwona lampka ostrzegawcza z pytaniem: CZY KATOLIK POWINIEN CZYTAĆ TAKIE KSIĄŻKI? Książki, w których bohaterowie używają słownictwa, przy którym dialogi z filmu „Psy” to niewinna opowiastka na dobranoc dla grzecznych dzieci. Książki, w których niemal na każdej stronie przewijają się wątki dotyczące korupcji i prostytucji, degeneracji i zepsucia, jakie wydają się być jedynym sensem życia dla 99 proc. postaci przewijających się na jej stronach. Książki będącej na pierwszy rzut oka pochwałą zła i wezwaniem do co najwyżej obojętności połączonej z przekonaniem, że jakiekolwiek działanie nie ma sensu, bo na końcu i tak zatriumfuje zło. Nieważne, że w pewnym momencie staniesz po stronie prawdy i zachowasz się jak trzeba; nieważne, że w końcu zrozumiesz swoje błędy i będziesz chciał je naprawić; nieważne, że w imię walki ze złem zaryzykujesz wszystko, łącznie z własnym życiem… To wszystko jest nieważne, ponieważ – niczym bohater greckiej tragedii – jesteś skazany na porażkę, po której pies z kulawym ogonem nie będzie o tobie pamiętał, zaś „złym” włos z głowy nie spadnie…
Taką właśnie książką jest powieść Dariusza Rozwadowskiego. Czy w związku z tym wszystkim katolik powinien ją przeczytać? Odpowiedź brzmi: TAK.
Akcja „Piłkarskiego bagna” rozgrywa się w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku, kiedy polską piłką rządził niejaki Ryszard Forbrich ps. „Fryzjer”, ówczesny prezes PZPN Michał Listkiewicz nazywał korupcyjne skandale w 1. Lidze „bagienkiem, któremu należy się przyjrzeć”, a selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji Polski był Leo Beenhakker.
Nie trzeba być jakimś futbolowym ekspertem, żeby domyślić się, o kim pisze Rozwadowski, gdy w książce pojawia się na przykład postać o nazwisku KRZYSIU ZIMA bądź drużyna Gwiazda Kraków. Nie trzeba nawet interesować się piłką nożną, żeby mniej lub bardziej kojarzyć kolejne sportowe i pozasportowe skandale opisywane w „Piłkarskim bagnie”, ponieważ do dzisiaj są one przypominane przez różnorakie media. Nie trzeba oglądać filmów o „Ojcu chrzestnym”, żeby wiedzieć jak działa mafia – w tym wypadku mafia piłkarska.
Kiedy czytałem „Piłkarskie bagno”, miałem przed oczami kilka obrazów z przeszłości, kiedy jako osiemnastolatek razem z kolegami od czasu do czasu wchodziłem do jednego czy drugiego lokalu bukmacherskiego obstawić za 2 zł kilka wyników meczów. Któregoś dnia byliśmy świadkami następującej sytuacji: do budynku wchodzi jeden z podstawowych piłkarzy lokalnej drużyny i stawia grube pieniądze na porażkę swojej drużyny 1:3. Przyszedł weekend i co?… mecz zakończył się wynikiem 1:3.
Innym razem moi rówieśnicy, którzy próbowali swoich sił w zawodowym kopaniu piłki opowiadali mi, jak do szatni wchodzi inny piłkarz i pyta ich, czy mają pożyczyć pieniądze, bo musi „obstawić kilka pewniaków u bukmachera”.
W przeszłości miałem również okazję rozmawiać z byłymi piłkarzami, którzy rozegrali po kilkaset meczów na dwóch najwyższych poziomach rozgrywek w polskiej lidze. Jeden opowiadał mi, jak przed ostatnim meczem sezonu podszedł do niego napastnik przeciwników i powiedział: „Słuchaj – wy macie utrzymanie i my mamy utrzymanie, czyli nasze drużyny grają o nic. Daj mi strzelić jedną bramkę, żebym został sobie królem strzelców, a zapłacę ci fajne pieniądze”. Oczywiście mój rozmówca – obrońca – zgodził się na taki układ i co? „Słuchaj Tomek, robiłem co mogłem. Dotknąłem piłkę ręką – sędzia nic. Skosiłem gościa równo z ziemią w polu karnym – sędzia nic. Kopnąłem go w tyłek – sędzia nic. Skończyło się tak, że ja i napastnik dostaliśmy po czerwonej kartce, a na odchodne sędzia powiedział nam, że wie, co robimy i dlatego wylatujemy”, opowiadał. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że po jakimś czasie okazało się, iż ów sędzia był przekupiony przez zawodnika innej drużyny – arbiter miał zrobić co w jego mocy, aby wyżej opisany atakujący nie strzelił bramki i nie został królem strzelców, ponieważ chciał nim zostać… napastnik przekupujący sędziego.
Takich opowieści mógłbym przytoczyć dużo więcej, ale zrobił to Dariusz Rozwadowski w „Piłkarskim bagnie”, a ja nie mam zamiaru „spojlerować” treści zawartych w książce.
Na początku zapytałem „CZY KATOLIK POWINIEN CZYTAĆ TAKIE KSIĄŻKI?”. Powtarzam raz jeszcze: TAK. „Piłkarskie bagno” to smutna, brutalna i na wielu stronach po prostu wulgarna opowieść o patologiach, jakie przez lata niszczyły i nadal niszczą polską piłkę. Taka była i jest smutna rzeczywistość i nie zanosi się, aby cokolwiek zmieniło się w tej materii. Dlaczego bowiem miałoby się tak stać? Ryba psuje się od głowy. Nie ma dnia, żeby media nie mówiły korupcji i innych najmroczniejszych historiach, jakie dzieją się w UEFA czy FIFA, które z kolei rozciągają parasol ochronny nad polską piłką. Wystarczy sobie przypomnieć czasy „pierwszego PiS-u”, kiedy rząd Jarosława Kaczyńskiego chciał wprowadzić do PZPN kuratora. W odpowiedzi zagrożono wykluczeniem na lata polskich klubów z europejskich rozgrywek i było po sprawie. Żaden kurator nie wszedł, handlarze meczami otworzyli szampana, bo wiedzieli, że są nietykalni, a jeśli w końcu doszło do ukarania kogokolwiek, to były to przysłowiowe płotki. „Grube ryby” były i są bezkarne i nietykalne.
Piłka nożna ma coraz mniej wspólnego ze sportem. Piłka nożna to przede wszystkim wielki biznes, machlojki i tysiące patologii, a sam sport to kwestia drugo-, a może i nawet trzeciorzędna. Kibice przeżywają zwycięstwa i porażki swoich ukochanych drużyn, a często nawet nie zdają sobie sprawy, że mecz został po prostu ustawiony – raz po prostu doszło do korupcji, a innym razem kluby „dogadały się”, na przykład: jedna drużyna kupuje zawodnika od drugiej, ale oprócz pieniędzy w pakiecie jest również „oddanie punktów”, czyli jedna, dwie, trzy porażki kupujących ze sprzedającymi zawodnika.
Można by jeszcze długo pisać o piłkarskich patologiach, ale tak jak napisałem wcześniej – zrobił to już Dariusz Rozwadowski w „Piłkarskim bagnie”. Być może komuś ta książka otworzy oczy, być może kogoś innego zirytuje, być może któryś z czytelników straci wiarę w sport. Pewne jest jednak, że po jej lekturze nikt nie będzie patrzył na polską piłkę nożną tak samo.
Tomasz D. Kolanek