Dzisiaj

PiS nie ma pomysłu na Tuska. Dlaczego?

(PCh24.pl)

Minął rok po „przegranym zwycięstwie” PiS. Przez ten czas partia Jarosława Kaczyńskiego dowiodła, że jest zaledwie plastrem na liberalny porządek, który w Polsce – by sparafrazować amerykańskiego politologa Patricka J. Deneena – jednocześnie zwycięża i ponosi porażkę „ukazując się nam bez żadnych ozdobników”.

Najbardziej jawną i pełną demaskacją zdeformowanego oblicza liberalnego porządku w Polsce były oczywiście słowa Donalda Tuska o „demokracji walczącej”, której logika ma rzekomo obowiązywać nad Wisłą. Premier przyznał w ten sposób, że nie ma ochoty uzasadniać kolejnych decyzji logiką państwa prawa. Wprost stwierdził, iż areszty tymczasowe, brutalne zawłaszczania kolejnych instytucji nazywane bałamutnie „odzyskiwaniem państwa z pisowskich rąk”, czy cofanie kontrasygnaty, to działania zgodne z prawem. Zakpił w ten sposób z licznych prawników, ekspertów, publicystów a nawet ze swoich współpracowników, którzy w pocie czoła, dwojąc się i trojąc, tłumaczyli przez cały rok, iż rząd – owszem – działa na granicy prawa, ale jednak pozostaje w prawie. Nic podobnego: prawo nie ma bowiem znaczenia, kiedy trzeba powstrzymać tyranię Jarosława Kaczyńskiego.

W jaki sposób jednak PiS odpowiada na te zapędy Donalda Tuska? Co dzieje się z partią, która jeszcze nie tak dawno zdawała się zdobyć kamień filozoficzny polskiej polityki, zwyciężając seryjnie w kolejnych wyborach?

Wesprzyj nas już teraz!

Dziecko liberalizmu

Wbrew temu, co mówią dzisiaj politycy PiS o obronie demokracji przed upadkiem, najbardziej zabolało ich to, jak szybko i radykalnie zostali odsunięci od władzy. Brutalność koalicji rządowej poszła znacznie dalej niż cynizm z jakim sprawowała władzę Zjednoczona Prawica.

A jednak, trudno nie odnieść wrażenia, że Tusk nauczył się od Kaczyńskiego, w jaki sposób wykorzystać kryzys, w jakim znalazł się liberalizm. Kryzys, który być może jest zwiastunem jego ostatecznego upadku. Premier zawłaszcza państwo podobnie, jak to robił PiS, ale jeszcze bardziej. Nie negocjuje przejmowania władzy w kolejnych instytucjach, ale bezwzględnie je opanowuje, ukazując poprzednikom niespotykaną dotąd brutalność.

Nie byłoby tego agresywnego skoku Tuska, gdyby nie wcześniejsze działania PiS. W gruncie rzeczy bowiem, jeśli przyjrzeć się działaniom Zjednoczonej Prawicy, to osiem lat ich rządów można opisać jedynie jako korektę paradygmatu politycznego, wedle którego działały kolejne rządy III RP. Odrzucenie turbokapitalistycznego nastawienia na minimalizację zadłużenia i walkę z inflacją, na rzecz rozbudowy świadczeń socjalnych czy snucia opowieści o wielkich inwestycjach, mających zapewnić nam awans cywilizacyjny – to zasadnicza zmiana rządów PiS. I na tym w zasadzie poprzestano. Kaczyński bowiem przede wszystkim myśli partią, a dopiero później państwem i przez osiem lat rządów udało mu się nasycić swoje ugrupowanie, bez ruszania instytucjonalnej warstwy państwa.  

PiS zatem nie stał się partią antyliberalnego buntu. Kryzys liberalizmu Kaczyński wykorzystał naskórkowo. Wybił państwu zęby, demontując kolejne bezpieczniki i zadowolił się szczerbatym tworem, umożliwiając partyjnemu wojsku swawolenie w zdobytej twierdzy. Zabronił jedynie zabawiać się kosztem ludu, któremu podarował odpowiednie daniny, czyniąc zeń osłonę dla swoich rządów.

Być może chciał więcej, ale nie mógł, bo zbudował strukturę spętaną niemocą. O ile polskie państwo cierpi na uwiąd decyzyjny, o tyle Kaczyński wzmocnił tę bezsilność, tworząc dwa silne ośrodki władzy: rządowy, wyposażony w narzędzia sterowania państwem i partyjny, mający ambicje decydowania o wszystkim.

Jeśli porównać rządy Kaczyńskiego do rządów Orbana, to mówimy o dwóch, biegunowo odległych sposobach sprawowania władzy. Orban – podobnie jak szef PiS – również jest świadomy zmierzchu liberalnego porządku, ale reaguje na niego inaczej. Tworzy „nowe Węgry”, budując narrację ideologiczną stanowiącą realną konkurencję dla liberalnej opowieści o wolności przekraczającej kolejne bariery gospodarcze i kulturowe. Stanowi on otulinę dla zmian instytucjonalnych.

Kaczyński zaś, zamiast demontować ład, zakleił jego dziury plastrami. Nie był w stanie przeciwstawić mu niczego innego. Być może z uwagi na niesterowność struktury państwowej, która w zespoleniu z modelem zarządzania partią okazała się jeszcze bardziej impotentna niż zazwyczaj, a być może dlatego, ze uznał prymat partii przed państwem jako istotę przetrwania w polityce. Albo jeszcze inaczej: może nie był już w stanie – jak to zrobił na przełomie lat 80. i 90., gdy z całym impetem uderzył w środowisko opozycyjne, przedstawiając bardziej radykalny pomysł przemian systemowych – przekroczyć swojej biografii i pójść pod prąd schematom ideowym. Pozostał wiernym dzieckiem liberalizmu, ale świadomym koncesji, jakie należy uczynić na rzecz zmęczonego wyrzeczeniami lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych ludu.

Przecież marzeniem jego życia było stworzenie „polskiej CDU” a nie antysystemowego ugrupowania epoki upadku liberalnego porządku.

Jeden korzeń

To dlatego Kaczyński od blisko roku wije się, usiłując znaleźć narrację, która pozwoliłaby mu wrócić do władzy. Różnice między nim a Tuskiem wcale nie są tak ogromne, jak wierzą w to twarde elektoraty PiS i PO. Tusk zresztą, jako polityk bardzo inteligentny, nauczył się od Kaczyńskiego, że oklejanie plastrami pokiereszowanej łajby liberalizmu, pozwala przedłużyć koncesje na sprawowanie władzy.

Lider PO sprytnie balansuje między liberalnym zapleczem i potrzebą legitymizacji swojej władzy w elicie europejskiej a koniecznością odpowiedzi na antyliberalny bunt. Jeśli blokuje przyznawanie azylów czy podtrzymuje część świadczeń socjalnych, to właśnie po to, by zyskać osłonę przed gniewem zawiedzionych Polaków. Podobnie rzecz miała się upominaniem się o ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej. Ani Tusk, ani Sikorski niewiele robili na tym polu, dopóki rzecz nie stała się głośna za sprawą byłego już szefa resortu spraw zagranicznych Ukrainy, Dmytro Kułeby. Jego oburzające wypowiedzi w czasie Campusu Polska wstrząsnęły opinią publiczną, co z kolei wywołało zdecydowaną reakcję rządu.

Kaczyński wobec tak balansującego Tuska zdaje się być bezsilny. Skazany jest na gorączkowe poszukiwanie osi podziału, która pozwoli mu na nowo opisać ten spór i go zdyskontować politycznie. Na razie jednak nie ma na to pomysłu. Udowadnianie, że strona przeciwna jest „ruską onucą” nie specjalnie działa. Niezbyt porywające okazało się też podsycanie podziału na „Europejczyków” i „lokalsów”, wszak Polacy jeszcze nie odczuwają zbyt wielu ciężarów związanych z obecnością w Unii Europejskiej.

Problemem w zmaganiach między PiS a PO – analogicznie było przez lata rządów PiS, kiedy to Platforma nie mogła znaleźć sposobu na odsunięcie od władzy Zjednoczonej Prawicy – jest w gruncie rzeczy dość podobny zestaw wartości i korzeń ideowy obydwu ugrupowań. To sprowadza spór pomiędzy tymi partiami do wyścigu na nazwanie społecznej emocji i wyznaczenie linii polaryzacji, która umożliwi radykalizację wyborców i rozpisanie wyborczego plebiscytu.

Brak pomysłu

To podobieństwo pomiędzy partiami widać doskonale w podejściu do kwestii cywilizacyjnych. PiS wyszedł z założenia, że spór o aborcję czy homoseksualizm raczej mu szkodzi, dlatego nie podejmuje tutaj rękawicy. Tusk poczyna sobie na tym polu śmiało, de facto legalizując aborcję tylnymi drzwiami, ale dla Kaczyńskiego znacznie istotniejsze są kwestie praworządności związane z cofaniem kontrasygnaty, niż odbieraniem życia nienarodzonym. Cofa zatem PiS do głębokiej defensywy i pozwala szarżować zawodnikom z koalicji.

Jaki jest zatem pomysł PiS na Donalda Tuska? Czy po zdewastowaniu TVP, Prokuratury Krajowej, aresztowaniu posłów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, PiS jest gotowe na konfrontacje z „demokracją walcząca”?

W udzielonym niedawno wywiadzie dla „Sieci”, Kaczyński pokazuje niemoc w konfrontacji z PO. Nie ma pomysłu, w jaki sposób poradzić sobie z agresywną ofensywą Tuska. Ów wywiad zdaje się być nawet w pewien sposób kuriozalny, bo lider PiS nie proponuje właściwie niczego, co można zrealizować w odpowiedzi na demontaż państwa, którego właśnie dokonuje koalicja.

Kaczyński proponuje przede wszystkim zmianę konstytucji. Snuje dywagacje o nowych instytucjach, ale nie jest jasne, w jaki sposób tę konstytucję chciałby zmienić. PiS przez osiem lat nie podjął nawet próby zbudowania większości, mogącej uchwalić nową ustawę zasadniczą. A miał do tego instrumenty.

Po drugie, szef PiS deklaruje, że chce budować szeroki namiot. To śpiewka, którą Jarosław Kaczyński fundował wyborcom wielokrotnie, gdy po 2007 roku znalazł się na wiele lat w opozycji. Budowanie tego obozu wygląda jednak dość kiepsko. Niechęć do PiS dominuje zarówno w PSL jak i w Konfederacji, a jedyną odpowiedzią pisowców na krytykę ze strony tych ugrupowań jest wpychanie ich w ramiona Tuska.

Po trzecie wreszcie, prezes sam zapowiada uderzenie w Tuska po tym, jak tylko odzyska władzę. To, o czym mówi jest, niestety, absurdalne, jak unieważnianie wyroków wydawanych przez sądy w sprawach, które Kaczyński uznaje za polityczne. O ile obecna dwuwładza w sądach czy prokuraturze generuje chaos na niespotykaną skalę, to unieważnianie wyroków brzmi jak zamach stanu. Na jakiej podstawie Kaczyński to zrobi? Kto te wyroki unieważni? I jakie to konkretnie wyroki mają być unieważniane? Konsekwencje takich decyzji będą opłakane.

Im wolniej, tym lepiej

Jedyną możliwością odpowiedzi na „demokrację walczącą” Donalda Tuska byłaby tak naprawdę nowa koncepcja polityczna, na miarę tej, jaką stworzono w reakcji na gnicie państwa pod rządami SLD. Tusk jest w jakimś sensie syndykiem liberalnej masy upadłościowej, ale zdaje sobie sprawę, że – o ile nie nadejdzie żadna rewolucja a na to się na razie nie zapowiada – liberalizm może gnić długo. Warto go zatem rewitalizować, przejmując część haseł krytyków liberalnego ładu. W ten sposób bunt jest sprytnie kanalizowany.

Kaczyński myśli podobnie, z tym, że jest gotowy na bardziej radykalne hasła. Szczególnie będąc w opozycji, może licytować wyżej. Nie proponuje jednak żadnej nowej koncepcji politycznej, która zakładałaby realną sanację państwa. Dlaczego? Bo tego nie chce. Istota trwania Kaczyńskiego jest bowiem obecność w politycznym mainstreamie i zabezpieczenie zasobów na prawo od centrum. Sojusz z Suwerenną Polską ma neutralizować bardziej radykalnych krytyków PiS.

Poza tym metoda polityczna jest prosta: być alternatywą dla PO. Idzie zatem nie o to, by wygrać wybory i dokonać zmian, zgodnie z proponowanym programem, ale żeby stać się opcją pierwszego wyboru, gdy rząd straci poparcie. A potem utrzymywać władzę, strasząc powrotem poprzedników.

Wydaje się, że obydwaj politycy, zwarci w żelaznym uścisku, mają dzisiaj już tylko jedną perspektywę: przetrwać. Bo liberalny porządek, który zapewnia im frukta, umiera powoli. I im wolniej umrze tym lepiej. Dla Tuska i Kaczyńskiego, rzecz jasna.

Tomasz Figura

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(13)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie