Wiem, że moje ballady wykonywane są spontanicznie na patriotycznych przeglądach, festiwalach, akademiach szkolnych. Rynek sam weryfikuje utwory – mówi dla portalu PCh24.pl Lech Makowiecki, poeta, bard, kompozytor.
Początek Pańskiej kariery muzycznej datuje się na rok 1978. Tymczasem dopiero w 2010 roku ukazała się pierwsza spośród trzech patriotycznych płyt z Pana piosenkami, od razu zyskując sympatię słuchaczy. Dlaczego trzeba było czekać na patriotyczny rys w Pana twórczości aż 32 lata?
Wesprzyj nas już teraz!
W ostatnim czasie – oprócz płyty „Katyń 1940”, „Patriotyzm” – pojawił się jeszcze album „Obudź się, Polsko”, zawierający utwory poświęcone m.in. Żołnierzom Wyklętym i sacrosongi. A szuflady mam wciąż pełne gotowych projektów, realizacja których zależy wyłącznie od stanu mojego konta, trudno znaleźć dziś sponsora na tego typu produkcje, a studio, aranżacja czy muzycy sesyjni kosztują… Wydanie trzech płyt w ciągu trzech lat nie byłoby możliwe, gdybym nie korzystał ze zgromadzonych wcześniej „zapasów”. Jako student Politechniki Gdańskiej w latach siedemdziesiątych zaczynałem od poezji śpiewanej, m.in. z Rudim Schuberthem. Sam wpuściłem w obieg kilku popularnych do dziś studencko-harcerskich piosenek, np. „Hej, przyjaciele” czy „Kiedy góral umiera”. Od początku fascynowała mnie jednak twórczość obu Jacków: Kaczmarskiego i Kleiffa. Co jakiś czas pisałem więc „nieprawomyślne” teksty typu „Monolog” o „rozmowie” władzy z ludem czy „W smutnym kraju”, który śpiewaliśmy z „Babsztylem” w pamiętnym Opolu w 1981 r. Z powodów cenzury przemycało się wtedy prześmiewcze dla systemu teksty w obojętnych wydawałoby się tekstach.
Czasami cenzura była górą; i tak zablokowanego na Festiwalu Studenckim w Krakowie „Wolnego Najmitę” nagrałem dopiero po trzydziestu latach… Po stanie wojennym nie było warunków do publikowania tego typu utworów. Zająłem się muzyką komercyjnie, grając country-folk z polskimi korzeniami. Większość Polaków wiązała nadzieje na odrodzenie polskiej tradycji w związku z Okrągłym Stołem. Ale po 1989 r. ludzie nie chcieli już słuchać utworów typu „Wyrwij murom zęby krat…”. Odzyskana „koncesjonowana” wolność popchnęła wszystkich ku bogaceniu się i nawet wracający z emigracji Jacek Kaczmarski miał problemy z zapełnieniem sali… Mimo to przez cały czas miałem wewnętrzną potrzebę śpiewania o sprawach ważnych dla Polski. Nagraliśmy wtedy z „Zayazdem” kilkanaście wierszy Adama Mickiewicza z moją muzyką, z których polecam choćby wciąż aktualny tekst Wieszcza – „Gęby za lud krzyczące”. Pisane wtedy przeze mnie piosenki patriotyczne lądowały w szufladzie. Nie było ani odbiorcy, ani klimatu. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Kiedy zatem nastąpił przełom, że teksty z szuflady zostały wyjęte?
Po katastrofie smoleńskiej w społeczeństwie coś się przełamało. Gdy zobaczyłem te tłumy na Krakowskim Przedmieściu – pomyślałem, że jeszcze nie wszystko stracone. I tak to się zaczęło… Ta decyzja miała swoją wymierną cenę. Deklaracja twórcy, że ma serce po prawej stronie, powoduje natychmiastowe rugowanie go z mainstreamowego rynku muzycznego. Z dnia na dzień przestały dzwonić telefony… Tygodniami, nawet miesiącami, nie graliśmy koncertów. Na szczęście był już Internet, dzięki któremu miałem możliwość pokazania ludziom prostych, niskobudżetowych teledysków, montowanych na bazie moich ballad – często przez zupełnie nieznanych mi internautów. Spodobało się. Z czasem odezwały się zupełnie inne telefony, powstały prawicowe portale, gazety i czasopisma. Pojawiły się nowe propozycje, wyjazdy zagraniczne, nawet zaproszenia na wykłady o współczesnym patriotyzmie i przebojowej edukacji historycznej. Oprócz płyt wydałem w tym czasie tomik poezji „Pro Publico Bono”, zawierający moje wierszowane felietony. Wkrótce ukaże się druga część.
Swoje piosenki adresuje Pan przede wszystkim do osób młodych. Jak Pan sądzi, tematyka patriotyczna może zyskać jeszcze zainteresowanie wśród współczesnych nastolatków?
