20 października 2022

Polacy przechytrzyli lewackiego Netflixa? O „zmarnowanym potencjale” WIELKIEJ WODY 

(Fot. Netflix)

Serial inspirowany historią powodzi z 1997 r. szturmem zdobył serca widzów i w zaledwie dwa tygodnie od premiery zapracował na miano najlepszej polskiej produkcji na Netfliksie. Największa krytyka spada jednak na twórców ze strony…lewicy, która utyskuje na zbyt małą ofiarę złożoną na ołtarzu polityczno-ideologicznej poprawności.

[UWAGA SPOILERY]

Ceną za dostęp do największej platformy streamingowej świata jest zapalenie ogarka diabłu światopoglądowej rewolucji. Polscy twórcy nie stanowią tu wyjątku. Przykładowo w „Rojście” postać grana przez Magdalenę Różdżkę okazuje się lesbijką, a Andrzej Seweryn w „Królowej” to pstrokaty drag queen. Nic dziwnego, że i tym razem wojownicy sprawiedliwości społecznej zacierali ręce: wskrzeszenie po 25 latach historii „powodzi tysiąclecia” miało nieść potężny ładunek propagandowy w ekologistycznym i antypolskim (lub antyrządowym) wydaniu.

Wesprzyj nas już teraz!

Tragiczna historia zalanego Wrocławia miała przypominać, że jeżeli nie odrobimy lekcji historii i nie posłuchamy klimatycznych podżegaczy, partykularne interesy partyjne i ślepe „bogoojczyźniane” przywiązanie do bogactw naturalnych sprowadzą na nasze głowy dużo gorszą katastrofę. A założenie twórców, by dość luźno trzymać się historycznych faktów, jedynie te nadzieje rozpalało.

I rzeczywiście, dwa pierwsze odcinki zapowiadają typową propagandową sieczkę, gdzie klęska sprzed ćwierćwiecza stanowi przede wszystkim alegorię sytuacji społeczno-politycznej A.D. 2022. Główna bohaterka, Jaśmina Tremer to hydrolog z anarchistyczną przeszłością, która zaszyła się w głuszy z psami i kochankiem, mieszka w przyczepie kempingowej, a w obronie zastrzelonej sarenki gotowa poćwiartować myśliwego. No wypisz-wymaluj, współczesna aktywistka klimatyczna, która broniła przyrody „zanim to było modne”.

Co więcej, wykształcona za granicą specjalistka wiedzą i praktyką bije na głowy leśnych dziadków kończących socjalistyczne uczelnie. I zgodnie z feministycznymi paradygmatem staje oko w oko z męskim partyjno-eksperckim betonem, jako jedyna trafnie diagnozując problem i przerażającą perspektywę zagrożenia. Ale Tremer to nie byle, dominująca w obecnym kinie, „silna postać kobieca”, ale prawdziwy terminator w spódnicy: klnie jak szewc, daje w mordę, rozstawia wojsko i polityków po kątach, a w imię dobra wspólnego rzuca wyzwanie nawet władzom na szczeblu wojewódzkim.

A nie jest łatwo, gdyż bohaterka mierzy się nie tylko z siłą żywiołu, ale falą rażącej niekompetencji i ignorancji – oczywiście – dominujących w strukturach władzy mężczyzn.

Sytuacji nie poprawia również pielgrzymka papieża, organizacja której spędza sen z powiek rządzącym oraz pochłania lwią część środków i zasobów. Co prawda, wizyta Jana Pawła II nie miała żadnego związku z katastrofą, ale fakty nie mają znaczenia, jeżeli mamy okazję do przywalenia w religijność Polaków.

Podobnie w przypadku historii wsi Kęty, której mieszkańcy skutecznie oprotestowali wysadzenie wału, rzekomo mającego ocalić Wrocław. W rzeczywistości sytuacja dotyczy miejscowości Łany, gdzie mieszkańcy własnymi piersiami ochronili dobytek przed interwencją władz. W serialu pokazano, że dobro kilkudziesięciu osób kosztowało tragedię dziesiątków tysięcy. Tymczasem do dzisiaj nie wiadomo, czy doszczętne zalanie okolicznych wsi w jakimkolwiek stopniu zmniejszyłoby rozmiary katastrofy.

Wierność prawdzie to jednak niewielka cena, gdy trafia się okazja pokazania przywiązanych do ziemi i tradycji Polaków jako krótkowzrocznych, zapatrzonych w dno butelki i pęto kiełbasy, pląsających do hitów Bayer Full, egoistycznych degeneratów. Nieprzypadkowo symbolizowanych, jak w takich przypadkach bywa, facjatą Lecha Dyblika.

Ale mimo tych wszystkich zabiegów, do dzieła Jana Holoubka najwięcej uwag mają zwolennicy propagandowej roli kina (tudzież zaangażowanego społecznie, posiadającego konkretną misję środka przekazu). Jak zaznacza eseista i krytyk Jakub Majmurek, „Wielka woda” nie wykorzystała szansy na dostatecznie wyraźne nawiązanie do kryzysu klimatycznego, co doskonale udało się chociażby amerykańsko-brytyjskiemu „Czarnobylowi”.

„Wszystkie te obserwacje nie składają się jednak na obraz satysfakcjonująco przenikliwy i ostry. Nie czuć tu też odniesień do współczesnych problemów – a przecież pandemia i zbliżająca się katastrofa klimatyczna czynią szczególnie aktualnym zarysowany w serialu problem relacji między wiedzą naukową a decyzjami władzy politycznej” – zauważa na łamach Filmwebu.

Co więcej, chcąc nadać głównej bohaterce bardziej „ludzkie” oblicze, zdaniem Majmurka scenarzyści niepotrzebnie ubrali Tremer w szaty borykającej się z nałogiem heroinistki z problemami rodzinnymi. Jej walka o głos w zdominowanym przez mężczyzn świecie – jego zdaniem – już czyni postać „wystarczająco interesującą”.

Polacy (ale i nie tylko) pokochali „Wielką wodę” nie za feministyczny przekaz czy modne dziś ekologistyczne miazmaty, ale znakomite efekty specjalne, doskonałą grę aktorską (szczególne brawa dla Agnieszki Żulewskiej, Tomasza Schuchardta i Ireneusza Czopa), świetnie odwzorowany klimat lat 90’, czy przypomnienie atmosfery solidarności i poświęcenia.

Jak zaznaczał reżyser, klęska naturalna miała jedynie posłużyć jako tło do przedstawienia interesujących historii, pełnych skomplikowanych relacji międzyludzkich. I rzeczywiście, początkowa dawka siermiężnej propagandy szybko ustępuje pełnokrwistemu dramatowi, tak że w ostatnich odcinkach nie pozostaje po niej nawet wspomnienie. Całość wieńczy zgoła niepopularne zakończenie w duchu prorodzinnym, a zwaśnione podczas powodzi strony godzą się, uznając, że „każdy miał swoją rację” – zarówno ci, broniący swojej ojcowizny, jak i walczący z żywiołem eksperci.

Reakcje na „Wielką wodę” dobitnie pokazują, że „wokizm” – natarczywe przepisywanie pop-kulturowych opowieści przez pryzmat współczesnych problemów w lewackim kluczu – nie tylko się nie opłaca, ale po prostu wieje nudą. Już nawet portal naTemat.pl, medium jak mało które zaangażowane w promocję kinowych parytetów i radykalnego feminizmu, piórem Aleksandry Giersz utyskuje na nadmiar „mężczyzn w spódnicy”.

„A gdyby tak stworzyć kobiety w serialach, które nie są na siłę męskie? A gdyby pokazać bohaterki, które są na topie, mimo że przeważają u nich cechy stereotypowo kobiece? Które są wrażliwe, delikatne i ciche, noszą pastele i pantofle, ale mimo to rządzą i dają radę” – pisze w słowach, które równie dobrze mogłyby ukazać się na łamach jakiegoś konserwatywnego portalu.

Artystyczną, ale przede wszystkim biznesową szkodliwość ideologicznego zaangażowania zaczynają odczuwać sponsorzy całej imprezy. Warner Brothers, wraz z przyjściem nowego dyrektora, wstrzymał pracę nad „Batgirl”: produkcją o poczynaniach czarnoskórej kobiety-Batmana. Twerkująca She-Hulk: zmutowana kobieta-adwokat o nadludzkiej sile, skutecznie zniechęciła rzesze fanów filmowego uniwersum Marvela (MCU). Wciskanie jedynego słusznego przekazu odbija się czkawką Netfliksowi, borykającego się z masowym odpływem użytkowników i giełdowymi spadkami. Po klęsce pierwszego sezonu „Pierścieni Władzy” – feministycznego anty-Tolkiena w wydaniu multi-kulti – i wtopieniu ponad miliarda dolarów, być może po rozum do głowy pójdzie również Amazon.

Już najwyższy czas, by cała skompromitowana i szkodliwa ideologia trafiła tam gdzie jej miejsce – do ścieku historii, a nie była stale wpychana na siłę na ekrany kin czy telewizorów.               

Piotr Relich   

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij