Politycy prześcigają się w dumnych deklaracjach, że Polska już za parę lat będzie gotowa do przyjęcia euro, szermują spełnianymi przez nas rzekomo kryteriami, statystykami, stabilnym kursem złotego wobec euro, itd. Strefa euro jest w stanie rozkładu, po co się do niej pchać?
W ubiegłym tygodniu minister Sikorski stwierdził, że za trzy lata spełnimy wszystkie kryteria, wymagane do wejścia do strefy euro. Miałoby się to zatem mieć miejsce w 2015 roku. Z kolei profesor Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club dodaje, że przecież do pełnego przyjęcia europejskiej waluty potrzebne są nam dodatkowo dwa lata „czyśćca”, czyli przedsionka ERM II. Postuluje w związku z tym odłożenie wprowadzania euro w Polsce do czasu ustabilizowania się sytuacji. W podobnym tonie wypowiadał się również ostatnio Marek Belka, prezes NBP.
Wesprzyj nas już teraz!
Wszystkie mądre nazwy, jak przedsionek ERM II czy korytarz walutowy mają za zadanie zamącić nam obraz
rzeczywistości, byśmy łatwiej dali się nabrać na propagandę, jak bardzo rzekomo potrzebujemy euro. Ciężko bowiem zrozumieć skomplikowane pojęcia, którymi posługują się politycy. Podobnie było z traktatem lizbońskim, który w rzeczywistości był poprawkami do dwóch poprzednich poprawek. Sam Premier Tusk przyznał, że go nie czytał.
Strefa euro rozpada się na naszych oczach. Niemożliwym było od początku sprzęgnięcie tylu przeciwstawnych sił w jedną, mając na uwadze przede wszystkim cele polityczne. Gdyby europejscy włodarze przeczytali, a co ważniejsze, zrozumieli książkę Friedricha Augusta von Hayeka, Zgubna pycha rozumu. O błędach socjalizmu, wiedzieliby, że euro jako idea polityczna nie ma szans na przetrwanie, ponieważ zostanie rozsadzona od środka. To, co się obecnie dzieje z euro, to nie kryzys, a rezultat.
Wypowiedzi polityków są tym trudniejsze do zrozumienia, że możemy namacalnie zorientować się, w jaki sposób funkcjonuje Unia Europejska. Przed zbliżającymi się Świętami Zmartwychwstania Pańskiego rozgorzała, nie tylko w naszym kraju, dyskusja nad drożejącymi jajkami. Oczywiście, niektórzy „pożyteczni idioci” dalej będą oskarżać o podwyżki spekulantów, jak było w przypadku cukru, prawda jest jednak taka, że wielu hodowców kur nie jest w stanie przystosować się do nowych wymogów nakazanych przez Komisję Europejską, dotyczących m.in. większych klatek dla kur.
Gdyby Unia Europejska była zarządzaną w taki sposób, prywatną firmą, dawno by się rozleciała. Niestety nie jest i wszyscy musimy ponosić konsekwencje tego, że pieniądz można swobodnie drukować, odkąd stracił oparcie w złocie i że politycy nigdy nie poniosą odpowiedzialności za swoje decyzje.
Tomasz Tokarski