11 marca 2024

Piotr Doerre: Trzy scenariusze dla Ukrainy

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Prawie każda polska rodzina ma jakieś związki z ziemiami obecnej Ukrainy. Żyła na nich przecież kiedyś ogromna populacja naszych rodaków, a Polacy pochodzący z innych części Rzeczypospolitej niejednokrotnie oddawali życie w obronie jej kresów południowo-wschodnich. Nasza kultura narodowa czerpie pełnymi garściami ze źródeł, które biły na ziemiach ukrainnych. Województwo ruskie ze swą stolicą Lwowem należało do najważniejszych ziem naszego dawnego państwa.

To wszystko się skończyło – jak mogłoby się wydawać – ostatecznie w Jałcie i Poczdamie, a linia narysowana na mapie ręką Stalina znaczyła definitywną ekspatriację z terenów Ukraińskiej SRR ponad miliona Polaków, którzy nie ulegli wcześniej zsyłkom, aresztowaniom i egzekucjom przeprowadzanym przez NKWD czy okrutnym rzeziom dokonywanym przez ukraińskich ludobójców z OUN–UPA. Te ostatnie zwłaszcza spowodowały u licznych naszych rodaków potworną traumę, która przełożyła się na swoisty wstręt do Ukrainy i zamieszkujących ją ludzi.

Jednak w ostatnich latach okazało się, że wielu Polaków wciąż darzy ten kraj silnym sentymentem, więcej – odczuwa troskę o niego czy nawet powinność opieki nad nim. Być może jest to jakiś odblask misji dziejowej naszego narodu, którą przez wieki było szerzenie cywilizacji chrześcijańskiej na Wschodzie?

Wesprzyj nas już teraz!

Nie bez znaczenia jest też fakt, że Ruś Czerwona, Wołyń, Podole i Ukraina wchodziły niegdyś w skład Korony Królestwa Polskiego. Była ona wszak niepodzielnym organizmem państwowym o niezbywalnej suwerenności, stanowiącym część Rzeczypospolitej. I choć razem z nią faktycznie przestała istnieć w wyniku rozbiorów, to jednak nikt – ani król, ani sejm – nie miał prawa uznać jej likwidacji. W wymiarze duchowym Korona nieistniejącego królestwa trwa więc nadal, łącząc niejako ziemie, które dziś należą do Rzeczypospolitej Polskiej z tymi, które znalazły się poza jej granicami.

Czas uniesień

Pomimo to przez wiele lat właściwie nie istniała żadna konsekwentna polityka władz RP w stosunku do Ukrainy (o ile w ogóle mieliśmy jakąś politykę zagraniczną), a nasze relacje gospodarcze były rachityczne. Wymiana handlowa z wielokrotnie mniejszą Słowacją znacznie przewyższała zarówno eksport nad Dniepr, jak i import znad niego. Nawet po tak zwanej pomarańczowej rewolucji czy zajęciu Krymu przez Rosję w roku 2014 wydarzenia na Ukrainie rzadko przykuwały uwagę opinii publicznej w Polsce. Wszystko zmieniło się dopiero po 24 lutego 2022 roku, kiedy to zdecydowana większość Polaków opowiedziała się po stronie ofiar rosyjskiego najazdu, a nasi rodacy z otwartymi ramionami przyjęli we własnych domach kilka milionów uciekinierów zza wschodniej granicy. Rząd Prawa i Sprawiedliwości robił zaś wszystko, by światowa opinia uznała Polskę za państwo w największym stopniu pomagające Ukrainie, posuwając się nawet do częściowego rozbrojenia polskiego wojska.

Choć po pierwszym roku wojny pełnym gorących uniesień i zbyt daleko idących deklaracji polityków nastąpiło lekkie schłodzenie relacji z Kijowem w obliczu wyraźnych konfliktów interesów, na przykład w kwestii sprzedaży ukraińskiego zboża w UE, to należy zauważyć, że rok 2023 przyniósł kilkukrotny wzrost kontraktów handlowych i polskich inwestycji na Ukrainie, które bardziej niż tysiące pięknych słów mogą przełożyć się na dobre stosunki między naszymi krajami. Nie wiadomo jednak, czy będą miały na to szansę, bo dwa lata po rozpoczęciu pełnoskalowych działań wojennych sytuacja Ukrainy może ulec znaczącej zmianie.

W obliczu katastrofy

Dotychczasowy przebieg konfliktu nie oddaje zupełnie różnicy potencjałów militarnych obydwu państw. Wojna zaś to przede wszystkim pieniądze i ludzie, a możliwości ekonomiczne i demograficzne Rosji, która przestawiła się na tak zwaną ekonomię wojenną i konsumuje rezerwy skumulowane w latach ubiegłych, wielokrotnie przewyższają możliwości zaatakowanego sąsiada. Olbrzymie straty i monstrualne koszty prowadzenia wojny powodują, że gdyby zabrakło pomocy finansowej z zewnątrz (choćby z powodu odmowy dalszego finansowania wojny przez Kongres USA), państwo ukraińskie mogłoby się okazać bankrutem.