Początkowo na moje „historyczne” koncerty przychodzili w większości ludzie w wieku „kombatanckim”. Teraz to się diametralnie zmienia; zapraszany jestem na recitale organizowane przez młodych ludzi. Na widowni często widuję młodzież w mundurach polowych – to członkowie grup rekonstruktorskich i kontynuatorzy tradycji militarnej „Strzelca” i „Sokoła”. Za własne pieniądze organizują szkolenie wojskowe, biegają po torze przeszkód, ćwiczą sporty walki, uczą się strzelać. Rośnie świadomość młodych ludzi, a stan zagrożenia związany z walkami na Ukrainie i rodzący się terroryzm na Zachodzie skłania ich do racjonalnego myślenia o zmienianiu Polski tak, aby dało się tu żyć i pracować. Stąd zainteresowanie historią naszego kraju i szukanie wzorców do naśladowania…
A może jest tak, że dziejowa rola „bardów z gitarami” przeminęła i czas zabrać się za patriotyczny rap czy heavy-metal?
Sam się czasami zastanawiam, czy w obecnych czasach oczytany erudyta, genialny Jacek Kaczmarski zdobyłby aż taką popularność. Ten Mickiewicz XX wieku pisał zupełnie innym, być może zbyt trudnym dla współczesnego małolata językiem. Cieszę się więc, że powstają patriotyczne utwory rockowe, hip-hopowe, w stylu reggae. Przestrzegam tylko, żeby w tych nowych przekazach nie zagubić tekstu. W tego typu twórczości przekaz jest równie ważny, jak motoryka. A nawet ważniejszy. Bezmyślne podrygiwanie w rytm „młota parowego”, jakie obserwuję na niektórych pseudo-patriotycznych koncertach niczym nie różni się od normalnej dyskoteki. Wiem, że moje ballady wykonywane są spontanicznie na patriotycznych przeglądach, festiwalach, akademiach szkolnych itp. Rynek sam weryfikuje utwory, zależnie od stopnia wrażliwości odbiorcy. Mam sygnały z terenu, że wielu tzw. lemingów „nawróciło się” na naszą historię po wysłuchaniu niektórych moich płyt…
Nie ukrywam, że moją ulubioną Pańską piosenką jest „Ostatnia nabój”, poświęcona Mieczysławowi Dziemieszkiewiczowi ps. „Rój”. Jak dokładnie do napisania tego utworu poznał Pan historię „Roja”? Czy zafascynowała Pana ta postać?
„Ostatni nabój” powstał po obejrzeniu przedpremierowego pokazu filmu „Historia Roja” Jerzego Zalewskiego. Byłem tak poruszony, że natychmiast po powrocie z seansu chwyciłem za gitarę i po dwóch, trzech godzinach utwór był gotowy… Mój pomysł spodobał się reżyserowi, który na bazie tej ballady zmontował prosty teledysk. Mam nadzieję, że dzięki umieszczeniu go na You Tube uda się zebrać resztę brakujących pieniędzy na ukończenie filmu…
A na który utwór najżywiej reaguje publiczność podczas koncertów?
Trudno powiedzieć. Mój recital stanowi zamkniętą całość i każda ballada buduje klimat spektaklu. Chociaż po tylu koncertach w kraju i za granicą jest już pewien kanon zachowań publiczności. Największą popularność w sieci i najwięcej coverowych wykonań na YT ma bezapelacyjnie „Katyń 1940 – ostatni list”. Wiele emocji, nawet łez, do czego przyznają się nawet twardziele, wzbudzają też „Wołyń 1943”, „Klasztor” o bitwie o Monte Cassino, „Ballada o rotmistrzu Pileckim”, „Quo vadis Polonia”, „Honor i Gniew”, wreszcie „Patriotyzm”… „Ostatni Zayazd” – dynamiczna opowieść o polskiej konnicy – ekstremalnie podnosi temperaturę na widowni. A „Modlitwę” (Obudź się, Polsko) śpiewamy zwykle na koniec – dla stojącej na baczność widowni…
Zbliżamy się do kolejnego Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Jak Pan sądzi, czy w polskim społeczeństwie wzrasta świadomość co do bohaterstwa podziemia antykomunistycznego?
Tak, zdecydowanie tak. Jestem pewien, że kilka dobrych, wrażliwych filmów opowiadających o tamtych bohaterach spowodowałoby gwałtowny powrót młodych Polaków do korzeni polskich wartości, do naszej dumy narodowej. Idą ciężkie czasy, okres spokoju i pokoju kończy się już definitywnie. Przetrwają tylko mocni – duchem i ciałem. A Żołnierze Wyklęci są wzorcami najlepszymi z możliwych – i to w zasięgu ręki. To, że filmy takie nie powstają w „wolnej” Polsce jest tylko powodem głębokiego zastanowienia się nad tą naszą ułomną „wolnością”… Wiem coś o tym, bo sam wygrałem konkurs na scenariusz filmu wojennego o wysiedleniach Polaków przez Niemców w czasie II wojny światowej… Od kilku lat gotowy scenariusz dwugodzinnej fabuły i napisane siedem odcinków serialu zalega na półkach Agencji Filmowej TVP… A ponieważ niemieccy dziennikarze zrobili mi dużą reklamę u siebie, wywiad ze mną na temat planowanego filmu wyemitowano w niemieckim radiu, Niemcy zmobilizowali się i rzutem na taśmę nagrali „Naszych ojców, nasze matki”…
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiał Kajetan Rajski