13 listopada 2024

Osiągając sukces który wykraczał daleko poza większość prognoz, zdobywając nie tylko przewagę w głosach elektorskich, ale również większościowe poparcie wśród całego narodu, Donald Trump zmiażdżył Kamalę Harris, i tym jednym ruchem… ukrócił jakiekolwiek potencjalne zamieszki czy burdy polityczne. Na stałe, czy do czasu? Cóż, minął tydzień, i wciąż jest zaskakująco spokojnie. Czy wynika to jedynie z zaskakującej skali zwycięstwa, czy chodzi o coś więcej?

W przeddzień wyborów, zastanawiając się nad ich możliwymi wynikami, napisałem że nie jestem w stanie powiedzieć kto wygra, ale też przy obecnym poziomie napięcia, pewność co do zwycięzcy będziemy mieli dopiero w chwili zaprzysiężenia. Pisząc te słowa, byłem przekonany, na podstawie dostępnych informacji i analiz, że wyniki są bardzo niepewne, i raczej będą na ostrzu noża. Że Kamala Harris, jeśli wygra, nie zdobędzie ogromnej przewagi, i analogicznie, jeśli Trump wygra, również niewielkie są szanse na wielki sukces. Co tu dużo mówić – mocno się pomyliłem w przewidywaniach, i niewielkie w tym pocieszenie że przeważająca większość analiz podobnie odgadywała wyniki wyborów oraz ich ewentualne konsekwencje. W każdym razie: wyniki bynajmniej nie były na ostrzu noża. Zwycięstwo Trumpa było miażdżące, gdyż zdobył on nie tylko pokaźną większość głosów elektorskich, ale również ogólną większość głosów wyborców, co w Stanach nie jest przecież jednoznaczne. I tu muszę wyznać, że przed wyborami, owszem, widziałem parę przesłanek i sondaży, aby podejrzewać że Trump może osiągnąć tak wielkie zwycięstwo. Widziałem – i odłożyłem na bok, jako możliwe, ale zbyt mało prawdopodobne aby się przy tym upierać. Uznałem za oczywistość, że Demokraci poruszą niebo i ziemię aby pokonać Trumpa, sięgając po dosłownie każdy możliwy środek, legalny czy też nie, dokładnie jak w 2020 roku. Stąd wniosek, że jeśli Trump wygra, to będzie to bardzo trudne zwycięstwo, i że nawet po wygranej, Demokraci będą dysponowali siłami aby aktywnie i agresywnie próbować wymusić zmianę sytuacji – bo dokładnie o tym traktowały „gry wojenne” Demokratów przed wyborami 2020 roku.

Tymczasem, sukces Trumpa faktycznie spełnił te nieliczne, ekstremalnie optymistyczne prognozy dla Trumpa. To zaś sprawiło, że sytuacja powyborcza jest znacznie spokojniejsza niż się spodziewałem. Zresztą, chyba nie tylko dlatego. Mam wrażenie że obserwując od lat walkę polityczną w Stanach, nie uwzględniłem jednego czynnika który okazał się teraz krytyczny – wyczerpania jednej ze stron. Ale po kolei.

Wesprzyj nas już teraz!

Porażka totalna i jej skutki

Faktem jest, że nastroje po wyborach są drastycznie inne niż można było się spodziewać. Jak nożem uciął skończyła się gadanina o Trumpie-faszyście. Demokraci – czy to Kamala Harris, czy Joe Biden, czy Nancy Pelosi, wprost idą w wyścigi w zapewnianiu że choć nie lubą Trumpa, to grzecznie przekażą władzę, bo tak nakazuje demokracja – i ani słowa że dyktatora trzeba powstrzymać!  Podobnie, zamieszki na ulicach zwyczajnie się nie zmaterializowały. Nie ma (jeszcze) na ulicach Antify. Liberalni studenci którzy stanowili niemalże awangardę Demokratów nie wylegli na ulice wściekli na świat i zdeterminowani walczyć – tylko zrozpaczeni zamknęli się w domach, i płaczą na TikTokach. Uczelnie dały im wolne, a gdzieniegdzie też… ciastka, na ukojenie nerwów. Media rozpaczają, Hollywood rozpacza, ale prawie nie słychać głosów wzywających do ostrej walki. Poruszenie jest tylko wśród… tiktokowych astrologów, którzy masowo prognozowali zwycięstwo Harris, i jak na szarlatanów przystało, dziś głoszą że Trump musiał „ukraść” wybory, bo przecież ich wróżby nie mogły się mylić. Krótko mówiąc: ruch anty-trumpowski jest dziś wyłącznie śmieszny.

