Zamiast „wyłączać telewizor i włączać myślenie”, najlepiej zostawić szklany ekran w spokoju i przyjrzeć się, ile czasu spędzamy ze smartfonem w ręku.
Część z Państwa na pewno zna ten obraz. Rodzina lub znajomi w komplecie, każdy zajmuje jakieś miejsce w salonie; na początku jest miło, rozmowa się klei, nie trzeba na siłę szukać tematów. Po czasie jednak każdy odruchowo sięga po swojego smartfona, wykonując nieświadomą, acz dziwnie satysfakcjonującą serię kliknięć, „przewinięć”, share-ów, like-ów.
Atmosfera siada, rozmowy cichną. Spragnieni dopaminowego „haju”, nie jesteśmy w stanie oprzeć się strumieniowi bodźców i kakofonii impulsów. Świat oglądany przez „czarne lusterko” wydaje się ciekawszy, jaskrawszy, atrakcyjniejszy. To tam lokujemy nasze marzenia, plany, uczucia i oczekiwania. Uzewnętrzniamy swój światopogląd i uprawiamy emocjonalny ekshibicjonizm. Czujemy się jak w domu, we własnym kącie skrojonym wyłącznie na nasze najskrytsze potrzeby.
Wesprzyj nas już teraz!
Tylko, że… te potrzeby wcale nie są nasze.
Jak pisał śp. profesor Osiński, panicznie boimy się chipów wszczepianych do głów, zapominając, że najdoskonalsze „chipy”, potrafiące odczytać nasze myśli, trzymamy w kieszeni. Obawiamy się rozwoju sieci 5G, podczas gdy obecna infrastruktura informatyczna w zupełności wystarcza do roztoczenia totalnej kontroli.
Ale nie chodzi tu wyłącznie o kontrolę o charakterze politycznym. Jak przekonuje przykład licznych świętych, wewnętrznej wolności nie są w stanie złamać nawet mury celi śmierci. Rewolucja już dawno odrobiła tę lekcję.
Shoshana Zuboff przestrzegając przed kapitalizmem inwigilacji mówi o „władzy nad wyobraźnią”, o możliwości modyfikacji ludzkich zachowań. Yuval Harari – z właściwym sobie prymitywizmem sformułowań – o „hakowaniu ludzi”.
Coraz lepsze algorytmy coraz lepiej nas poznają. Wiedzą, kiedy wstajemy i o której kładziemy się spać. To im spowiadamy się każdego dnia z tego co jemy, z kim się spotykamy i co oglądamy, gdy współmałżonka nie ma w pobliżu. Znają nasze gusta, smaki, plany, pragnienia, a nawet stany emocjonalne. Stajemy wobec nich nadzy. A oni, zamiast troskliwie okryć płaszczem „cyfrowego BHP” – bezwzględnie tę wiedzę wykorzystują.
Bazując na wieloletnich doświadczeniach ekonomii behawioralnej, wiedzą w którą strunę uderzyć, byśmy tańczyli jak zagrają. Niczym grzyb infekujący mózg mrówki, władcy BigTechów zamieniają nas w cyfrowe zombies. Zatraceni w sieci „proponowanych treści”, rekomendacji i „materiałów sponsorowanych”, z czasem zaczynamy uznawać je za nasze własne. To nie my posługujemy się Facebookiem. To Facebook posługuje się nami. I jak pasożyt z gatunku Ophiocordyceps unilateralis, w końcu doprowadza swojego żywiciela do śmierci.
Bo cenę, jaką przychodzi płacić za dostęp do najnowocześniejszych technologii, stanowią nie tyle dane poufne, czas czy pieniądze. Ceną jest nasze człowieczeństwo.
Poddani cyfrowej papce, nie potrafimy złożyć ciągów bodźców w całościowy obraz świata. Algorytmy nie zostawiają nam nawet sekundy na zastanowienie. Pismo zastępuje obrazek, reakcja – decyzję, emocja – fakt, a kłótnia – dyskusję. Jesteśmy zmęczeni natłokiem informacji i nie chce nam się już tego świata rozumieć. Chcemy go wyłącznie doświadczać. Zdeewoluowani do homo ludens – człowieka bawiącego się, poddani konieczności scrollowania, wprowadzamy się w stan autohipnozy i w tym stanie stajemy się podatni na wszelkie sugestie.
