Członkowie PKWN byli ludźmi bez zasług, bez kwalifikacji politycznych i moralnych. W każdej chwili można było wymienić ich na innych, jeszcze bardziej dyspozycyjnych. Zestaw ludzi tworzących PKWN nadawałby się do kronik kryminalnych – mówi PCh24.pl Leszek Żebrowski, badacz polskiego podziemia antykomunistycznego.
Wesprzyj nas już teraz!
Jaki był polityczny cel powstania Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego?
– Tylko jeden człon tej nazwy miał coś wspólnego z prawdą. Po pierwsze, nie była to instytucja „polska”. Była to od początku do końca sowiecka agentura, chodziło wyłącznie o zamaskowanie istoty sprawy, że Polska przechodzi z jednej okupacji w drugą, z niemieckiej w sowiecką. Tej ostatniej Polacy już zaznali na ziemiach wcielonych do Związku Sowieckiego jesienią 1939 r. na skutek porozumień III Rzeszy Niemieckiej z Sowietami.
Po drugie, żadne „Wyzwolenie” nie miało oczywiście miejsca. Było za to zniewolenie, które polegało na zniesieniu okupacji niemieckiej i rozpoczęciu nowej, tym razem komunistycznej.
I wreszcie po trzecie, z pewnością nie był to komitet „narodowy”. Komuniści lubowali się w takim kamuflażu, ale tak naprawdę zwalczali wszystko to, co było prawdziwie narodowe. Zniewolone kraje, sztuczne struktury i organizacje miały być narodowe w formie, ale komunistyczne w treści, całkowicie poddane dyktatowi międzynarodowej zbrodniczej ideologii.
Co więc było prawdziwe?
– Prawdziwe było wyłącznie to, że był to komitet, powołany przez Sowietów, jako zalążek rzekomo polskiego rządu, całkowicie zależnego – nawet w najdrobniejszych szczegółach – od władzy obcego państwa, które było wobec nas wrogie.
Pamiętajmy, że w 1939 r. Związek Sowiecki dokonał wraz z Niemcami kolejnego rozbioru Polski. Okazało się, że dwie straszliwe ideologie: niemiecki nazizm i sowiecki komunizm, mogą nie tylko współistnieć, ale doskonale współdziałać i uzupełniać się. Przecież nie chodziło tylko o podbój i zniewolenie Polski, ale też Europy a w przyszłości – całego świata. Po zdobyciu Polski podbijano i zniewalano kolejne państwa, pomagając sobie wzajemnie. Tylko Finlandia, na skutek różnych okoliczności, zdołała się obronić przed sowiecką agresją. Ale zapłaciła za to ogromną cenę.
Manifest PKWN był w istocie „manifestem” Stalina i nie powstał – jak ogłosiło propagandowo sowieckie radio – w Chełmie.
– Tak, cała historia PKWN jest zakłamana. Manifest nie powstał oczywiście w Chełmie i nie było to 22 lipca 1944 r., jak utrzymywano przez następne prawie pół wieku. Chodziło o stworzenie pozorów, że Polską rządzą Polacy, którzy wzięli sprawy w swoje ręce. Jakaś inna orientacja polityczna, ale jednak Polacy, którzy choć bezwarunkowo popierają „sojusznika naszych sojuszników”, to w podejmowanych decyzjach są jednak suwerenni. Trzeba było stworzyć olbrzymią legendę we wszystkich zakresach, by mogli rościć sobie tytuł do władzy w Polsce. Temu służyły kłamstwa o potędze politycznej tzw. Polskiej Partii Robotniczej podczas wojny i jej „zasługach”, o Gwardii Ludowej – Armii Ludowej, która rzekomo samodzielnie pokonała Niemców i skutecznie zwalczyła okupację ziem polskich. Do tego fałszywe życiorysy, często fałszywe nazwiska czołowych działaczy, z odpowiednią legendą.
Był to sowiecki teatr kukiełek, w którym wszystkie występujące postacie były wyłącznie marionetkami, ludźmi bez zasług, kwalifikacji politycznych i moralnych, których w każdej chwili można było wymienić na innych, jeszcze bardziej dyspozycyjnych.
Skład PKWN najlepiej chyba odzwierciedla to, czym w istocie był. Jedna z jego czołowych postaci to wieloletni agent sowiecki, malwersant finansowy, Michał Żymierski, dalej: zdrajca Zygmunt Berling, czy późniejszy szef bezpieki Stanisław Radkiewicz, na którego rękach stygła krew polskich antykomunistów.
– Tak, to był zestaw osób odpowiedni bardziej do kronik kryminalnych niż tworzenia jakiegokolwiek komitetu o profilu politycznym. Przypuszczam, że jeśli kiedyś Rosjanie udostępnią nam całe dossier, ich „teczki osobowe”, to okaże się, że byli to ideowi, polityczni i materialni agenci obcego państwa… Jeśli ktoś taki, jak Bolesław Drobner – przedwojenny działacz PPS, który okres 1939-1943 spędził w łagrach – dostaje stanowisko w strukturze nowej, okupacyjnej władzy w Polsce, to jaka w tym była rola służb sowieckich? Od razu widać, że został odpowiednio przygotowany… Podobnie jak Andrzej Witos (brat Wincentego). On też lata 1940-1943 spędził w łagrach. Później bał się własnego cienia, był praktycznie nikim. Ale dla Sowietów bezcenne pozostawało nazwisko, dobrze kojarzące się ze względu na wybitną postać Wincentego Witosa.
Z kolei Żymierski (prawdziwe nazwisko Łyżwiński) był kryminalistą i agentem sowieckim od początku lat 30-tych. W II RP zdegradowano go do stopnia szeregowca i wydalono z wojska. A Stalin zrobił go swoim marszałkiem w Polsce Ludowej. Później stał się wręcz „bohaterem” i wzorem dla Wojciecha Jaruzelskiego.
Zygmunt Berling zdezerterował w 1942 r. z Polskich Sił Zbrojnych na Wschodzie, w Związku Sowieckim. Gdy zapadła decyzja o ich ewakuacji (wraz z częścią ludności cywilnej, czyli najbliższymi rodzinami żołnierzy), Berling po prostu uciekł, za co został zaocznie skazany na karę śmierci, zdegradowany do stopnia szeregowca i wydalony z wojska polskiego. Wtedy nie było jeszcze wiadomo, że jako jeden z pierwszych oficerów II RP podjął w sowieckiej niewoli agenturalną współpracę z NKWD.
Z kolei Stanisław Radkiewicz był przed wojną funkcjonariuszem KPP i w 1938 r. jednym z likwidatorów tej struktury na polecenie służb sowieckich. Później, jako pułkownik NKWD, stanął na czele resortu bezpieczeństwa publicznego w PKWN i wreszcie został ministrem wszechwładnej bezpieki, za której zbrodnie odpowiadał. Warto jeszcze przypomnieć inny epizod z jego tajemniczego życiorysu. We wrześniu 1939 r. był przez moment członkiem Robotniczych Batalionów Obrony Warszawy. Gdy 17 września Sowieci uderzyli na Polskę od wschodu, natychmiast zdezerterował i pospiesznie dołączył do swych mocodawców.
W PKWN nie było ani jednej osoby, którą moglibyśmy uznać za normalną, z czystym, czy prawie czystym życiorysem, która przypadkowo się tam zaplątała. Tam nie było przypadków. Stalin musiał mieć – i miał – absolutną pewność, że to jego posłuszna agentura.
A kim był sam szef PKWN Edward Osóbka-Morawski?
– Edward Osóbka – bo tak się naprawdę nazywał – był praktycznie nikim i w wolnej Polsce nie mógłby odegrać żadnej roli. Stalin jednak wiedział, że nie powinien mieć komitetu złożonego wyłącznie z własnych funkcjonariuszy. Wziął więc Osóbkę, którego przedstawiano jako socjalistę i działacza spółdzielczego. Skąd drugi człon nazwiska: Morawski? Stalin kpił z niego, publicznie nazywał go „Oszibką”, czyli pomyłką. Aby nadać mu więcej powagi, nakazano rozszerzyć nazwisko, przed dodanie drugiego członu. W II RP panowała okropna moda na dwuczłonowe nazwiska, które bardzo rzadko występowały w polskiej tradycji i tylko wtedy, jeśli miały bardzo mocne uzasadnienie historyczne. Przerobienie Osóbki na Osóbkę-Morawskiego czyniło zeń prawie legionistę (w tamtych środowiskach takie nazwiska były prawie normą) i uprawdopodobniało, że jest to „ktoś”. A nie był to człowiek formatu nawet tak małego jak Nikodem Dyzma…
W dokumentach PPR z okresu okupacji Osóbka (który kręcił się przy komunistach od dawna), charakteryzowany jest jako… złodziej. Ktoś taki świetnie się więc nadawał na przewodniczącego PKWN.
A inna ważna członkini PKWN – Wanda Wasilewska?
– Wanda Wasilewska była córką działacza PPS, Leona Wasilewskiego, jednego z czołowych współpracowników Piłsudskiego. Była też, bodajże, córką chrzestną Marszałka. Poszła politycznie nie w stronę niepodległościowej PPS, ale agenturalnej komuny i odegrała w naszej historii haniebną rolę, jako zdrajczyni sprawy polskiej i własnej tradycji rodzinnej. Pamiętajmy, że już od 1943 r. była pułkownikiem Głównego Zarządu Politycznego Armii Czerwonej. Nie mogła otrzymać takiej funkcji i tak wysokiego stopnia wojskowego bez najwyższego zaufania u Sowietów.
O jej prawdziwym wyborze politycznym może świadczyć fakt, że w 1945 r., nie mogąc pogodzić się z faktem, że będzie jednak jakaś nominalnie samodzielna Polska Ludowa (a nie wprost sowiecka republika), obrała Rosję za swą prawdziwą ojczyznę i nie zmieniła zdania do końca życia. Takie osoby należy traktować z najwyższą pogardą. A przecież są jeszcze w III RP ulice jej imienia…
Rozmawiał: Krzysztof Gędłek
Czytaj również:
Łukasz Karpiel: 22 lipca. Dzień instalacji sowieckiej agentury