Znacie? No to posłuchajcie. Lewicowa, czy – jak niektórzy mówią: lewacka formacja kulturowa ma się w Polsce bardzo dobrze. Jej reprezentanci, okupujący publiczne instytucje kultury, po chwilowym wystraszeniu się konsekwencji zmiany politycznej sprzed dwóch lat, już odetchnęli i coraz wyżej i bezczelniej podnoszą do góry czerwony sztandar. Nadchodzący sezon teatralny aż roi się od antypolskich prowokacji i deklaracji, przy których onegdajszy „Golgota Picnic” czy jeszcze ciepła „Klątwa”, to były zaledwie przystawki w indoktrynacyjnej kuchni im. Gramsciego i Spinelliego.
Folksdojcze
Wesprzyj nas już teraz!
Tak u nas nazywano w okresie II wojny światowej tych, którzy wyparli się polskości i służyli niemieckiej władzy okupacyjnej. I właśnie to słowo najlepiej opisuje postawę tych obywateli naszego państwa, których działalność artystyczna po prostu Polsce szkodzi. A że owo szkodzenie najbardziej chyba dzisiaj satysfakcjonuje Niemców, to przywołane określenie pasuje tym bardziej.
Cynizm i podłość tego towarzycha, wypasionego, a nawet otłuszczonego etatami, nagrodami i honorariami za programowe odpolaczanie Polaków, są ogromne. Dotąd obsikiwali tylko węgły naszego domu; teraz włażą już do środka i swe potrzeby załatwiają wprost na obrus z wizerunkiem orła białego. Że za mocno napisane? Że mógłbym sobie darować te defekacyjne metafory? Nie, Szanowny Czytelniku, to i tak jest dalekie od tego, co nam czynią i uczynią ci czekiści antykultury.
Na przykład Michał Zadara, dekonstruktor polskiej klasyki, w teatrach podległych pani Gronkiewicz-Walc pastwił się będzie nad „Snem srebrnym Salomei” (w Teatrze STUDIO) i nad Biblią (to u Warlikowskiego w Teatrze Nowym), a w Teatrze Powszechnym (ci od „Klątwy”) wyreżyseruje „Wypędzenie Żydów z Polski w roku 1968” (sic!) Tak, to ten sam Zadara, który obecne przywracanie prawdziwej historii naszej Ojczyzny zwie powrotem do „jakiejś upiornej formy patriotyzmu”, wskazując wyraźnie, co powinno formować Polaków: „Znika patriotyzm Sendlerowej, Edelmana czy Kuronia na rzecz patriotyzmu pełnego nienawiści”. I on właśnie będzie „robił” Słowackiego i „ewangelizował” młodzież, bo tak jest „targetowana” jego inscenizacja Starego Testamentu.
No i niewątpliwie dopisze kolejny tom plwocin na temat polskiego antysemityzmu. Ten wątek jest zresztą obficie eksploatowany w ofercie nadchodzącego sezonu – widać takie zamówienie „ulicy i zagranicy” i za to dają pieniądze. Dopiero co w poznańskim Teatrze Polskim (ładny polski…) ekshumowano truchło kłamcy Kosińskiego, wystawiając jego antypolskiego „Malowanego ptaka”, a już trwają przygotowania do kolejnych odsłon teatralnej „pedagogiki wstydu”. W Teatrze im. S. Żeromskiego w Kielcach duet Tomasz Śpiewak (tekst) i Remigiusz Brzyk (reżyseria) pokażą spektakl pt. „1946”, czyli kolejną próbę opowiedzenia wbrew faktom, że pogrom kielecki był polski, a nie ubecki. Tak, to ta sama para, która cztery lata temu, przedstawieniem „Gorączka sobotniej nocy” w Teatrze Nowym w Poznaniu wykpiła poznański Czerwiec 1956, bezczeszcząc pamięć uczestników tego zrywu narodowego, w tym 13-letniego Romka Strzałkowskiego, zamordowanego przez władze komunistyczne strzelające do demonstrujących ludzi. W poznańskim Nowym teraz idą „na całość”, angażując Demirskiego i Strzępkę do teatralnej ustawki pt. „Czas Kaczyńskiego”. Tak, to ta sama Monika i ten sam Paweł – autorzy wiekopomnej konkluzji, że „artysta jest lewicowy z natury”…
Takich ludzi w polskim teatrze, którzy nie lubią kraju, w którym mieszkają i pracują, jest więcej, dużo więcej. I scen utrzymywanych przez podatników, gdzie to wszystko się dzieje, również jest dużo więcej, niż te wymienione powyżej. Jak kto ciekawy wystarczy popatrzeć na sygnatariuszy tzw. ruchu kultury niepodległej czy podpisanych ostatnio pod listem oprotestowującym umieszczenie w nowych polskich paszportach grafik z wizerunkiem Ostrej Bramy w Wilnie i Cmentarza Orląt we Lwowie, jako symbolami odzyskanej w 1918 r. Niepodległości.
Piąta kolumna
Zdrajców polskiej racji stanu jest wielu – to prawda. Ale w rzeczywistości są naskórkową mniejszością. I nie tylko dlatego, że futrujący ich politycy przegrali wybory parlamentarne, czego cała ta kamaryla nie potrafi zrozumieć, zapiekła w swej nienawiści do inaczej myślących. Ich wizja świata jest prosta jak konstrukcja cepa i prostacka jak filozofowanie przy grillu, co dokładnie obrazuje komentarz internetowy autora o nicku – crack6969: Elektorat PIS nie chodzi do teatru ani nie korzysta z kultury szeroko pojętej, ponieważ mieszkają na wsiach, wioskach, małych miasteczkach lub po prostu nic poza michą ich nie interesuje, ot cała prawda. Albo, jak u aktora Jacka Poniedziałka: Mrok. Kłamstwo. Brutalna siła i chamstwo. Oto wasza 40 procentowa Polska! Pozagryzajcie się sami. Nic was nie uratuje. Będziecie już zawsze pośmiewiskiem świata, który patrzy na was z mieszaniną politowania i pogardy, czy jak u jeszcze bardziej „odjechanej” na lewo reżyserki Mai Kleczewskiej, nawołującej zagranicą do walki z PiS, partią, którą „kierują nacjonaliści, rasiści, homofobii i mizogini”.
Problem przegrywanej z nimi wojny kulturowej nie tkwi jednak w tych polskojęzycznych artystach, którzy z polskością niewiele mają wspólnego. To, że są od lat używani do indoktrynowania ideologicznego społeczeństwa, to rzecz oczywista w każdej marksistowskiej koncepcji rządzenia. Tak było, gdy centralą dyspozycyjną była Moskwa i tak jest teraz, gdy to towarzystwo ogląda się na Brukselę. Problemem jest relatywizm i ignorancja mediów oraz – delikatnie mówiąc – niefrasobliwość rządzących, którzy wciąż zapominają, że wojny dzisiaj wygrywa się nie na polu bitwy, a w głowach ludzi.
Gdy piszę o mediach, to oczywiście nie mam na myśli tych utrzymywanych za pieniądze niemieckie czy inne zagraniczne, ani tych, które są jednoznacznie lewicowe. Nie one są problemem, choć są większością na rynku informacji i… dezinformacji. Chodzi o te, które mienią się „patriotycznymi”, „prawicowymi”, „konserwatywnymi” i również o te, które zwie się publicznymi, jak np. Polskie Radio czy TVP. O wyniku wyborów decyduje człowiek. „Człowiek” brzmi dumnie, kiedy oprócz ciała zauważamy w nim duszę. Jeżeli odziaływanie na jego reakcje ograniczymy do socjalu (np. 500+) albo do emocji niskiego rzędu (np. rozliczenia), to już nie widzimy ludzi, tylko elektorat. A kulturą elektoratu, zgodnie zresztą z liberalną teorią władzy, jest rozrywka. Czyli, jak w starożytnym Rzymie: chleb i igrzyska. Niby łatwiej, ale efekt z czasem jest przerażający – zaczynamy żyć w świecie zombie.
„Prawicowi”, „konserwatywni” i „patriotyczni” dziennikarze nie zauważają kultury tzw. wyższej, nie cytują poetów, nie rozumieją teatru. A przede wszystkim nie szanują tych, którzy poprzez głosowanie w ostatnich wyborach prezydenckich i parlamentarnych zmienili Polskę. Dokładniej będzie napisać, że chcieli, aby się zmieniła. Ci wszyscy żurnaliści nie kochają tej prowincjonalnej Polski, nie zauważają jej. W efekcie nie ma w ich pisaniu, relacjach, dokumentach polskiej kultury konserwatywnej, prawicowej, patriotycznej – nie ma naszego narodu, który w roku 2015 zatrzymał przy urnach depolonizację swej Ojczyzny i tego od wybranych przez siebie polityków oczekuje.
Tymczasem „nasze” media albo opisują zło, albo je wręcz promują. W większości nie widzą nic poza lewicowym mainstreamem i jego celebrytami, których znakiem firmowym od lat jest nienawiść do polskiej kultury. W tygodniku „Sieci”, piszący o nowym sezonie teatralnym Przemysław Skrzydlewski, reklamuje te teatry, które nadają się jedynie do „zaorania” i te osoby, którym każdy przyzwoity człowiek nie powinien podać ręki. To nie jest odosobniony przykład „heglowskiego ukąszenia” i zaniechań. Oferta TVP Kultura nie bez powodu jest krytykowana za swoją niby koncyliacyjną ofertę programową. A w II Programie PR zamiast polskiej kultury, to jak nie Pilch to Glińska, jak nie Holland to Zadara. Nie przesadzam! Dziegciu jest dużo więcej, a przecież wystarczy kropla…
Sezon to będzie ich ostatni?
Zdecydowanie powinniśmy się o to modlić. Przyszłoroczne 100-lecie odzyskania Niepodległości aż się prosi, aby ktoś (cała dywizja Ktosiów) w interesie Polski wyczyścił tę kulturalną stajnię Augiasza. Okazja jest wyjątkowa, bo wchodzimy w rok wyborów samorządowych, a jak wiadomo właśnie tam swój powrót do władzy przygotowuje „totalna opozycja”, której „totalną bronią” jest kultura, a przede wszystkim teatry. Lewica, wraz ze swymi zagranicznymi sponsorami i sojusznikami nie odpuści, a jej ewentualne zwycięstwo samorządowe, a w perspektywie parlamentarne, to ostateczny wyrok na Polskę i na naszą kulturę. Oni tym razem już na pewno zadbają o to, aby nas „oświecić” skutecznie i ostatecznie.
We Wrocławiu jest pomnik rtm. Witolda Pileckiego. Po uroczystościach upamiętniających rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego grupa młodych ludzi zrobiła sobie tam imprezę. Wszystko wśród wieńców i wiązanek, których ta dzicz używała nawet, jako dekorację do okolicznościowego selfie. Czy mieliśmy do czynienia z widzami wyedukowanymi na lewicowych scenach? Czy to może „dzieci” Mieszkowskiego, kto to wie? Jedno jest pewne – tak właśnie będzie wyglądała kultura w Polsce, jeżeli tę wojnę przegramy.
Puenta? Napis z tego sprofanowanego pomnika Rotmistrza: „Bo choćby mi przyszło postradać me życie – tak wolę – niż żyć, a mieć w sercu ranę”.
Tomasz A. Żak