Po części wynika to oczywiście ze skali zwycięstwa Trumpa. Jego przewaga około trzech milionów głosów, jego pokaźna większość w kolegium elektorskim, do tego wyraźne zwycięstwo Republikanów w Senacie, oraz mniejsze, ale jednak zwycięstwo w Izbie Reprezentantów, to wszystko wytrąca broń z rąk Demokratów. Jak bowiem zwalać wszystko na jakichś tam ruskich agentów czy domniemane kłamstwa Fox News, gdy naród tak wyraźnie wskazał zwycięzcę? Tym bardziej – jak to zrobić, gdy trzeba dojść do siebie po szoku? Bo wiedzmy, że optymistyczne prognozy wielkiego zwycięstwa nie były tylko dla Republikanów – widziałem szereg analiz, niektórych zupełnie niedorzecznych, ale niektórych opartych na racjonalnych przesłankach, które wróżyły ogromne zwycięstwo Harris. Mniejsza dziś o powody jakie podawali, i dlaczego się nie zmaterializowały – faktem jest po prostu, że wielu Demokratów nastawiło się na to że ostatecznie, z kretesem pokonają znienawidzonego Trumpa. Mam nadzieję, że nie skończyło to się dla nikogo atakem serca czy wylewem krwi do mózgu, ale to jest właśnie poziom szoku, o którym mówimy. Demokraci rzucili przeciw Trumpowi wszystko, oskarżając go o wszystko co możliwe nie tylko w mediach, ale również w sądach, a mimo to, osiągnął absurdalnie szokujące zwycięstwo. Cóż można było więc zrobić? Nic, tylko połknąć żabę i przynajmniej udawać akceptację werdyktu wyborczego.

Trump uniknął więc pierwszego zagrożenia, jakim byłaby po prostu odmowa uznania prawowitości wyniku, lub podjęcie jakichś nielegalnych akcji mających na celu zmianę wyniku – a pamiętajmy, że do tego pieczołowicie przygotowywano Amerykanów przed wyborami. Stacja za stacją, gazeta za gazetą, wszędzie ostrzegano, że tym razem z jakiegoś powodu nie będzie łatwo policzyć głosy, że być może miną tygodnie zanim poznamy ostatecznego zwycięzcę. Trudno nie podejrzewać przynajmniej, iż za ostrzeżeniami tymi nie kryła się chęć przygotowania gruntu na ewentualną „cudowną” zmianę wyniku, tym bardziej że komentatorzy przy tej okazji wielokrotnie przypominali, że zupełnie normalną rzeczą jest tzw. „czerwony miraż”, polegający na tym, że najpierw wydaje się że wygrywają Republikanie, ale potem, po zliczeniu głosów korespondencyjnych, okazuje się że jednak Demokraci wyszli na prowadzenie. Tyle tylko że poprzednio Demokraci naprawdę zadbali o to, aby była w systemie tak wielka nadwyżka głosów korespondencyjnych. Tym razem tak nie było: Republikanom udało się jednak w jakimś stopniu ukrócić nadużycia w tym aspekcie, ale też zmobilizować własnych wyborców do głosowania korespondencyjnego tam gdzie było to możliwe. W konsekwencji, wcale nie trzeba było, jak zapowiadano, czekać wielu dni na wynik wyborów – werdykt był wiadomy po kilku godzinach od zamknięcia lokali, i nic się nie dało z tym zrobić.

Czy faktycznie „ruch oporu” da za wygraną?

Istotne jest również to, że zdobywając przewagę w Senacie i Izbie, Republikanie mają pełną nad końcowymi etapami wyboru prezydenta. Bowiem to już w nowej kadencji Kongres będzie zatwierdzał wyniki głosowania elektorów. Warto zauważyć zaś, że Demokraci – w tym co najmniej jeden członek Kongresu – mówili całkiem jawnie w wywiadach, że jeśli Trump wygra, to należy po prostu w Kongresie odrzucić jego nominację, ogłaszając go buntownikiem, któremu w świetle konstytucji można odmówić władzy. Tak, był taki plan. Czy był realny? W pewnych okolicznościach, tak – w sytuacji, gdy władzę, a więc również wojsko i policję jeszcze wciąż dzierżą Demokraci, gdyby Trump wygrał prezydenturę o włos, a Demokraci wygrali w Kongresie, oczywiście że byłoby to realne. Co więcej, nawet wśród Republikanów znalazłaby się garstka która w takich okolicznościach zbuntowałaby się przeciw Trumpowi.  Teraz jest to nierealne. Przy tej skali zwycięstwa, żaden „never-Trumper” spośród Republikanów nie odważy się wychylić do odstrzału. Więc nic z tego – zero nadziei na wywrócenie wyniku wyborów.

Czy to wszystko oznacza, że Demokraci muszą dać za wygraną? Bynajmniej. Wprawdzie cała wierchuszka uznała werdykt wyborczy, ale przecież w 2016 roku, Hillary Clinton również pogratulowała Trumpowi, również uznała w dniu wyborów jego zwycięstwo – po czym do dzisiaj powtarza przy każdej okazji, że Trump nigdy nie był poprawnie wybrany, że swoją pozycję zawdzięcza Rosji. Niewątpliwie tak będzie też teraz. W miarę jak Demokraci zaczną otrząsać się z szoku, zaczną wzmagać się głosy aby jednak spróbować coś zrobić – coś, coś, cokolwiek, byle zatrzymać tego strasznego dyktatora.

I tak, na przykład, z pewnością zobaczymy jakąś kampanię medialną wymierzoną w elektorów. To przecież nie prezydenta, ale elektorów wybierają Amerykanie, i choć elektorzy deklarują na którego kandydata oddadzą głos, to przecież samym sercem systemu amerykańskiego, ostatnim bezpiecznikiem przeciw „tyranii mas”, jest właśnie wolność elektora do zmiany zdania. Jeszcze nigdy tak się nie wydarzyło, ale faktycznie – w 2016 roku próbowano namawiać elektorów aby odmówili Trumpowi poparcia dla „ratowania demokracji”. Tym razem będzie podobnie. Jednak trudno wyobrazić sobie, żeby takie działania mogły odnieść sukces, zwłaszcza że trzeba by „zbuntować” ponad 40 elektorów, z których każdy wiedziałby, że jeśli jego bunt się wyda, to czeka go istne piekło.

Można zastanawiać się z kolei, co wymyśli administracja Bidena. Oczywiście, rząd zadeklarował gładkie przekazanie władzy i otwartość na współpracę – ale przecież tak było również z administracją Obamy w 2016 roku, gdy za fasadą grzecznych słów jednocześnie przystąpiono do sabotażowania Trumpa od strony administracji państwowej, i zbierania „dowodów” do odwołania Trumpa z urzędu. W tamtym czasie, niektórych ludzi Trumpa „odstrzelono” dzięki sfingowanym zarzutom ze strony FBI. Czy tak będzie tym razem? Oczywiście, jeśli tylko pojawi się jakakolwiek możliwość, to ludzie Bidena zadziałają. Choćby i na poziomie drobnych złośliwości, jeśli tylko to im zostanie, ale jeśli uda się ostrzej naszkodzić, to tym bardziej. Pamiętajmy, to nie jest tylko cyniczna gra o władzę. Choćby i wierchuszka Demokratów potajemnie uważała że rządy Trumpa to nic takiego, to przecież niższe eszelony od ponad ośmiu lat były karmione propagandą głoszącą że Trump jest Hitlerem, Mussolinim, i Stalinem razem w jednym, ukrytym sojusznikiem Putina, i tak dalej, i tak dalej. Ci ludzie będą działać przeciw Trumpowi, wyobrażając sobie że muszą służyć jako „ruch oporu” choćby nawet z samej góry przyszedł rozkaz bezwzględnej kapitulacji. Dotyczy to nie tylko bezpośredniego otoczenia Bidena, z których większość zniknie w chwili przekazania władzy, ale również znaczną część pracowników wszystkich departamentów rządowych. Wielu z nich ma już pokaźne doświadczenie w sabotowaniu działań Trumpa za jego pierwszej kadencji.

Będą walczyć – ale czy mają czym?

Tu jednak dochodzimy do czynnika którego, przyznaję, zupełnie nie uwzględniłem we wcześniejszych analizach. Otóż: Partia Demokratyczna i jej zaplecze medialno-kultorowe poświęciła dosłownie osiem lat wyłącznie na walkę z Trumpem. Poświęcono na to ogromne zasoby, niektóre nie do odrobienia – dla zniszczenia Trumpa, na przykład, główne sieci telewizyjne poświęciły swą wiarygodność, otwarcie kłamiąc, manipulując, i przekręcając aby utwierdzić twarde jądro zwolenników Demokratów. W ten sposób oglądalność mediów i zaufanie do nich wśród zarówno Republikanów jak i niezależnych wyborców spadła do najniższych poziomów. Bez skutku. Podobnie Hollywood – ten przez lata tak histerycznie reagował na Trumpa, że dziś, gdy kampania Harris wydała pokaźne kwoty na zabezpieczenie poparcia rozmaitych gwiazd, okazało się że efekt tego poparcia był zerowy.

Problem mają również sondażownie. Nie wiemy co tam właściwie się dzieje, w jakim stopniu są one stronnicze, a w jakim bezradne, ale raczej wszystko wskazuje na to drugie – ponieważ sondaże są zawsze zamawiane na rzecz konkretnych mediów, brak zaufania do mediów sprawia, że wielu ludzi po prostu nie rozmawia z sondażowniami. Establishment coraz gorzej sobie radzi nawet z sondowaniem nastrojów wśród narodu, a co dopiero mówić o wpływaniu na te nastroje.

Możemy tak dalej wymieniać. Uczelnie, gdzie lewicowa większość kadry masowo popierała Demokratów, zaostrzyły swój kurs tak bardzo, że stały się zupełnie niestrawne, utraciły resztki swego autorytetu. Partyjne doły, które próbowały przestrzegać przed ignorowaniem spraw gospodarczych, przed koncentrowaniem się na skrajnie lewicowych i zgoła niepopularnych pozycjach ideologicznych, nie zostały wysłuchane, a przetrzebione – nie wspierasz naszej agendy? To wynoś się, podły krypto-trumpisto! A departament sprawiedliwości, FBI, i rozmaite inne trzyliterowe agencje? Zmobilizowane już od lat w celu zwalczania Trumpa, jeśli tylko mogły cokolwiek na niego znaleźć, jeśli tylko mogły jakieś zarzuty mu postawić, dawno już to zrobiły – i nic.

To te fakty właśnie sprawiają, że mimo iż dalej spodziewam się że sytuacja wewnętrzna w Stanach będzie zaogniona, i dalej obawiam się w jaki sposób to może zachęcić inne państwa, szczególnie Chiny, do podjęcia takich czy innych działań póki tylko Trump jeszcze nie objął urzędu, to jednak tydzień po wyborach patrzę na całokształt sytuacji dużo spokojniej. Używając analogii wojennej – chyba dosyć stosownej, biorąc pod uwagę poziom emocji – po ośmiu latach zaciekłej walki, po ogromnym zużyciu amunicji i sprzętu oraz siły ludzkiej, jedna strona osiągnęła właśnie pokaźne zwycięstwo. Front został przerwany, nie ma właściwie co zbierać. Czy będzie trwać opór? Tak, oczywiście. Czy będzie on skuteczny? Chyba nie – bo gdyby Demokraci mieli jeszcze jakąkolwiek broń w zanadrzu, to już by jej użyli.

Nie oznacza to oczywiście, że Trump okaże się skutecznym prezydentem – to temat na inną okazję. Nie oznacza to również, że Trump fizycznie przeżyje tę kadencję – chyba dziś nikt nie wątpi, że mogą pojawić się kolejne próby zamachów, i że mogą mieć zakamuflowane wsparcie systemu. Ale to sprawiłoby tylko, że następca Trumpa miałby tym mocniejszy mandat, aby rozprawić się z politycznymi adwersarzami.

Kończąc więc tę przydługą analizę: zwycięstwo Trumpa jest przełomowe w skali, a jego polityczni przeciwnicy tak bardzo wyczerpali swe siły, że dziś chyba nie są w stanie czymkolwiek już zaskoczyć. Naprawdę odetchnąłem z ulgą – dobrze, dobrze jest mylić się w pesymistycznych prognozach. A co oznacza zwycięstwo Trumpa na przyszłość? Wybaczycie, drodzy czytelnicy, ale o ile nie wydarzy się coś naprawdę wielkiego, pozwolę sobie zostawić ten temat w spokoju co najmniej na miesiąc. Teraz nie jest czas na próżne spekulacje. Teraz trzeba spokojnie poczekać aż wyklaruje się przyszła administracja, aż przetoczy się do końca proces wyborczy – a przede wszystkim, odetchnąć chociaż na czas jakiś od ciągłego „nasłuchu” i fizycznie odpocząć. I mam tylko nadzieję, że również Xi Jinping zamierza spokojnie poczekać.

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij