14 października 2025

Pokój z konieczności. Chrześcijańscy syjoniści zawiedli Netanjahu?

(EPA/JALAA MAREY / POOL Dostawca: PAP/EPA.)

„Jest pan kolosem historii. Żydowski naród nie zapomni Pana nawet za tysiąc lat” – powiedział przewodniczący Knesetu do Donalda Trumpa, którego w izraelskim parlamencie przywitano burzą oklasków. Pytanie, czy peany na cześć prezydenta USA wynikały z jego starań na rzecz pokoju, czy może podziękowano mu za możliwość postawienia milowych kroków w budowie Wielkiego Izraela?

Decyzja o ogłoszeniu planu pokojowego dla Bliskiego Wschodu zaskoczyła opinię publiczną. Jeszcze miesiąc temu premier Benjamin Netanjahu na forum ONZ zapewniał, że nie ugnie się przed Hamasem i jego sojusznikami, dziękował USA za wsparcie w walce z „osią światowego terroryzmu” i zdecydowanie sprzeciwiał się pomysłowi powstania państwa palestyńskiego.

Netanjahu planował kontynuację działań zbrojnych, nawet w perspektywie wyczerpania się argumentów usprawiedliwiających całą operację. Izrael tłumaczył bombardowania i przesiedlenia koniecznością odbicia 251 zakładników, pojmanych 7 października 2023 r. Dwa lata później, w niewoli pozostawało zaledwie 20 Izraelczyków (część zginęła, większość udało się wymienić). Mimo to, na początku września Izrael próbował storpedować – dosłownie – rozmowy pokojowe w katarskiej Dosze, gdzie zaatakowano rakietami kierownictwo Hamasu. Jednocześnie na izraelskiej syjonistycznej prawicy pojawiły się głosy usprawiedliwiające śmierć zakładników, jeżeli miałoby się to przysłużyć sprawie budowy Wielkiego Izraela.

Wesprzyj nas już teraz!

Tym samym Izrael najprawdopodobniej kontynuowałby ofensywę w Strefie Gazy, wciąż przesiedlając ludność, równając z ziemią całe miasta i powiększając krwawy dług, wynoszący już ponad 65 tys. zabitych, w tym 40 proc. dzieci. Nawet ogłaszając pokój, premier Netanjahu zastrzegł, że „walka nie jest jeszcze zakończona”, a przed Izraelem stoją jeszcze potężne wyzwania. Zaapelował o jedność narodową i odłożenie sporów politycznych na bok. Nic dziwnego; konflikt w Gazie stanowił dla skompromitowanego polityka parasol ochronny, oddalający perspektywę utraty władzy i potencjalnego więzienia. W tym kontekście zakończenie ofensywy jawi się jako poważne zagrożenie dla jego kariery politycznej.

Moment przesilenia

Tymczasem po drugiej stronie oceanu, sprawa żydowska urosła jako gigantyczna kula u nogi obecnej administracji. O osłabieniu relacji na linii Waszyngton-Tel Awiw, świadczyły chociażby ostatnie wypowiedzi Trumpa. Prezydent USA oznajmił publicznie, że „nie pozwoli” anektować Izraelowi Zachodniego Brzegu, narzekał na ton Netanjahu, któremu „nigdy nic nie pasuje” oraz krytykował premiera Izraela za słowa o „kontynuowaniu walki” tuż po ustaleniu warunków pokoju.

Krytyka sojuszu izraelsko-amerykańskiego przestała być domeną lewicy, powodując potężny rozłam przede wszystkim wewnątrz samego ruchu MAGA. Zdecydowany sprzeciw wobec spolegliwej postawy Trumpa, ujawnionej w trakcie 12-dniowej wojny z Iranem, wyrażali czołowi prawicowi influencerzy jak Candace Owens, Tucker Carlson czy Magyn Kelly. Krytyka Izraela spotęgowała się po zamachu na prawicowego działacza Charliego Kirka, który – jak ujawniono – tuż przed śmiercią mierzył się z potężną presją ze strony żydowskich darczyńców. O zmaganiach z izraelskim lobby zaczęli opowiadać kolejni dziennikarze i komentatorzy. Miliony amerykańskich patriotów zaczęły zdawać sobie sprawę, że hasło „America First” schodzi na bok, gdy sprawy tyczą się państwa położonego w Palestynie. Zresztą potwierdził to sam Trump w Knesecie, przekonując, że hasło „Ameryka na pierwszym miejscu” nie oznacza hasła „Ameryka osamotniona”.

Za poparcie dla sojuszu izraelsko-amerykańskiego w znacznej mierze odpowiada tzw. chrześcijański syjonizm, czyli bardzo popularne zwłaszcza wśród amerykańskich ewangelików przekonanie o konieczności duchowego i materialnego wspierania państwa Izrael. Przykładowo pastor Jerry Falwell stwierdził, że każdy, kto sprzeciwia się państwu Izrael, występuje przeciwko Bogu, a pastor Pat Robertson zadeklarował gotowość stanąć po stronie Izraela nawet przeciwko swojej ojczyźnie wypełniając wolę Boga (sic!). Z chrześcijańskim syjonizmem sympatyzuje 60-70 proc. ewangelików, których w Stanach Zjednoczonych jest od 60-80 mln.

Wielu chrześcijańskich syjonistów zasiada w bezpośrednim kręgu współpracowników Donalda Trumpa. W tym miejscu można wymienić takie osoby jak Sekretarz Stanu Marco Rubio, Sekretarz Obrony Pete Hegseth, kongresmen Ted Cruz, spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson i wielu innych. Na argumenty natury teologicznej powoływali się amerykańscy politycy usprawiedliwiając aneksję Zachodniego Brzegu. Przykładowo, ambasador USA w Izraelu Mike Huckabee, stwierdził, że „nie jest to kwestia ludzkiej debaty, ale kwestia zaakceptowania boskiej woli”. Z kolei Ted Cruz próbował tłumaczyć inwazję na Iran cytatami z Pisma Świętego.

Nic dziwnego, że szczególną troską chrześcijańskich syjonistów przez lata darzył premier Benjamin Netanjahu, który wzorem Dawida Ben-Guriona, wykorzystywał amerykańskie środowiska do budowania relacji z USA. W ostatnim czasie niezwykle często gościł na łamach stacji Fox News, a nawet występował w podcastach wielu popularnych konserwatywnych twórców jak Ben Shapiro czy Jordan Peterson. Wiralowo w sieci rozeszło się nagranie ze spotkania Netanjahu z amerykańskimi influencerami, którzy narzekali na problem rosnącej świadomości prawicowej opinii publicznej na kwestie izraelskie. Zjawisko nazwali pogardliwie jako „woke right” (co można przetłumaczyć jako prawicowy wokeism). W odpowiedzi, premier Izraela „zażartował”, że dla niego brzmi to bardziej jak „woke Reich”. 

Ale nawet tak potężne zaangażowanie nie zapewniło Netanjahu wystarczającej sympatii. Poparcie dla sojuszu amerykańsko-izraelskiego spadło do najniższych poziomów od pięćdziesięciu lat. Jak podaje Pew Research Center, aż 59 proc. Amerykanów nie ma dobrego zdania o rządzie Izraela, a 39 proc. wprost uważa, że w sprawie Gazy Netanjahu „poszedł za daleko”. Według 36 proc. respondentów, Biały Dom zapewnia zdecydowanie zbyt dużą pomoc Izraelowi, a ponad połowa jest przekonana, że izraelska armia celowo głodzi Palestyńczyków, ostrzeliwuje cywilów i koordynuje masowe przesiedlenia.

Kierunek polityki Białego Domu wobec Izraela coraz bardziej rozmijał się z oczekiwaniami społeczeństwa. Prędzej czy później musiało dojść do przesilenia.

Co dalej?

Mimo to, pisanie o załamaniu sojuszu Waszyngton-Tel Awiw byłoby zdecydowaną przesadą. Rozpoczęcie rozmów pokojowych należy uznać przede wszystkim za próbę „spuszczenia ciśnienia” z opinii publicznej oraz wybielenia w jej oczach odpowiedzialnych za zbrodnie. Zwłaszcza, że 20-punktowy plan pokojowy nigdzie nie wymienia możliwości powstania państwa palestyńskiego; jedynej możliwej gwarancji pokoju na Bliskim Wschodzie. Premier Izraela tymczasem zapowiada potrzebę zjednoczenia w perspektywie kolejnych konfliktów. W swoich wypowiedziach wprost wskazywał na Iran i konieczność ograniczenia jego potencjału nuklearnego.  

Przytakuje mu również sam Donald Trump, podkreślając w swoim stylu, że Izrael i Bliski Wschód czeka „złoty wiek”, a „współpraca Izraela z USA w zakresie wysiłku militarnego nigdy nie była tak silna”. Jest to o tyle niepokojące, że – jak przekonuje prof. John Mearsheimer – ostatecznym celem Netanjahu oraz syjonistycznej prawicy jest czystka etniczna Gazy i całkowite wysiedlenie stamtąd Palestyńczyków. W końcu, ma być to wola samego Pana Boga, dla którego izraelskie osadnictwo ma być cenniejsze niż krew dziesiątek tysięcy kobiet i dzieci.

Piotr Relich

Zachęcamy do lektury pierwszego numeru Kwartalnika PCh24.pl, który został poświęcony chrześcijańskiemu syjonizmowi.

Kliknij TUTAJ i pobierz e-book

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(74)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie