Niemiecki rząd, obecnie czarno-czerwony, niewyobrażalny jakieś 20 lat temu, od pewnego czasu po prostu wykoleił się. Chce przez zakazy ustalić prawdę. No przecież nie da się ustalić prawdy zakazami – powiedział dziennikarz Jan Bogatko, komentując sytuację na rynku mediów za Odrą.
– Zwróciła moją uwagę pewna relacja, zatytułowana „Podwójna niemiecka moralność”. Jeżeli chodzi o walkę z rzekomym rasizmem, faszyzmem czy temu podobnymi rzeczami, to są dozwolone niemal wszystkie chwyty. Natomiast w drugą stronę oczywiście nie są dozwolone i na tym polega liberalna demokracja. Mówimy o wolności słowa, a wolność słowa to nie oznacza, że powoli mówimy słowa, tylko mówimy to, co nam ślina na język przyniesie – mówił reporter na antenie Radia Wnet.
Wesprzyj nas już teraz!
Jako przykładem posłużył się sytuacją, do której doszło w styczniu 2024 roku. Medioznawca Norbert Bolz opublikował wtedy na Platformie X wpis będący reakcją na tekst lewicowej gazety „Die Tageszeitung”. Ta, pisząc o zakazie nałożonym na partię AfD, użyła w tytule sformułowania „Niemcy budzą się”. To zwrot kojarzący się za Odrą w bardzo konkretny sposób. Nawiązuje bowiem do hasła autorstwa Dietricha Eckarta „Niemcy, przebudźcie się!”. Zwrot ten został użyty w refrenie hymnu nazistowskiej bojówki SA.
– Oczywiście to jest rzecz niedozwolona, tym bardziej, że tego typu skojarzenia są zabronione przez niemiecki Kodeks karny – zaznaczył Jan Bogatko.
Jak ocenił, wolność słowa w Niemczech jest dobrem luksusowym i nawet lewicowa organizacja Reporterzy bez Granic stwierdziła, że sytuacja w zakresie wolności prasy uległa tam dużemu pogorszeniu. – Ta wolność prasy w jakimś sensie panuje, ale – jak wiemy – w Niemczech jest wyłącznie prasa lewicowa. W zasadzie działa kilka tytułów, które można byłoby zaliczyć do prasy konserwatywnej, ale to są niszowe media i rzadko kiedy czytane, rzadko kiedy cytowane, rzadko się na nie powołują politycy – zaznaczył korespondent.
– Niemieccy politycy wolą się powoływać na sprawy, które są nośne, które dają im w jakiś sposób głosy wyborcze. To jest dla nich najważniejszym argumentem. Jeżeli taka gazeta jak na przykład „taz” („Die Tageszeitung”) ten antyfaszyzm opakowuje w nazistowskie cytaty, to jest już dla mnie perwersja.
Po krytycznym wobec „taz” komentarzu (za użycie retoryki nawiązującej do NSDAP) Norberta Bolza spotkała wątpliwa przyjemność policyjnej rewizji w jego własnym domu.
– Policja weszła i zaczęła przeszukiwać. No co można znaleźć? Słów szukają? Gdzie? Leżą pod stołem, pod krzesłem, pod biurkiem, czy też tylko i wyłącznie w komputerze, a może tam kryją się jakieś strasznie antydemokratyczne rzeczy… Niemcy są krajem socjalistycznym, w związku z czym wszystko, co nie jest socjalistyczne, jest antydemokratyczne. Jest, używając języka wybitnego demokraty Józefa Stalina – faszyzmem – ironizował Jan Bogatko.
– Przecież Józef Stalin faszyzm widział nie we Włoszech Mussoliniego, tylko na przykład w Polsce czy innych państwach europejskich, które nie były komunistyczne. To już wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, J.D. Vance powiedział, że Niemcy mają jakąś ciągłość policji sumienia. Tak, policja sumienia tworzy się w Niemczech – powiedział korespondent.
Jan Bogatko powołał się na relacje federalnej policjantki, która jest znajomą córki reportera. Okazuje się, że funkcjonariusze mają odgórnie zakazane przez zwierzchników poruszanie określanych tematów, używanie pewnych sformułowań czy takie bądź inne zachowania. Wszystko w duchu tak zwanej politycznej poprawności.
– Autocenzura wysuwa się na pierwszy plan. (…) To niemiecki rząd, obecnie czarno-czerwony, niewyobrażalny jakieś 20 lat temu, od pewnego czasu po prostu wykoleił się. Chce przez zakazy ustalić prawdę. No przecież nie da się ustalić prawdy zakazami, o tym wie każde mądrze rozumujące dziecko – podsumował niemiecki korespondent.
Źródło: Radio Wnet
RoM