Agitacja do udziału w islamskiej „świętej wojnie” była powodem zamknięcia meczetu we francuskim Lagny-sur-Marne. Problem nie zniknął. Wojowniczo nastawieni wyznawcy Allaha spotykają się nadal, tyle, że już nie pod dachem, a na ulicy. Co robić? – głowią się teraz władze.
W grudniu 2015 r. urzędnicy postanowili zamknąć islamski dom modlitw, ponieważ zarówno zwykli muzułmanie, jak i głoszący kazania imamowie propagowali zbrojny dżihad. Policja zebrała też dowody na to, że tamtejsi wyznawcy Allaha uczestniczyli w przygotowywaniu młodych Francuzów do wyjazdu na „świętą wojnę” w Iraku i Syrii. W konsekwencji 9 osób zostało skazanych na areszt domowy a 29 otrzymało zakaz opuszczania terytorium Francji. Zamknięcie meczetu sprawiło, że bojowo nastawieni muzułmanie rozpoczęli modlić się na ulicach miasta.
Wesprzyj nas już teraz!
– Są na nich pięć razy w tygodniu. Jest ich około piętnastu w ciągu tygodnia i znacznie więcej w każdy piątek. Zajmują przestrzeń publiczną. Trzeba pilnie podjąć odpowiednie działania, by sytuacja ta nie wpisała się na stałe w krajobraz miasta – powiedział w rozmowie z dziennikiem „Le Parisien” mer Jean-Paul Michel (UDI). W tej sprawie spotkał się on z ministrem spraw wewnętrznych, Bruno Le Roux.
– Nie miałem potrzeby przekonywać ministra. Jego służby wiedzą, kto jest kim. Oczywiście, że są jednostki toksyczne i nie można absolutnie z nimi współpracować. Ale to rząd powinien nam o tym powiedzieć. W momencie gdy władze zaakceptują pomysł otwarcia nowego miejsca kultu, trzeba utworzyć nowe stowarzyszenie muzułmańskie, które zatwierdzone byłoby przez administrację państwową i wtedy miasto poprze je w jego działaniach. Gdyby do tego nie doszło, to władze muszą zlikwidować uliczne modlitwy – zadeklarował mer Lagny-sur-Marne.
FLC