Jak można się było spodziewać, spektakularne zwieńczenie serii o najpopularniejszym superbohaterze w historii z miejsca rozbiło pandemiczny box-office. A świadomi sukcesu twórcy nie omieszkali przemycić do aktualnej wersji wtrętów podyktowanych przez dominującą w Fabryce Snów political correctness.
[TEKST ZAWIERA SPOILERY]
Już Martin Scorsese wypowiadał się na temat filmów MCU (Marvel Cinematic Universe) bardziej w kategoriach widowiska sportowego: nie ważne co dzieje, ważne ŻE się dzieje. I z takim nastawieniem należy podchodzić również do najnowszego Spidermana – Bez drogi do domu. Szybka, agresywna fabuła, miażdżące efekty specjalne i wszechobecny humor sprawiają, że film ogląda się lekko i bez wysiłku; słowem, dobra blockbusterowa rozrywka na najwyższym poziomie.
Wesprzyj nas już teraz!
Choć scenariusz nieco kuleje pod względem logiki, absolutnie nie przeszkadza to w odbiorze całości (w końcu to ekranizacja komiksu, a nie skandynawskiego kryminału). Natomiast pomysł z połączeniem ostatnich trzech filmowych Spidermanów w jednym dziele to absolutny strzał w dziesiątkę.
Uwagę przyciąga również doskonała gra aktorska, szczególnie arcymistrzowski popis Willema Dafoe w roli Green Goblina. Pierwszy antagonista człowieka-pająka jest jak wino; dwadzieścia lat po debiucie na szklanym ekranie wciąż deklasuje Electro, Sandmana czy Doktora Octopusa, wywołując w człowieku ciarki i niepokój jeszcze na długo po zakończeniu seans.
Jednak „najważniejsza ze sztuk” oprócz rozrywki musi dostarczać nam również wzorców jak myśleć i postępować. A Hollywood w sztuce propagandy ustępuje być może jedynie Netflixowi. Wystarczy od czasu do czasu posłuchać przemów co po niektórych aktorów, raczących nas podczas przeróżnych gal pełnymi podwójnych standardów bieda-morałami.
Grzechem więc byłoby nieskorzystanie z okazji przemycenia aktualnej „mądrości etapu” w spektakularnym zwieńczeniu serii o najpopularniejszym superbohaterze w historii, którego box office przekroczył w błyskawicznym tempie 1,5 miliarda USD, a kampania marketingowa w mediach społecznościowych osiągnęła galaktyczne zasięgi. Do tego dodajmy gigantyczną promocję na rynku gier komputerowych i sponsoring takich koncernów jak Asus, Xiaomi IQOO czy Continental.
Zatem jakie przesłanie dla świata serwują twórcy jednego z bardziej wyczekiwanych filmu zeszłego roku?
Prawdziwy czarny charakter
Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy cofnąć się do zakończenia poprzedniej części serii. Główny przeciwnik człowieka-pająka, Mysterio, zanim umrze z ręki głównego bohatera, nagrywa filmik, w którym ujawnia, że Spider-Man to tak naprawdę Peter Parker. Co więcej, dzięki globalnej akcji mistyfikacyjnej, ginie w opinii bohatera ludzkości.
Pocięty i zmanipulowany materiał zostaje udostępniony w internecie przez słynnego naczelnego The Daily Bugle, zaciekłego przeciwnika Spider-Mana, J. Jonah Jamesona. Podstarzały i zgorzkniały dziennikarz dawno już wypadł z głównego nurtu medialnego i dzisiaj swoją frustrację wylewa na łamach własnego kanału w social mediach, nadając na green screenie w jakiejś ciasnej klitce.
W tym momencie zaczyna się akcja najnowszej części serii. W wyniku publikacji sfałszowanego materiału część opinii publicznej uwierzyła Mysterio, uznając Spider-Mana (a w zasadzie samego Parkera) za plagę ludzkości. Powoduje to tak ogromne niepokoje społeczne, że w końcu zła sława odbija się negatywnie nie tylko na głównym bohaterze, ale i jego przyjaciołach, którym prestiżowa uczelnia MIT odmawia przyjęcia na studia.
Parker, chcąc odwrócić los, udaje się do posiadającego władzę nad czasem czarodzieja dr. Strange. Na skutek nieudanego zaklęcia przez przypadek paralelne wszechświaty zostają połączone sprowadzając do obecnego wymiaru wszystkich przeciwników Spidermana: Doktora Octopusa, Jaszczura, Normana Osborna, Sandmana i Electro.
Podczas gdy reszta filmu skupia się na posprzątaniu bałaganu spowodowanego niefrasobliwością samego Parkera, widz dobrze wie, że całe zło bierze początek od Jamesona, kierowanego zarówno chorobliwą niechęcią do człowieka-pająka, jak i pieniędzmi. W kolejnej scenie bowiem dziennikarz zasiada już w profesjonalnym studiu, do produkcji programu zatrudnia poważną ekipę, a nawet posiada własny wóz transmisyjny.
Co ciekawe, choć sam Jameson w filmie pojawia się zaledwie kilka razy i to na bardzo krótko, jako jedyna postać przybiera cechy nieprzejednanego, archetypicznego złego charakteru. Dotychczasowi przeciwnicy cechują się złożoną osobowością, a ich nikczemne czyny scenarzyści starają się wyjaśnić skomplikowanymi problemami i sytuacją życiową.
Nawet Norman Osborn, zanim zostanie opętany przez złe alter-ego, w pewnym momencie wyraża szczerą skruchę i mocne postanowienie poprawy.
W roli prawdziwego schwartz charakteru obsadzono więc dezinformację, chętne uwierzyć w nią „foliarstwo” oraz samego dziennikarza The Daily Bugle. A same „teorie spiskowe” przedstawiono jako zagrożenie gorsze nawet od majstrujących przy genetyce czy nanotechnologii szalonych profesorach.
Brzmi znajomo?
Morał dla nielicznych
Dzisiaj na wielkich koncernach technologicznych ciąży ogromna presja, by administratorzy popularnych „społecznościówek” wzięli odpowiedzialności za bałagan na swoich platformach. I jakimś dziwnym trafem za jedyne słuszne rozwiązanie uznaje się powszechną, autorytarną cenzurę. Co ciekawe, do jeszcze ściślejszej kontroli najgłośniej wzywa otwarta na wszelkiej maści „wolności” i „tolerancję” młoda lewica.
A rzekomo wsłuchanym w „głos ludu”, obłudnie zatroskanym właścicielom tylko w to graj. Dzięki temu mogą bez skrupułów przykręcać śrubę prawicy, konserwatystom, chrześcijanom – ba! – nawet prezydentowi Stanów Zjednoczonych; słowem – wszystkim przeciwnikom „nowej normalności”. I to jeszcze przy poklasku rozentuzjazmowanej gawiedzi.
Razem z internetowym „śmieciem” wycinają też konkurencję, przeciwników w sporze światopoglądowym i kontestujących ich wizję przyszłości, na dodatek strojąc się w piórka obrońców debaty publicznej.
Jednak Fabryka Snów ustami Spider-Mana ujawniła również ich koszmary: oni wciąż boją się wolności słowa, nieskrępowanego dostępu do informacji czy krytycznego myślenia, każącego podważać zalecenia samozwańczych zbawców człowieka, pragnących kształtować świat na swój obraz i podobieństwo.
Mimo całej zaawansowanej technologii i dostępu do niebywałej ilości danych, kij w szprychy wciąż może wsadzić im człowiek nadający ze „schowka na szczotki”.
Jeszcze.
Piotr Relich