Podstawowy problem stanowi jednak nie brak pieniędzy, ale prawdziwa katastrofa demograficzna, na skraju której stoi dziś Ukraina. Jeśli w momencie uzyskania niepodległości liczyła ona 51,5 miliona mieszkańców, to już u progu najazdu w wyniku ujemnego przyrostu naturalnego, emigracji z powodów ekonomicznych do Rosji i na Zachód, a także oderwania Krymu i części uprzemysłowionych wschodnich obwodów, liczba jej ludności zmniejszyła się do 37 milionów. W styczniu 2022 roku na 100 zgonów przypadało jedynie 39 narodzin.

Ponadto działania wojenne przyniosły już niemal sto tysięcy ofiar wśród żołnierzy i cywilów, przy czym stale zwiększa się rzesza inwalidów i osób z poważnymi problemami zdrowotnymi zarówno pośród wojskowych, jak i ludności cywilnej, a to oznacza kolejne kilkaset tysięcy lub milion osób w wieku prokreacyjnym, które nie założą rodzin i nie będą miały dzieci. Największy ubytek jednak stanowi ponad osiem milionów ludzi, którzy opuścili kraj po wybuchu wojny (z czego cztery miliony przybyły do krajów UE, a 2,8 miliona do Rosji). Biorąc to wszystko pod uwagę, demografowie obliczają, że populacja kraju spadła już znacznie poniżej 30 milionów, a do roku 2030 może się nadal zmniejszać i spaść do 24 milionów, czyli poniżej połowy stanu z roku 1990!

Czy zwycięstwo jest możliwe?

Zła sytuacja demograficzna przełoży się oczywiście na możliwości mobilizacyjne ukraińskiej armii, a brak dopływu świeżego rekruta będzie skutkował zmęczeniem dotychczasowych żołnierzy i spadkiem morale. Już dziś zauważalne są poważne braki kadrowe na foncie, w których uzupełnieniu nie pomoże z pewnością ucieczka młodych mężczyzn za granicę, po części wynikająca z braku motywacji i wiary w sens dalszej walki. Z pewnością wpływają na to wieści o słabnącej determinacji zachodnich sojuszników do finansowego i militarnego wspierania Kijowa.

W tej sytuacji całkowite zwycięstwo Ukrainy w tej wojnie, czyli odzyskanie wszystkich ziem inkorporowanych do Rosji i powrót do granic sprzed roku 2014, jest mrzonką. Byłoby to możliwe wyłącznie w sytuacji wewnętrznej dezintegracji systemu władzy w Federacji Rosyjskiej, jakiegoś totalnego załamania gospodarczego lub walk o władzę po spodziewanym odejściu Władimira Putina.

Chwilowe intermezzo

Znacznie bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz rozejmu i ustanowienia linii demarkacyjnej przebiegającej tak, jak front, zwłaszcza w sytuacji sukcesów wojsk rosyjskich dających im szansę zdobycia całości przedwojennych obwodów: ługańskiego (będącego już praktycznie w ich rękach), donieckiego, chersońskiego i zaporoskiego, na których częściach powstały „republiki ludowe” wcielone następnie do Federacji Rosyjskiej. Odsunęłoby to zagrożenie całkowitej klęski na froncie i destrukcji państwa ukraińskiego. Formuła rozejmu zaś dawałaby władzom w Kijowie przynajmniej teoretyczną możliwość upomnienia się kiedyś o utracone ziemie, choć przywódcy ukraińscy z pewnością zdają sobie sprawę, że na przykład odzyskanie Krymu staje się coraz mniej prawdopodobne – powątpiewa w to nawet proukraińska opinia publiczna w Europie, zaczynająca dopuszczać historyczne argumenty przemawiające za przynależnością półwyspu do Rosji.

Rozejm mógłby się również okazać korzystny dla reżimu rządzącego Rosją, gdyż wiązałby się z zakończeniem dokuczliwej izolacji i zniesieniem restrykcji ekonomicznych, przy równoczesnym faktycznym usankcjonowaniu nabytków terytorialnych. Przerwa w wojnie byłaby dla Rosji jedynie chwilowa i miałaby dać jej czas na odbudowanie potencjału militarnego nadszarpniętego wielkimi stratami w ludziach i sprzęcie (szacowanymi na 315 tysięcy żołnierzy, 2200 czołgów i 4400 bojowych wozów piechoty).

Walka o wszystko

Trzeba bowiem pamiętać, o co toczy się ta wojna. Tak naprawdę dla obydwu stron, choć w innym sensie, jest to wojna o najwyższą stawkę. Ukraina walczy o wszystko – o przetrwanie jako państwo z jakimiś perspektywami rozwoju, choć zależne od amerykańskiego hegemona, to jednak nie od oferującej jedynie regres cywilizacyjny Rosji.

Dla Stanów Zjednoczonych konflikt ten jest wojną proxy – toczoną rękami ukraińskich żołnierzy i dającą okazję do takiego osłabienia Moskwy, by nie mogła ona już odgrywać roli samodzielnego gracza w rozgrywce o nowy porządek świata.

Władimir Putin toczy wojnę, by przejść do historii jako nowy Piotr Wielki. Objął przecież prawie ćwierć wieku temu władzę w zacofanej ekonomicznie i ulegającej dezintegracji politycznej Rosji, która cofnęła się do obszaru państwa moskiewskiego z połowy XVII wieku, pozostawiając poza swymi granicami miliony Rosjan. Marzy, by zostawić po sobie państwo potężne – nie tylko groźne dla sąsiadów, ale kwestionujące światową dominację Ameryki. Tymczasem realizacja nowego projektu imperialnego jest niemożliwa bez zdobycia panowania nad Ukrainą. Rosyjskie elity pamiętają doskonale, że to właśnie podbój żyznych ziem ukrainnych dał Moskwie możliwość zdominowania, a w konsekwencji wymazania z mapy Rzeczypospolitej – największego konkurenta do panowania w Europie Wschodniej. Był też pierwszym krokiem do zdobycia panowania na Morzu Czarnym i wyjścia na Morze Śródziemne.

Tak więc dość prawdopodobnym scenariuszem wydaje się ten, w którym Kreml, tłumiąc za wszelką cenę każdą oznakę niezadowolenia przeciągającym się konfliktem (jak choćby narastający protest matek żołnierzy) kontynuować będzie wojnę, licząc na odwrócenie uwagi zachodnich sojuszników Kijowa, całkowite wytracenie zasobów przeciwnika i złamanie jego woli walki. W takim przypadku wojska rosyjskie mogłyby przełamać front w kilku miejscach i zająć całą wschodnią Ukrainę aż do Dniepru (lub nawet dalej) oraz okręg odeski na południu.

Próba realizacji pierwotnego planu z roku 2022, czyli zainstalowania uległych wobec Moskwy władz w Kijowie, w obliczu antyrosyjskiego nastawienia społeczeństwa ukraińskiego, nie miałaby zapewne większych szans powodzenia, stąd nawet w sytuacji kompletnej klęski militarnej Ukrainy wojska rosyjskie zapewne zatrzymałyby się w pewnym momencie, nie zajmując terenów na zachód od Kijowa lub Żytomierza do granic Polski.

Na obszarze powstałego w ten sposób kadłubowego państwa ukraińskiego, odciętego od swoich najlepszych ziem rolniczych, okręgów przemysłowych i Morza Czarnego, mogłoby przetrwać co najwyżej kilkanaście milionów mieszkańców. Cała reszta Ukraińców, którzy nie chcieliby żyć pod rosyjskimi rządami, napłynęłaby w granice państw sąsiednich – przede wszystkim Polski.

Ukrainizacja na całego

Jeśli dziś podnoszą się głosy pełne obawy przed „ukrainizacją Polski”, to wyobraźmy sobie, jakie wyzwania czekałyby nas w sytuacji, w której Ukraińcy staliby się około dwudziestoprocentową mniejszością w RP.

W jaki sposób kształtowaliby oblicze społeczne, kulturalne i polityczne naszego kraju ludzie w większości pochodzący ze wschodnich, najbardziej zsowietyzowanych i odległych nam cywilizacyjnie obszarów Ukrainy, w większości noszący rozmaite rany zadane przez wojnę, w tym inwalidzi, chorzy i byli żołnierze z powojenną traumą? Jakie konflikty społeczne wywołałoby to w Polsce? Jakie koszty pomocy społecznej musiałby udźwignąć nasz kraj zmuszony do tego przez unijne prawo? Przypomnijmy, że w ostatnich dwóch latach obywatele Ukrainy przebywający w Polsce kosztowali polskiego podatnika niemałe pieniądze: na przykład w samym tylko roku 2023 otrzymali ponad 1,2 miliarda złotych w ramach świadczenia 500+. Trudno dziś nawet wyobrazić sobie skutki przeniesienia się dodatkowych kilku milionów mieszkańców Ukrainy do Polski.

Dlatego dla Rzeczypospolitej najkorzystniejszy byłby scenariusz rozejmowy, który dałby Ukrainie szansę przetrwania państwa (z naszej perspektywy pełniącego rolę bufora między Rosją a Polską), a nam – czas na przygotowanie się do ewentualnego konfliktu z Rosją i zbudowanie zdolności odstraszania jej od naszych granic. Co prawda, dziś trudno sobie wyobrazić, że nowy rząd RP, złożony w sporej części z obcej agentury oraz ideologicznych hunwejbinów wykorzystałby ten czas właściwie, ale zawsze lepiej mieć czysto teoretyczne szanse, niż nie mieć ich wcale.

Piotr Doerre

Tekst „Trzy scenariusze” pochodzi z dwumiesięcznika Polonia Christiana – nr 97 (marzec-kwiecień 2024)

Kliknij TUTAJ i zamów pismo

Zapraszamy także do Krakowa na spotkanie promujące nowy numer „Polonia Christiana” – „Polska – Ukraina. Jakie sąsiedztwo?”

Debatę z udziałem: red. Piotra Doerre, dr. Jakuba Majewskiego poprowadzi red. Jan Bereza

Sala konferencyjna (poziom -1) w Hotelu Golden Tulip w Krakowie, ul. Krakowska 28, 21 marca, godz. 17.30  (czwartek).

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij