Chcąc wskazać jedno słowo podsumowujące rok 2020 bez wątpienia wybór padłby na wyraz „koronawirus”. Rozszerzając tę listę należałoby dodać sformułowania takie jak „maseczki”, „obostrzenia”, „lockdown”, „szczepienia”, ale też „objawy”, „respiratory” i „zgony”. A jak wyglądałoby takie zestawienie bez ścisłych odniesień do SARS-CoV-2 i tego, co chiński wirus przyniósł ludzkości? Zapraszamy na (w miarę) nie-covidowe podsumowanie mijających 12 miesięcy.
Armenia i Azerbejdżan stoczyły w roku 2020 prawdziwy konflikt o prawdziwe cele z prawdziwymi ofiarami. Słowo „prawdziwy” jest godne podkreślenia, gdyż w ostatnim latach wiele starć miało charakter zastępczy. Tymczasem wojna o Górski Karabach – zamieszkały przez Ormian teren należący formalnie do Azerbejdżanu niemogącego przez lata odzyskać jurysdykcji nad prowincją – była dla tych dwóch nacji jak najbardziej realna. Czy jednak młodzi Ormianie i Azerowie w tej prawdziwej wojnie ginęli za swoje ojczyzny czy też za interesy wielkich tego świata? Dziś trudno orzec, choć wiadomo, że za każdą ze stron stał mniej (Rosja za Armenią) lub bardziej (Turcja za Azerbejdżanem) zaangażowany sojusznik. Ostatecznie natomiast zwycięsko ze sporu wyszła Moskwa, a najwięcej stracił… jej sojusznik – Erywań. Gwarantem pokoju korzystnego głównie dla Baku ma być bowiem Kreml.
Wesprzyj nas już teraz!
Brexit, czyli opuszczenie Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię, to wydarzenie przełomowe nie tylko dla Zjednoczonego Królestwa, ale i dla całej wspólnoty. Oto bowiem pierwszy raz opuścił ją kraj tak wielki i zamożny. Cios zadany Brukseli przez Londyn zmienił także zasady gry w samej UE, gdyż z planszy zniknął istotny gracz zawsze skory do hamowania postępującej integracji. Z drugiej jednak strony przykład Wielkiej Brytanii pokazał eurosceptykom, że można odnieść sukces i wypisać się z grona państw posłusznych przede wszystkim Berlinowi.
Chińskie władze komunistyczne mogą powiedzieć, że to był ich rok. Cóż bowiem z tego, że to właśnie w tym państwie pojawił się wirus, który wstrząsnął światem, cóż z tego, że pod adresem Pekinu wysuwane są (zwykle słuszne) oskarżenia o liczne zaniedbania w tej materii, cóż nawet z tego, że azjatycki kraj aspirujący do roli globalnego imperium w pierwszych miesiącach roku wiele stracił sporo… teraz jest „na plusie”, a jego najwięksi rywale notują głębokie spadki gospodarcze? Co więcej, wyjście Pekinu z dołka finansuje nie kto inny jak cierpiący Zachód.
Depopulacyjna agenda w skali globalnej nie zwolniła w roku 2020 ani trochę. Choć bowiem na pozór logicznym wydaje się, że powszechny w czasach pandemii strach o ludzkie życie i deklarowana – nawet przez polityków bezbożnej lewicy – troska o los najsłabszych powinny powodować odwrót od antyludzkich przepisów, to jednak ostatnie miesiące dobitnie udowodniły, że postępowa ideologia oraz logika stoją w sprzeczności. Stąd też niektóre państwa – wśród nich i te walczące o ludzkie zdrowie i życie przy pomocy radykalnych środków – wprowadzały ułatwienia w dostępie do aborcji i eutanazji. Fatalne zmiany w ostatnich miesiącach zaszły chociażby w Wielkiej Brytanii (tzw. aborcja w domu w czasach koronawirusa), Holandii (zgoda rzekomo chadeckiego rządu na eutanazję nieuleczalnie chorych dzieci między 1. a 12. rokiem życia), Austrii (wyrok Trybunału Konstytucyjnego nakazujący rządowi zniesienie zakazu eutanazji), oraz w Argentynie (sfinalizowanie proaborcyjnego procesu legislacyjnego pod koniec grudnia).
Euro-fundusze stanowiące tak naprawdę jedynie cząstkę całego polskiego budżetu – choć są, nie da się ukryć, istotnym elementem wydatków infrastrukturalnych – stały się w roku 2020 tematem politycznym. Oto bowiem brukselscy biurokraci i najbardziej wpływowe kraje UE uznały, że należy powiązać wypłaty środków z unijnego budżetu oraz z nowego, postpandemicznego funduszy odbudowy gospodarek dotkniętych koronakryzysem, z przestrzeganiem praworządności, która… nie jest dostatecznie zdefiniowana. Pomysł spotkał się z oporem Warszawy i Budapesztu, jednak na grudniowym szczycie UE doszło do porozumienia. Wszyscy, jak jeden mąż, ogłosili sukces, choć ekonomiczny (a więc w czasach gospodarczej zawieruchy najbardziej bolesny) bat na niepokorne rządy poszczególnych państw narodowych wcale nie został odrzucony, a jedynie stępiony – obiecano stosować go z umiarem i za jakiś czas. Jednak i te deklaracje powoli tracą swoją pierwotną czytelność.
Fala ulicznych manifestacji, protestów, zadym, rozrób, awantur, anarchistycznych wieców, dewastacji mienia publicznego i rabunków sklepów, jaka przetoczyła się przez Stany Zjednoczone po śmierci czarnoskórego George’a Floyda w trakcie policyjnej interwencji w Minneapolis (Minnesota), spowodowała wzrost znaczenia i popularności skrajnie lewicowego ruchu Black Lives Matter. Uliczne wydarzenia nie doprowadziły jednak do zmiany przepisów w celu likwidacji ewentualnych patologicznych postaw wśród amerykańskiej policji. Przyniosły za to destabilizację państwa walczącego z zarazą, a to wszystko na kilkanaście tygodni przed wyborami prezydenckimi, w których startował m.in. uznawany przez ruch BLM za jednego ze swoich głównych wrogów urzędujący prezydent USA. Ostatecznie Donald Trump przegrał, zaś dynamiczny latem lewacko-antyrasistowski ruch stracił jesienią impet i dziś pozostała z niego jedynie „obrzędowość” stanowiąca niezbyt poważny element rozmaitych wydarzeń – np. sportowych.
Globalizacja to zjawisko, którego wszyscy – czy tego chcemy, czy nie – jesteśmy częścią. Kilka chwil i możemy dowiedzieć się, jaka pogoda panuje w Republice Południowej Afryki. Parę kliknięć i oglądamy ulice Monjas – małego miasteczka w Gwatemali. A to wszystko na sprzęcie „made in China” lub ewentualnie „made in gdzieś indziej we wschodniej Azji” – choć producenci to bardzo często firmy Zachodnie. Globalizacja to jednak nie tylko globalna wiosna, globalny handel i globalne usługi. Rok 2020 pokazał bowiem, jak wiele owo zjawisko niesie za sobą zagrożeń. Do znanych od dawna obaw dotyczących błyskawicznego roznoszenia się po zglobalizowanym świecie rozmaitych idei dołączył realny i bolesny w ostatnich 12 miesiącach problem roznoszenia się chorób zakaźnych. Czego by bowiem o zaletach globalizacji nie mówić, to bez łatwo dostępnych połączeń lotniczych nie byłoby mowy o przypadkowym transporcie na drugi koniec globu w zaledwie kilka godzin groźnych patogenów.
Hagia Sophia w swojej sięgającej czasów bizantyjskiego cesarza Justyniana I historii była już – przez większość istnienia – chrześcijańską bazyliką, muzułmańskim meczetem oraz świeckim muzeum. Sytuacja tego niezwykłego budynku, prawdziwej perły architektury I tysiąclecia, uległa w roku 2020 zmianie na gorsze – bo tak należy rozumieć islamizację świątyni Mądrości Bożej i ponowne ustanowienie w niej miejsca muzułmańskich modłów. Jednocześnie decyzja władz w Ankarze potwierdza obawy podnoszone przez ekspertów od wielu lat. Turcja pod rządami Recepa Tayyipa Erdoğana odchodzi od wyznaczonego przed dekadami przez Mustafę Kemala Paszę Atatürka kierunku na świeckość państwa i zmierza w stronę islamskiego fundamentalizmu oraz swoistej restytucji Imperium Osmańskiego. Wszak to Osmanowie po zdobyciu w XV wieku Konstantynopola (zwanego dziś Stambułem) zislamizowali kościół Hagia Sophia.
Informatyczne systemy używane przez amerykańskie agencje rządowe (m.in. sprawujące nadzór nad bronią jądrową), władze niektórych innych państw świata zachodniego („Politico” zauważa, że z systemów korzystają m.in. polskie MSWiA, Ministerstwo Zdrowia i Ministerstwo Nauki) oraz dziesiątki olbrzymich globalnych korporacji padły w roku 2020 ofiarą potężnego, zapewne największego w historii ataki hakerskiego. Operacja skierowana przeciw produktom firm SolarWinds oraz FireEye trwała najpewniej od marca, a została ujawniona dopiero w grudniu. Oznacza to, że cyfrowe działania przeciw rządowi USA (i nie tylko) trwały dobrych kilka miesięcy – od początku walki z koronawirusem, przez istotną część kampanii prezydenckiej, zamieszki BLM, aż po same wybory. Początkowo mówiło się o 18 tys. „zhakowanych” sieci, jednak dziś wydaje się, że skala ataku jest większa. Co jednak najistotniejsze, nie chodzi o jakieś włamanie dokonane przez indywidualnego bandytę czy nawet cyfrowe gangi, co mogłoby przecież zwrócić uwagę na problem i – mimo strat – w ostatecznym rozrachunku poprawić cyfrowe bezpieczeństwo. Sprawa ma bowiem wymiar polityczny, a władze USA bez ogródek wskazują winnego: Rosję. Kreml oczywiście odpiera zarzuty korzystając z narracji o „rusofobii”, jednak eksperci nie mają wątpliwości, że zorganizowaną operację wykonali „fachowcy”. Z pewnością więc sprawa stanie się w roku 2021 jednym z głównych wyzwań dla nowej waszyngtońskiej administracji (prezydent Trump jest oskarżany – także przez Republikanów – o zbagatelizowanie problemu ), a niewykluczone, że znacznie pogorszy relacje z Moskwą (najbardziej radykalne interpretacje mówią o ataku bez wypowiedzenia wojny, gdyż kwestie cyfrowego bezpieczeństwa amerykańskie dokumenty strategiczne stawiają na podobnym poziomie co np. atak na lądzie lub na morzu). Winny agresji zdobył natomiast tyle danych, że na razie nie jest w stanie ich wykorzystać.
Joe Biden spełnił sny światowej lewicy i pokonał w wyścigu o amerykańską prezydenturę znienawidzonego na salonach Donalda Trumpa. Czy pomógł mu koronawirus, globalna zawierucha ekonomiczna, ruch BLM, a może oryginalny i nie przez wszystkich akceptowany styl odchodzącego lokatora Białego Domu? A może nie doceniamy wieloletniego senatora oraz wiceprezydenta u boku Baracka Obamy i najzwyczajniej w świecie leciwy demokrata zwyciężył dzięki własnym talentom? Niezależnie od odpowiedzi na pytania pewne jest jedno: międzynarodowa lewica za sprawą zwycięstwa Joe Bidena dostała jeśli nie wiatr w żagle, to przynajmniej chwilę oddechu. Demokrata, który w drugiej połowie stycznia przeprowadzi się do waszyngtońskiej rezydencji prezydentów USA, deklaruje popchnąć do przodu sprawę realizacji postulatów zwolenników aborcji oraz ruchu LGBT. Prawdziwą nadzieją dla obozu postępu w perspektywie kilkunastu lat pozostaje natomiast zastępczyni Bidena, wiceprezydent-elekt Kamala Harris, którą wielu typuje na następcę ponad 78-letniego przyszłego prezydenta. Co więcej, niektórzy obserwatorzy sugerują, że podmiana może nastąpić jeszcze przed kolejnymi wyborami prezydenckimi. Gdyby bowiem okazało się, że sędziwy demokrata ze względów zdrowotnych nie może pełnić urzędu, to jego godność objęłaby właśnie ekstremalnie lewicowa towarzyszka Harris.
Kardynał George Pell z pewnością rok 2020 będzie wspominał lepiej niż rok poprzedni. To bowiem właśnie teraz hierarcha oskarżony, skazany i osadzony w więzieniu dla najgroźniejszych przestępów został jednomyślnie uznany przez australijski Sąd Najwyższy za… niewinnego zarzucanych mu przestępstw natury seksualnej wobec małoletnich. W więzieniu spędził 404 dni, w trakcie których liczne media na całym świecie obrzucały go błotem, zaś wszystkich kwestionujących sprawiedliwość procesu, w którym został skazany, uznające za „obrońców pedofila”. Co istotne, oczyszczony z niesprawiedliwych zarzutów kard. Pell nie sprawia wrażenia człowieka zgorzkniałego czy pełnego żalu wobec świata. Przeciwnie: dzieli się z opinią publiczną swoimi refleksjami na temat chrześcijańskiego przeżywania cierpienia, którego przyszło mu doświadczyć.
Liban, kiedyś nazywany Szwajcarią Bliskiego Wschodu, dziś jest na granicy upadku. Państwo ciężko dotknięte w swojej XX-wiecznej historii wojną domową i konfliktem z Syrią oraz Izraelem, w roku 2020 nie przeżywało swojego odrodzenia. Jakby jednak trudności ekonomicznych i społecznych było mało, 4 sierpnia w porcie stołecznego Bejrutu doszło do olbrzymiej w skali eksplozji azotanu amonu, która zrujnowała wielką część miasta. Zginęło ponad 200 osób, kilka tysięcy odniosło obrażenia, zaś dachy nad głową straciło nawet 300 tysięcy mieszkańców miasta o starożytnej historii. Nad państwem zawisnęła groźba katastrofy humanitarnej, zaś nad regionem widmo nowego kryzysu migracyjnego.
Mińsk przez cały rok 2020 był areną politycznych konfliktów i tarć. Choć bowiem myśląc dziś o białoruskim życiu publicznym w pierwszej kolejności przychodzą do głowy wątpliwe pod względem uczciwości wybory prezydenckie z 9 sierpnia, następujące po nich wielotysięczne manifestacje w licznych miastach – z których największe odbywały się oczywiście w stolicy – oraz niekiedy bardzo brutalne działania państwowych władz, które nie zaczęły się wraz z wyjściem na ulice Białorusinów, to jednak w ten sposób nie wyczerpujemy tematu. Rok 2020 to bowiem czas niezwykle dynamicznych negocjacji na linii Mińsk-Moskwa w sprawie dokonania głębokiej integracji państw. Rosja naciskała na zacieśnienie współpracy kosztem białoruskiej niepodległości, zaś prezydent Alaksandr Łukaszenka nie krył sceptycyzmu wobec utraty choć części władzy, a swoją skłonność do szukania alternatyw w polityce zagranicznej zamanifestował m.in. poprzez zbliżenie z USA – początkiem roku w Mińsku gości szef amerykańskiej dyplomacji Mike Pompeo, a spotkanie zaowocowało deklaracją powrotu ambasadora Stanów Zjednoczonych do Mińska. To jednak jak dotąd nie nastąpiło – zapewne z powodu wydarzeń wokół wyborów. Trudności wewnętrzne zmusiły natomiast Łukaszenkę do złagodzenia stanowiska względem Moskwy. Gdy jednak wszystkim wydawało się, że ostatecznie białoruski prezydent ukorzy się przed Władimirem Putinem, nastąpiło niespodziewane aresztowanie Wiktara Babaryki – wieloletniego prezesa kontrolowanego przez rosyjski Gazprom Biełhazprambanku, a zarazem niedoszłego kandydata w wyborach prezydenckich (kandydaturę odrzuciła białoruska Centralna Komisja Wyborcza, zapewne z powodu nacisków politycznych wynikających z jego olbrzymich szans na zwycięstwo). Babaryka to jednak nie tylko białoruski opozycjonista i skory do reform technokrata oraz liberał, ale także polityk o orientacji… prorosyjskiej.
Nowiczoki – co po rosyjsku znaczy „nowicjusze” – to grupa silnie trujących środków chemicznych, które zostały wynalezione w komunistycznym Związku Sowieckim najpewniej w latach 70. XX wieku. Najpewniej, gdyż o substancjach cały czas wiadomo bardzo niewiele. Zachód dowiedział się o ich istnieniu kilkanaście lat później od informujących świat o „wynalazku” naukowców-uciekinierów. Z kolei opinia publiczna usłyszała o zabójczych specyfikach dopiero w roku 2018 przy okazji sprawy otrucia Siergieja Skripala (podwójnego, rosyjsko-brytyjskiego agenta) i jego córki – wtedy zresztą z powodu użycia środka zagrożone było życie i zdrowie wielu innych osób przebywających w pobliżu. Natomiast w roku 2020 jeden z Nowiczoków trafił na pierwsze strony gazet z powodu otrucia Aleksieja Nawalnego. Rosyjski opozycjonista miał jednak bardzo wiele szczęścia: mimo załamania zdrowotnego przeżył, a Nowiczok – choć dokonał w jego ciele spustoszenia – nie zatrzymał pracy zdrowego mięśnia sercowego. Być może polityk nie zmarł dlatego, że środek spożył (choć nie ma całkowitej pewności co do okoliczności ataku). Podobnież w sprawie Skripala nie było ofiar śmiertelnych gdyż Nowiczok zaaplikowano ofiarom przez skórę (i tym razem okoliczności są nieznane). Tymczasem najgroźniejsza droga to rozpylenie środka w powietrzu. Co jednak istotne i zatrważające: choć poszczególne metody mają różną skuteczność, to każda umożliwia wschodnim mocodawcom otrucie i ostatecznie uśmiercenie ofiary.
Obrońcy życia odnieśli w roku 2020 kilka sukcesów, jednak pomimo radosnych epizodów ostatnie miesiące stanowiły raczej zwycięski pochód cywilizacji śmierci. Pojedyncze korzystne wyroki sądowe czy też decyzje poszczególnych stanów USA (np. Missisipi, Luizjana) łagodzących krwawe konsekwencje orzeczenia Sądu Najwyższego w sprawie Roe versus Wade, na mocy którego zalegalizowano aborcję, nie są w stanie zrównoważyć ciągle obowiązujących przepisów czy zwycięstwa proaborcyjnego Joe Bidena. Podobnież i w Polsce: choć orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego to wielki triumf życia, to jednak sabotaż ze strony polityków PiS-u połączony z wielką mobilizacją zwolenników aborcji eugenicznej pokazują, jak wiele jest do zrobienia. Dotyczy to wszystkich krajów świata dopuszczających prenatalne dzieciobójstwo. Niestety z okresu ostatnich 12 miesięcy łatwiej wskazać kraje podążające drogą cywilizacji śmierci niż zwracające się w stronę życia.
Prześladowania chrześcijan w roku 2020, niestety, nie ustały. Nadal w świecie rocznie kilkaset tysięcy wyznawców Chrystusa ginie z powodu wierności Synowi Bożemu i Jego Ewangelii, a miliony cierpią w inny sposób. Prześladowania miewają formę krwawą, ale również ekonomiczną czy też sprowadzają się do społeczno-politycznego wykluczenia chrześcijan z życia państw i narodów. Od lat nie zmieniają się natomiast państwa dręczące uczniów Zbawiciela. Mówimy więc o Korei Północnej, komunistycznych Chinach, Indiach, licznych państwach islamskich w Afryce i Azji oraz krajach rządzonych autorytarnie. Do listy niestety należy doliczyć także „tolerancyjne” społeczeństwa Zachodu, które ze swojej „otwartości” wykluczają chrześcijan.
Roger Scruton, najwybitniejszy w ostatnich dekadach filozof konserwatywny świata anglosaskiego i zarazem autor wielu publikacji, w roku 2020 zakończył tworzenie ostatniego rozdziału księgi swojego życia. Brytyjczyka i konserwatystę trudno jednak łączyć z dzisiejszą brytyjską Partią Konserwatywną, która niespecjalnie różni się od „tęczowych” ugrupowań europejskiej centro-prawicy. Sir Scruton natomiast przeciwnie: jednoznacznie krytykował kierunek, jaki obrała ta formacja i zwracał uwagę na szerszy, cywilizacyjny kontekst owej decyzji. Za swój sprzeciw wobec błędów i kłamstw głównego nurtu sam był odsądzany od czci i wiary oraz podstępnie atakowany przy pomocy słów, których nie wypowiedział. Badacz piękna i brzydoty współczesnego świata ostrzegał ludzkość nie tylko przed akceptacją „małżeństw” homoseksualnych, ale także przed optymistycznym podejściem wobec wszelkich utopii obiecujących „raj na ziemi”.
SpaceX, a w zasadzie Space Exploration Technologies Corporation, to amerykańska prywatna firma zajmująca się „podbojem kosmosu”. I choć pozaziemskie przedsiębiorstwo Elona Muska istnieje od wielu lat, to jednak w ciągu minionego roku odnotowało spektakularny sukces. Oto bowiem w maju, po trwającej od roku 2011 przerwie, z amerykańskiej, a nie rosyjskiej ziemi (choć ściśle rzecz ujmując mowa o Bajkonurze w Kazachstanie), w kierunku Międzynarodowej Stacji Kosmicznej wystartowali ludzie. Nie był to jednak lot państwowej NASA, ale właśnie prywatnego konsorcjum. Co istotne, usługi SpaceX kosztują o blisko połowę mniej nie tylko od zarzuconego przed kilkoma laty amerykańskiego programu lotów wahadłowcami, ale i nieco tańszych, rosyjskich lotów w ramach programu Sojuz. Atrakcyjna cena dotyczy zarówno lotu załogowego z maja roku 2020, jak i prowadzonych od lat lotów transportowych do MSK. Elon Musk nie spoczywa jednak na laurach i nie zwalnia tempa. W jego planach jest m.in. wystrzelenie w kosmos kilkunastu tysięcy satelitów, które miałyby zapewnić łączność internetową na całym globie. Jednak i system Starlink nie wyczerpuje marzeń wizjonera. Księżyc oraz Mars – oto jego ambicje.
Teheran i relacje Iranu ze Stanami Zjednoczonymi przykuwały uwagę obserwatorów i światowej opinii publicznej w pierwszych dniach roku 2020. Oto bowiem pod koniec roku 2019 pro-irańskie milicje szyickie w Iraku ostrzelały bazę w Kirkuku. Śmierć Amerykanina oznaczała dla Waszyngtonu przekroczenie „czerwonej linii” wyznaczonej przez prezydenta Donalda Trumpa. W odpowiedzi Stany Zjednoczone zbombardowały pozycje szyickich formacji w Syrii i Iraku. To jednak nie uspokoiło sytuacji – w sylwestra stronnicy Iranu zaatakowali ambasadę USA w Bagdadzie. Stanowczość amerykańskiej odpowiedzi zaskoczyła jednak cały świat. Oto bowiem Stany Zjednoczone zabiły jednego z najważniejszych irańskich wojskowych – Ghasema Solejmaniego, dowódcę elitarnych sił Ghods (jednostki specjalnej w ramach Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej) i zarazem człowieka-symbol dla Islamskiej Republiki Iranu. Jednak pogrzeb „męczennika”, zamiast manifestacją siły i narodowej jedności, stał się tragedią i przyniósł śmierć 56 osobom stratowanym po wybuchu paniki. Mimo tego władze w Teheranie nie złagodziły ostrej retoryki i zapowiadały odwet. Faktyczną odpowiedź – ostrzał bazy Ain Al Asad oraz niektórych celów w irackim Irbilu – mimo ranienia kilkudziesięciu osób trudno uznać za najgorszy możliwy scenariusz. Koniec końców nie doszło bowiem do otwartej wojny. Natomiast w kilkanaście godzin po owym odwecie nieopodal Teheranu Iran omyłkowo zestrzelił cywilny samolot pasażerski lecący do Kijowa. Zginęło 176 osób, a wizerunek islamskiej republiki legł w gruzach.
Unia Europejska w momencie wybuchu na wiosnę sanitarnego kryzysu w całej okazałości pokazała swoją niemoc, indolencję i nieumiejętność reagowania w sytuacjach nagłych, niespodziewanych, wykrajających poza schematy. Państwa narodowe: przeciwnie. Poszczególne kraje działały (choć z błędami – co widać z perspektywy czasu), a nawet prezentowały coś, co stanowi zaprzeczenie frazesu o unijnej „solidarności” – egoizm narodowy. Bywało, że przybiegał on i skrajnie negatywne postaci, co pogrzebało wiele sloganów o współpracy. Gdy bowiem państwa stawały nad przepaścią, to zamiast oglądać się na Brukselę brały sprawy we własne ręce, nawet kosztem interesów innych partnerów i bezpieczeństwa ich obywateli. Unia okazała się interesującą propozycją dopiero w chwili stabilizacji, gdy liderzy zaczęli myśleć o przyszłości, o odbudowie gospodarek. „Akcje” UE poprawiły także pomyłki przywódców państw narodowych, zaś plan wspólnego nabycia szczepionki ponownie zjednoczył wspólnotę.
Wybory korespondencyjne wywołały w roku 2020 wielkie emocje. Dotąd ta metoda oddawania głosu w powszechnych elekcjach była w wielu miejscach świata traktowana jako dodatkowa, niejako uzupełniająca, jednak konieczność zachowywania dystansu społecznego spowodowała wzrost jej notowań. O ile jednak próba zastąpienia tradycyjnego głosowania procedurą wysyłania swojej wypełnionej karty do lokalu wywołała w Polsce polityczny kryzys i kilkutygodniowe opóźnienie, a ostatecznie została odrzucona przez klasę rządzącą, o tyle w USA jej olbrzymia popularność zrodziła obawy o uczciwość elekcji. Uwagę na prawdziwe bądź rzekome nieprawidłowości wynikające z masowego głosowania korespondencyjnego zwracał uwagę przede wszystkim przegrany batalii o Biały Dom – prezydent Donald Trump. Warto jednak odnotować, że 45. prezydent USA ostrzegał przed mechanizmem jeszcze zanim odniósł porażkę.
Złoto to gospodarczy zwycięzca roku 2020. Wszystko dlatego, że ekonomiczna zawierucha, seria lockdownów w wielu krajach świata oraz widmo pożerającej oszczędności inflacji, która – choć na razie w świecie zachodnim nie występuje w skrajnej formie – może stanowić konsekwencję reakcji rządów na sytuację kryzysową, spowodowały wzrost zainteresowania bezpiecznymi i zarazem tradycyjnymi kierunkami inwestowania i lokowania środków. W ten sposób królewski metal przez kilka letnich tygodni bił kolejne rekordy, by w sierpniu przekroczyć psychologiczną barierę 2 tys. dolarów za uncję (31,1 g). Jesień jednak nie była już tak łaskawa dla złota, przy którego statystykach coraz częściej dostrzec można było czerwień. Część analityków łączy korektę z doniesieniami na temat szczepień na COVID-19, które wzbudziły u inwestorów nadzieję na powrót do ekonomicznej normalności, a tym samych zachęciły ich do odwrotu od „bezpiecznej przystani”. W grudniu natomiast obserwować mogliśmy wzloty i upadki cen kruszcu, który jednak – mimo oddalenia się od rekordu z lata – i tak jest o wiele droższy niż chociażby w lutym.
Michał Wałach