Już nie zamykają nas w „bańkach” – każdy z nas jest swoją własną bańką. A w zasadzie bajką, w której odgrywamy główną rolę; zawsze bohaterscy, najpiękniejsi, zwycięscy. I to wszystko bez nadmiernego wysiłku. A uzależnieni od swojego przefiltrowanego odbicia, prędzej zamkniemy usta całemu światu, byle trwać w skonstruowanej dla nas idylli.
Zredukowani do trasy między lodówką a telefonem, mylimy życie z grywalizacją, odkładając najważniejsze decyzje na bliżej nieokreślone „później”. Darmowa pornografia wbudowała w nasze oczy fotoshop, trwale oddzielający nas od prawdziwej miłości. Żebrzemy o uznanie, lajki, share’y. A gdy nie mamy nic wartościowego do przekazania, naszą walutą staje się skandal, efekciarstwo i sztuczna koloryzacja szarej rzeczywistości. Ciągle przesłodzeni, zapominamy, że za prawdziwy smak życia odpowiada sól.
Hiperindywidualizacja zamienia każdego z nas w bezludną wyspę, oddaloną od innych bezkresem oceanu. Z czasem dystans okazuje się zbyt wielki, przepaście zbyt głębokie do zasypania. Zaaferowani wlewaniem do bezdennej studni własnego „ja”, nie mamy już czasu dla drugiej osoby. W efekcie mąż przestaje poznawać żonę, a rodzice swoje dzieci. Awatar zastępuje człowieka, metawersum – rzeczywistość. To nie my gramy w gry; to ktoś rozstawia nas niczym pionki w partii o najwyższą stawkę.
Ale oni wciąż pragną więcej. Wola jeszcze wymyka się spod kontroli, a wiara wciąż nie pozwala zredukować życia do procesów elektrochemicznych. Dlatego walczą z jednym i drugim, budując coraz doskonalszą parodię Boga. „Microsoft prowadzi obecnie największą rozbudowę infrastruktury, jaką kiedykolwiek widziała ludzkość (…) roczne wydatki koncernu są wyższe niż krajowe inwestycje w sieci kolejowe, budowę tam, a nawet programy kosmiczne” – czytamy głosy zaniepokojonych ekspertów.
Celem, jak niegdyś IBM-u, jest dostarczenie na każde biurko już nie komputera osobistego, ale AGI – generalnej sztucznej inteligencji, cyfrowego quasi-bóstwa obdarzonego pewną formą świadomości. I podobnie jak w przypadku social mediów, ponownie będzie nam się wydawać, że to my jesteśmy dysponentami technologii. Tymczasem będzie dokładnie na odwrót. Nasz osobisty „asystent AGI” stanie się najwierniejszym kompanem i najlepszym przyjacielem. Jednocześnie – najsympatyczniejszym kapo i najlepszym stróżem złotej klatki. Elektrycznym pastuchem, który nawet nie będzie musiał być podpięty do prądu. Niczym zwierzętom z eksperymentu Pawłowa, nawet przez myśl nam nie przyjdzie, że może być coś „dalej, głębiej, mocniej, bardziej”. Że można w życiu sięgnąć po coś dużo lepszego.
Choć budowa molocha pożera nieprawdopodobne ilości środków, pretendenci do władzy nad światem nie żałują ani centa. Niech chociażby ten fakt da do myślenia techno-sceptykom. Kto pierwszy zamknie dżina w butelce, ten uzyska władzę, o jakiej nikomu się nie śniło. Oczywiście, nie będzie to żadna forma prawdziwej inteligencji, nie mówiąc już o świadomości. Będzie to natomiast najdoskonalsze złudzenie, iluzja praktycznie nie do przejrzenia przez umysł nieuzbrojony w zmysł wiary.
Dlatego bardziej od cyfrowego bóstwa, kurzweilowskiej „osobliwości”, zagraża nam mentalne niewolnictwo. Zamiana w „narzędzie do odczuwania” i udrożnioną rurę przesyłu wrażeń. Wiara w przekonanie, że im mniej nas samych, naszych poszukiwań, doświadczeń i decyzji, tym lepiej. Tak właśnie wygląda transhumanizm w praktyce.
Piotr Relich