25 czerwca 2019

Pohandlujmy powietrzem. Przecież nas stać!

(fot. pixabay)

2 stycznia 2017 – cena uprawnień do emisji dwutlenku węgla wynosi 6 euro. 2 stycznia 2018 – cena uprawnień do emisji dwutlenku węgla wynosi 8 euro. 2 stycznia 2019 – cena uprawnień do emisji dwutlenku węgla wynosi 24 euro i… wciąż rośnie. Czy jesteśmy świadkami ostatecznego rozwiązania kwestii globalnego ocieplenia?

 

Na początku należy zaznaczyć, że ochrona środowiska to idea ze wszech miar słuszna i potrzebna. Chyba nie ma nikogo, kto cieszył się z degradacji środowiska w Europie Środkowo-Wschodniej i Skandynawii w związku z katastrofą elektrowni atomowej w Czarnobylu w 1986 roku bądź zalania ropą Zatoki Meksykańskiej, kiedy w roku 2010 doszło do eksplozja platformy wiertniczej Deepwater Horizon.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Problem pojawia się jednak w momencie, kiedy słuszna idea zostaje zastąpiona przez ideologię, z którą wiążą się ogromne pieniądze, w ostatecznym rozrachunku wyciągnięte z kieszeni obywateli niezależnie od tego czy ktoś dba, czy nie dba o przyrodę.

 

1982

Pierwszy sygnał do walki z substancjami zanieczyszczającymi środowisko dali Amerykanie. To oni jako pierwsi dostrzegli problem tetraetyloołów – silnie toksycznego związku ołowiu dodawanego do benzyny. Za sprawą prezydenta Ronalda Reagana w 1982 roku rozpoczęto działania mające stworzenie nowej, bezpiecznej technologii pozbawionej tej niebezpiecznej substancji dzięki czemu po pięciu latach udało się niemal całkowicie wyeliminować ją z amerykańskiego rynku.

 

Można postawić tezę, że to właśnie rok 1982 stanowi początek walki ze szkodliwymi substancjami, która coraz bardziej przekształca się w ideologię przypominającą coś na kształt para-religii. Różnica polega na tym, że w tym przypadku nie istnieje coś takiego jak „wolna wola”, bowiem każdy – czy chce czy nie i świadomie czy nieświadomie – w jakimś stopniu staje się jej „wyznawcą”.

 

Po latach możemy powiedzieć, że walka z tetraetyloołowiem, która miała uzasadnione podstawy, okazała się tak naprawdę niczym w porównaniu z kolejnymi bataliami o środowisko, jakie nam zafundowano. Dziura ozonowa, kwaśne deszcze, smog, globalne ocieplenie – to tylko niektóre z nowych wyzwań, jakie postawiono przed obywatelami, a raczej przed ich portfelami. Nietrudno się domyślić, że ostatnie w tym zestawieniu – globalne ocieplenie – przynosi największe dochody.

 

1997

Pierwszy poważny plan związany ze stworzeniem regulacji dotyczących ograniczenia emisji CO2, który przez ideologów zrównoważonego rozwoju jest uważany za największe zagrożenie dla klimatu i przyszłości naszej planety (planety, nie człowieka!), został przedstawiony w 1997 roku w Kioto w słynnym i obowiązującym do dzisiaj protokole.

 

Kraje, które się pod nim podpisały, a następnie go ratyfikowały zobowiązały się do zmniejszenia emisji dwutlenku węgla, co w praktyce oznaczało rozpoczęcie bardzo niebezpiecznej dla niektórych z nich gry polegającej na… handlu uprawnieniami do emisji do powietrza gazów cieplarnianych i innych substancji.

 

Autorzy protokołu z Kioto nie ukrywali, że w swoich działaniach wzorowali się na koncepcji popieranej m.in. przez guru konserwatywnych ekonomistów Miltona Friedmana, czyli tzw. podatku węglowym. Zakłada on zawarcie w cenie paliw „ukrytego społecznego kosztu efektów zewnętrznych”, czyli… zanieczyszczenia powietrza i tworzenia globalnego ocieplenia.

 

Różnica polega na tym, że podatek węglowy nie jest obowiązkowy i wprowadzają go te kraje, którzy widzą taką potrzebę. W przypadku handlu uprawnieniami do emisjami dwutlenku węgla sprawa jest narzucana i regulowana odgórnie, czego dowodzi sytuacja w Polsce, która przyjęła ustawę z dnia 22 grudnia 2004 r. o handlu uprawnieniami do emisji do powietrza gazów cieplarnianych i innych substancji. Ustawa ta jest wynikiem nie tylko podpisania i ratyfikowania protokołu z Kioto, ale i… członkostwa Polski w Unii Europejskiej i wynikającej z tego konieczności dostosowania prawa krajowego do unijnego.

 

Trzeba również podkreślić, że Protokół z Kioto wygasł… 7 lat temu – 31 grudnia 2012 roku, jednak Unia Europejska, jako organizacja skupiająca w swych strukturach ludzi, chcących wieść prym w ideologii zrównoważonego rozwoju, dobrowolnie przedłużyła obowiązek ograniczania zanieczyszczenia środowiska poprzez handel emisjami CO2 do… 31 grudnia 2020 roku.

 

2005

W roku 2005 wszedł w życie tzw. Unijny system handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS). Twórcy tego pomysłu podkreślali, że zaproponowane przez nich rozwiązania pozwolą zmniejszyć ilość gazów cieplarnianych (przede wszystkim dwutlenku węgla), oraz rozwinąć rynek odnawialnych źródeł energii, w który będą musiały zainwestować zakłady energetyczne.

 

Można by to uznać za sensowne i logiczne, gdyby nie fakt, że z czasem z systemu handlu uprawnieniami do emisji zostały wyłączone firmy lotnicze odpowiedzialne za około trzy procent światowej emisji CO2 oraz kilkanaście procent tejże emisji w Europie. Eurokraci uznali bowiem, że czymś niedobrym byłoby nałożenie podatku od dwutlenku węgla na… tak dynamicznie rozwijającą się branżę. W związku z tym „ochrona środowiska” i „walka z globalnym ociepleniem” zostały odsunięte w tym przypadku co najmniej do roku 2020. Wtedy najprawdopodobniej temat powróci, ale już teraz wiele wskazuje na to, że linie lotnicze nadal nie będą skazane na płacenie za powietrze.

 

Nie dość, że na taki luksus nie mogą jednak liczyć firmy z branży energetycznej, to jeszcze w ich przypadku stale jest „przykręcana śruba”. Wszystko po to, żeby wyeliminować elektrownie węglowe.

 

Proste pytania, trudne odpowiedzi?

 

1.) Kto handluje uprawnieniami do emisji CO2?

Od 2012 roku handel uprawnieniami do emisjami dwutlenku węgla odbywa się głównie na giełdzie ICE (Intercontinental Exchange) w Londynie i na giełdzie EEX (Europejska Giełda Energii) w Lipsku.

 

W Polsce rejestr uprawnień do emisji CO2 jest prowadzi Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami – organ bezpośrednio podlegający Ministrowi Środowiska. Oprócz rejestru KOBIZE prowadzi także krajową bazę o emisjach i zajmuje się raportowaniem rynku EUA.

 

System obejmuje zakłady energetyczne, rafinerie, producentów żelaza i stali oraz fabryki produkujące: cement, szkło, wapno, cegielnie, ceramikę, papier i tekturę. Razem objętych nim jest 11 tys. podmiotów w całej Unii Europejskiej.

 

2.) Czy elektrownie węglowe mogą załapać się na „darmowe emisje”?

Tak, ale tylko pod warunkiem, że podejmą działania modernizacyjne w już istniejących zakładach (np. unowocześnienie bloków opalanych węglem), które spowodują zmniejszenie ilości emitowanych szkodliwych gazów.

 

3.) Dlaczego ceny uprawnień tak drastycznie rosną?

Ponieważ jest to instrument polityki Brukseli, spekulantów giełdowych i… rządów narodowych, którzy mogą zarobić lekką ręką miliardy euro. Wiadomo – im większa cena na giełdzie tym więcej kasy. A że trzeba ją śrubować wydaje się logiczne – poziom emisji CO2 spada, więc trzeba „wyrównać straty” podnosząc ceny uprawnień.

 

4.) Gdzie są te pieniądze?

W zdecydowanej większości  trafiają do… budżetu państwa! Komisja Europejska wprawdzie nie narzuca krajom członkowskim, w jaki sposób mają być wykorzystane te pieniądze, ale naciska, żeby przynajmniej połowa z uzyskanych przychodów została przekazana na inwestycję w odnawialne źródła energii lub na wsparcie dla rodzin, które najbardziej dotkliwie odczują skutki prowadzonej przez Unię polityki ochrony klimatu. Niewykluczone jednak, że już niedługo eurokraci dojdą do wniosku, że tylko oni są w stanie dobrze wydać te pieniądze i położą na nich swoją „łapę”.

 

Co zaś z drugą połową? No cóż – za coś trzeba opłacić wszelki socjal…

 

5.) O jaki kwotach mówimy?

„Polska w latach 2013-2016 uzyskała przychody z handlu uprawnieniami do emisji CO2, które już trzeba liczyć w miliardach złotych, a szacunki wskazują, że w okresie 2017-2020 krajowy budżet może zarobić na sprzedaży tych uprawnień ponad dwa razy więcej niż w latach 2013-2016”, poinformował portal gospodarczy wnp.pl.

 

Z wyliczeń serwisu bankier.pl wynika, że chodzi o miliardy euro, a kwota ta stale rośnie, ponieważ stale rośnie cena uprawnień do emisji jednej tony CO2. „Polska w roku 2018 planuje sprzedać za pośrednictwem giełdy EEX ponad 78 mln praw do emisji CO2. Przy cenie 14-15 euro za tonę to oznaczać to może wpływy rzędu 4,5 mld zł. Tyle mniej więcej wyniosły przychody budżetowe ze sprzedaży uprawnień w ciągu pięciu poprzednich lat” – wynika z szacunków portalu WysokieNapiecie.pl.

 

„Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami do pierwszego czerwca 2018 roku przeprowadził już 10 aukcji na giełdzie EEX. Wpływy były rekordowe – zyskano prawie 420 mln euro, czyli 1,8 mld zł. Nic nie wskazuje na to, by uprawnienia miały potanieć”, podaje bankier.pl.

 

Pan płaci, Pani płaci, Państwo też zapłacą…

„Ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla w pierwszym kwartale 2019 roku były o 115 proc. wyższe w porównaniu do analogicznego okresu roku bazowego” – poinformowała w raporcie kwartalnym za rok 2019 Polska Grupa Energetyczna. Z dokumentu wynika, że koszty związane z emisją CO2 tylko w przeanalizowanym okresie wyniosły… 976 mln zł!

 

W ciągu pierwszych trzech miesięcy 2019 roku PGE wyemitowała 16,54 mln ton dwutlenku węgla. Biorąc pod uwagę, że na cały bieżący rok spółka otrzymała tylko milion ton tzw. bezpłatnych uprawnień, oznacza to, że za emisję ponad 15,5 mln ton CO2 PGE musiała zapłacić. Dlaczego jest to tak ważne? Ponieważ na cały 2018 rok przyznano jej… 14 mln ton darmowych uprawnień, co pozwoliło jej zaoszczędzić ponad 900 mln zł z samego tytułu emisji CO2.

 

Nie inaczej jest w innej polskiej spółce energetycznej – TAURONIE. – Rosnące koszty emisji CO2 drenują polskich wytwórców energii z pieniędzy, za które mieliby oni przeprowadzić transformację energetyczną – ocenia prezes Taurona Filip Grzegorczyk. Jak podkreśla, na końcu wysokie ceny CO2 zaszkodzą całej gospodarce i polskim konsumentom. Jego zdaniem obecna sytuacja jest „niestandardowa”, ponieważ „nigdy nie zdarzyło się, żeby cena emisji CO2 w ciągu roku wzrosła o 300 proc.”.

 

Zdaniem Grzegorczyka opłaty za emisję CO2 to „parapodatek ekologiczny, który płacimy za taką a nie inną, świadomą i coraz bardziej wymagającą politykę UE”. – To świadoma próba niezwykle intensywnego przymuszenia do transformacji energetycznej – twierdzi prezes TAURONA.

 

Wyższe ceny za emisję CO2 to główny powód wzrostu cen prądu. Póki co – ze względu na roku wyborczy zostały one w pewnym stopniu zablokowane, ale dlaczego nie miałyby zostać podniesione w roku 2020? Wyższa cena energii to jednocześnie wyższe wpływy z podatków, jakimi jest ona objęta. Mając w pamięci wszystkie kolejne socjalne zapowiedzi polityków Prawa i Sprawiedliwości nie zdziwmy się, że to właśnie takie rozwiązanie zostanie zastosowane i słono zapłacimy za przymusową „ochronę klimatu”.

 

Na koniec trzeba się zastanowić nad z pozoru niepoważnym, ale dla eurokratów niezwykle istotnym aspektem. Co by było, gdyby do Komisji Europejskiej wpłynęła skarga od mieszkających w Polsce homoseksualistów, transseksualistów, zwolenników aborcji i wszelkiej maści lewicowych rewolucjonistów spod znaku „Krytyki Politycznej” i partii Razem w sprawie „zbyt wysokich cen prądu”? Co by było, gdyby okazało się, że przez politykę klimatyczną Brukseli nie stać ich na prąd do ładowania telefonu, tabletu i elektrycznego samochodu?

 

Po czyjej stronie stanęliby wówczas eurokraci: klimatu czy nowych „prześladowanych”?

 

Tomasz D. Kolanek

 

Źródło: wnp.pl / bankier.pl / money.pl / handel-emisjami-co2.cire.pl / wysokienapiecie.pl / PCh24.pl

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie