Siedemdziesiąt lat po potwierdzeniu przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię zdobyczy uzyskanych przez Stalina powraca apologia Jałty w wykonaniu rosyjskiej propagandy historycznej.
Konferencja w Jałcie, gdzie przypieczętowano zabór przez Związek Sowiecki niemal połowy przedwojennego terytorium naszego państwa, zainstalowano w Polsce komunistyczny rząd i na ponad cztery dekady oddano nasz kraj wraz z innymi nieszczęśliwymi narodami Europy Środkowej pod sowiecką dominację, zajmuje poczesne miejsce w obecnej propagandzie historycznej Rosji. Jej zasadniczym zadaniem jest obrona „niesłusznie kwestionowanego dorobku Związku Sowieckiego”. Tak rozumiana „polityka historyczna” Rosji została zapisana w 2009 roku w „Strategii bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej”, zatwierdzonej przez ówczesnego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa.
Wesprzyj nas już teraz!
Apologia ustaleń jałtańskich jest w tej perspektywie ważnym elementem budowania strategii bezpieczeństwa Rosji. Gdy z okazji sześćdziesięciolecia jałtańskiej zdrady przypominano w Polsce i w innych krajach naszego regionu (zwłaszcza w państwach nadbałtyckich) o prawdziwym charakterze ustaleń poczynionych przez Wielką Trójkę na Krymie, zareagowały rosyjskie władze. Dwunastego lutego 2005 roku ministerstwo spraw zagranicznych Rosji wydało oświadczenie, w którym przypominanie tych faktów nazwano „próbą pisania historii na nowo” i „grzechem” popełnionym zwłaszcza przez Polskę, która – jak orzekało rosyjskie MSZ – dzięki krymskim obradom zyskała podstawy „silnego, demokratycznego i niepodległego” państwa.
W tym roku, gdy przypada siedemdziesiąta rocznica potwierdzenia przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię zdobyczy, które Stalin uzyskał wcześniej na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow (w sensie terytorialnym Jałta zatwierdzała „podział stref wpływów” z 23 sierpnia 1939 roku), powraca apologia Jałty w wykonaniu rosyjskiej propagandy historycznej. Można powiedzieć, że to swego rodzaju podgotowka pod główny wysiłek propagandowy, który czeka Kreml w maju tego roku, w związku z kolejną, hucznie obchodzoną rocznicą „zwycięstwa nad faszyzmem”. Rosyjska aneksja Krymu w 2014 roku i kolejne konsultacje „grupy kontaktowej” ws. Ukrainy, przypadające dokładnie w rocznicę jałtańskiej zdrady, sprawiają, że wspomnienie Jałty nie jest tylko ćwiczeniem historycznej pamięci.
Dyplomacja po moskiewsku
Rosja – jak zawsze w kwestii „właściwej” edukacji historycznej – przystąpiła do sprawy poważnie i kompleksowo. W dniach 3-4 lutego 2015 roku w Jałcie obradowała „międzynarodowa konferencja naukowa” pt. Jałta 1945 – przeszłość, teraźniejszość, przyszłość z udziałem „kilkudziesięciu naukowców z całej Europy” oraz 25 eurodeputowanych z Austrii, Włoch i Węgier (cytując informacje zawieszone na rosyjskich stronach internetowych). Organizatorem przedsięwzięcia była Fundacja Na Rzecz Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego (w skrócie: FSB lub GRU – do ustalenia). Przedsięwzięciu towarzyszyło odsłonięcie pomnika siedzącej Wielkiej Trójki. Stalin wiecznie żywy!
Pierwszą interpretację propagandową Jałty podał uczestniczący w konferencji przewodniczący rosyjskiej Dumy Siergiej Naryszkin, który w swoim przemówieniu zauważył: Obecne namiętności w Europie ponownie zmierzają do odtworzenia obrazu wroga. Chciałbym zapytać, czy polityczni przywódcy z dwudziestego pierwszego wieku również potrzebują czekać, aż pojawi się globalne zło, aby przypomnieć sobie o wartości negocjacji i dyplomatycznych możliwości?
Za bardzo nie wiadomo, czy chodzi tu o „namiętności” wywołane agresją Rosji na Ukrainę i aneksję Krymu, czy o zestrzelenie przez Moskwę w lipcu 2014 roku pasażerskiego boeinga. Jedno tak naprawdę jest najważniejsze: Jałta uczy, że polityka to sztuka kompromisu i dialogu. Nieważne, że kompromis i dialog niekiedy (jak właśnie w Jałcie w 1945 roku) ma swoją cenę – jakieś kilkadziesiąt milionów ludzi oddanych pod władzę totalitarnego imperium.
Charakterystyczne, że strona rosyjska odnosząc się do krymskiej konferencji podnosi „zasługi” Franklina D. Roosevelta. Jak pisze na łamach „Komsomolskiej Prawdy” Andriej Baranow, w zachowaniu amerykańskiego prezydenta podczas konferencji jałtańskiej „przejawiała się państwowa mądrość czyli zrozumienie tego, że bez uwzględnienia interesów Rosji nie stworzy się trwałego ładu światowego”. Na tle „wielkiego Roosevelta” żałośnie wypada „obecny nieudacznik z Białego Domu”, który ogłaszając, że nie przybędzie 9 maja 2015 roku do Moskwy na obchody „zwycięstwa nad faszyzmem”, zaprzepaszcza „pamięć o zwycięstwie, i o żołnierzach, którzy zapłacili za nie krwią, i samego Franklina Roosevelta, który wiedział, że wielkie mocarstwa powinny razem ponosić odpowiedzialność za pokój na świecie”.
Bez udziału „użytecznych idiotów” z Zachodu propagandowe przedsięwzięcie pt. „międzynarodowa konferencja naukowa” nie uzyskałoby pożądanego efektu. Jak wiadomo, mniej więcej od roku chętnie w tej roli występują przedstawiciele zachodnioeuropejskich środowisk politycznych określanych w mainstreamie jako „skrajna prawica” (por. finansowany przez Putina francuski Front Narodowy).
Na wspomnianej konferencji „naukowej” w takiej roli wystąpił m. in. polityk włoskiej „Forza Italia” (partia Silvia Berlusconiego, prywatnie serdecznego przyjaciela Władimira Putina), wcześniej związany z „Sojuszem Narodowym Fabrizio Bertot (w latach 2009-2014 eurodeputowany). W swoim wystąpieniu konferencyjnym podkreślił on konieczność „znalezienia porozumienia” między UE a Rosją, ponieważ „Rosja jest najważniejszym partnerem dla nowej Europy”. Co oznacza „nowa Europa” (czy ma być produktem „nowej Jałty”?), nie zostało wyjaśnione przez włoskiego polityka.
A najlepiej jak „użyteczny idiota” jest zachodnim naukowcem, którego można przedstawić jako „specjalistę od studiów nad Rosją”. W tej z kolei roli wystąpił w dniach 3-4 lutego br. w Jałcie prof. Richard Sakwa z brytyjskiego University of Kent. Rzeczywiście bibliografia jego publikacji naukowych dotyczących późnego Związku Sowieckiego i współczesnej Rosji robi wrażenie. Podobnie jak wrażenie robi jego wystąpienie na jałtańskiej konferencji „naukowej”. Tam prof. Sakwa stwierdził: obecnie obserwujemy demonizowanie Putina, obserwujemy próbę delegitymizowania rządu rosyjskiego, co jest jak sądzę niezwykle niebezpieczne.
Takie tezy doskonale wpisują się we wspomnianą, wyrażoną przez szefa rosyjskiej Dumy, propagandową interpretację dziedzictwa Jałty: trzeba rozmawiać w ramach „partnerskiego dialogu” i „nikogo nie wykluczać”.
Stalin, dobroczyńca Polski
Tak mniej więcej brzmi jałtański „montaż” w wersji dla Zachodu. Na użytek własnej, rosyjskiej opinii publicznej ma on inną odmianę. Mikołaj Starikow na łamach dziennika „Argumenty i Fakty” opublikował niedawno artykuł pt. „Jałta – lekcje historii”.
Pierwsza „lekcja historii” płynąca z Jałty dla Rosji to taka – przekonuje Starikow – że „z zachodnimi partnerami należy postępować ostro”. Jak pisze rosyjski autor, „pierwsza próba podważenia ustaleń jałtańskich” została podjęta przez Zachód już parę dni po zakończeniu obrad Wielkiej Trójki. Chodziło o bombardowanie Drezna, co było pokazem siły i miało skłonić Stalina do przemyślenia na korzyść Zachodu dopiero co podjętych ustaleń.
Dalej Starikow wylicza „kolejne ciosy spadające na ład jałtański” – wszystko w poetyce żalu z powodu zaistniałej w ten sposób, jak mawiał Putin, największej geopolitycznej katastrofy dwudziestego wieku: upadek obozu socjalistycznego w Europie Wschodniej, rozpad Jugosławii, zjednoczenie Niemiec. Ten ostatni fakt był „carskim ustępstwem” ze strony Gorbaczowa, który powinien domagać się w zamian od Zachodu „pisemnych gwarancji neutralności Niemiec, ich wyjścia z Niemiec, a za wyjście wojsk rosyjskich z obszaru zjednoczonej Bundesrepubliki należały się Moskwie pieniądze „na zabezpieczenie rodzin oficerów i na godne życie dla weteranów oraz byłych więźniów obozów koncentracyjnych”.
Co prawda, takie świadczenia były wypłacone Rosji w postaci jakichś kilkudziesięciu miliardów dawnych marek niemieckich i trafiły nawet do rodzin, ale stanowiących dość wąski krąg (Kreml plus „krewni i przyjaciele”).
„Dobiciem ładu jałtańskiego” był upadek Związku Sowieckiego – „po tym Zachód mógł robić to, co chciał; nikt mu już nie przeszkadzał”. Ale, jak pociesza rosyjskich czytelników Starikow, najgorsze już minęło: Obecnie w jakimś sensie na nowo buduje się jałtański świat. Na czele Rosji i Chin pojawiły się ośrodki prowadzące suwerenną politykę, które przeszkadzają Zachodowi tworzyć nieład na całej planecie.
Jaka jest jednak „najważniejsza, historyczna lekcja Jałty” dla Rosji na początku dwudziestego pierwszego wieku? Starikow odpowiada: polega ona na tym, że jeśli jesteśmy silni, to będą się z nami liczyć. A jeśli będziemy słabi, to nasi partnerzy będą naruszać poczynione ustalenia. Ochrona Rosji jako narodu, państwa i cywilizacji nie tyle polega na zawieraniu porozumień z innymi państwami, ale polega na współpracy z trzema najważniejszymi sojusznikami: silną armią, silną flotą i silną gospodarką.
W swojej analizie Starikow zauważył również Polskę, która dzięki Stalinowi [w Jałcie] rozszerzyła dostęp do morza. I to jest trzecia nić interpretacyjna Jałty w obecnej propagandzie historycznej Rosji: Jałta jako dobrodziejstwo dla Polski, za które Polska powinna okazywać Rosji stałą wdzięczność. Jest świeży pomnik Stalina w Jałcie, można składać kwiaty.
Z kolei dr Oleg Nazarow, „doktor nauk historycznych” (ten sam, który w 2014 roku wskazywał Polskę jako „współwinowajczynię” wybuchu drugiej wojny światowej) przed paroma dniami na stronie „RIA – Nowosti” zaprezentował rosyjską propagandę historyczną w formie skondensowanej. A więc mowa jest o Drugiej Rzeczypospolitej, która odegrała ważną rolę w wybuchu Drugiej Wojny Światowej i w cztery tygodnie została rozgromiona przez Wehrmacht. Ani słowa o tym, że od siedemnastego dnia wojny Wehrmachtowi wydatnie pomagała w tym dziele armia sowiecka. Cisza również o tym, że pod koniec września 1939 roku Niemcy i Związek Sowiecki zawarły formalny traktat sojuszniczy. Nazarow pisze za to: Do momentu napaści Niemiec na ZSRS stosunki między ZSRS a rządem Sikorskiego były wrogie. Nie wiadomo dlaczego, ale rosyjski czytelnik ma się domyśleć, że dlatego, iż wcześniej Polska współpracując z Hitlerem była „współwinowajczynią” wybuchu wojny w 1939 roku.
Dalej w podobnym stylu. Powstanie Warszawskie to „awantura”, którą obmyślił Mikołajczyk, by przejąć władzę w Warszawie zanim wejdzie do niej Armia Czerwona. Ani słowa o sprawie odkrycia grobów katyńskich i kolejnych fazach instalowania przez Stalina rządu komunistycznego w Polsce.
Stalin, jak pisze dr Nazarów, to prawdziwy dobroczyńca Polski. W Jałcie podjął bowiem skuteczne starania, by po wojnie „powstała silna i suwerenna Polska”. Na początku 1945 roku w politycznej perspektywie Polska podzielona była na stronników prozachodniej i prosowieckiej orientacji. Kraj został wyzwolony przez Armię Czerwoną i wielu Polaków odnosiło się do ZSRS z sympatią i wdzięcznością. A Stalin nie należał do tych, którzy postępowali tak jak zagrał im Churchill i nienawidzący ZSRS londyńscy Polacy. Miesiąc po konferencji [jałtańskiej] ustanowił stosunki dyplomatyczne z rządem lubelskim. Kolejne kłamstwo Nazarowa mające na celu stworzyć wrażenie, że oprócz garstki sowieckich kolaborantów istniała wielka, mająca społeczny rezonans „opcja prosowiecka”, wejście armii sowieckiej (i dywizji NKWD) było „wyzwoleniem” a legalny rząd RP ciągle uznawany przez zachodnie mocarstwa to „londyńscy Polacy”.
Na końcu wywodów „doktora nauk historycznych” pobrzmiewa wezwanie Polaków do wzbudzenia w sobie intencji wdzięczności wobec Sowietów: Polacy, którzy przeżyli wojnę pamiętali, komu zawdzięczali ratunek od okrucieństw niemieckiej okupacji. W XXI wieku wielu ich potomków wysługuje się Niemcom i starają się nie pamiętać, kto wyzwolił Polskę od Niemców, że stało się to za cenę 600 tysięcy poległych żołnierzy i oficerów! Dzięki tym poległym bohaterom przodkowie dzisiejszych Polaków przeżyli, nie poszli do komory gazowej i na mydło.
O prawdę musimy zadbać przede wszystkim sami, we współpracy z tymi (np. Bałtami), którzy równie boleśnie doświadczyli „dobrodziejstw” jałtańskiego ładu. To, że Rosja głosi swoją propagandową wersję historii, jest zupełnie jasne. Problem polega na tym, że i na Zachodzie o Jałcie nikt dzisiaj nie chce rozmawiać i przypominać o zdradzie, która się wówczas dokonała. Świadczy o tym udział zachodnich polityków i naukowców w takich przedsięwzięciach jak wspomniana „międzynarodowa konferencja naukowa” czy niedawno okazana przez Parlament Europejski niechęć do upamiętnienia stosowną uchwałą tego hańbiącego wydarzenia.
Grzegorz Kucharczyk