To, co mamy wspólnego i co nadaje ruch naszemu istnieniu to sakrament chrztu będący znakiem naszego powołania i istnienia w pamięci najtrwalszej – Boga i Kościoła. Jeśli wykluczymy się – niezależnie z jakiego powodu i w jaki sposób – spod tego znaku, dopiero wtedy postawimy pod znakiem zapytania własne istnienie – mówi w rozmowie z PCh24.pl Tomasz Rowiński, historyk idei, redaktor kwartalnika „Christianitas”.
Wesprzyj nas już teraz!
Sporo miejsca poświęca Pan w swojej książce krytyce „romantycznego ukąszenia”, które odcisnęło ogromne piętno na sposobie myślenia o Polsce przez środowiska szczerze patriotyczne, mam na myśli szeroko rozumianą „prawą stronę”. Na czym polega niebezpieczeństwo posługiwania się w poszukiwaniach istoty polskiej tożsamości ideą romantyczną?
Pozytywny wpływ romantyzmu na kulturę jest w polskim wydaniu ewenementem. To, że kulturze romantycznej udało się w dużej mierze odbudować polską tożsamość, nie zabezpiecza nas przed pewnymi ślepymi uliczkami, jakie wynikają z charakterystyki tego nurtu.
Przede wszystkim łączy się on w sposób trwały z idealizmem. W filozofii, w kulturze, choćby niemieckiej, te dwa zjawiska są nawet ze sobą utożsamiane. Romantyzm jest kolejnym krokiem na drodze do rozdzielenia sfery religijnej i rozumności praktycznej.
Romantyzm wyrósł z sentymentalizmu i był reakcją na racjonalistyczny radykalizm oświecenia. Okazał się swego rodzaju powrotem wypchniętych, „zgnębionych” uczuć występujących w zastępstwie religijności opartej na metafizycznej refleksji. Romantyczna religijność nic praktycznie nie wie o religii prawdziwej, ponieważ oddziela ją od rozumu, a oddaje władzy uczuć i estetyki. Wraz z romantyzmem nastąpił zatem praktyczny powrót do religijności pogańskiej w Europie, ponieważ religia jest w jego ujęciu jedynie rodzajem kulturowej scenografii, retoryki, formą wyrazu. Czytający „Dziady” Mickiewicza powinien zdać sobie sprawę, że ów powrót do zjaw, do ludowych opowieści, do duchowości niechrześcijańskiej wymieszanej z chrystianizmem, do elementów dawnych wierzeń miał miejsce również w innych krajach. Lektura korespondencji choćby Goethego pokazuje nam dobrze, że najwybitniejsze umysły tamtego czasu nic już nie rozumieją z chrześcijaństwa. Obserwujemy zatem w tamtym okresie powrót religijności, ale nie jest to metafizyczna religijność, za którą stałoby jakieś rozumienie.
Na czym polega specyfika polskiej religijności romantycznej?
W polskim przypadku to właśnie chrześcijaństwo stało się bezpiecznikiem dla nurtu romantycznego – podobnie jak konieczność zmagania o bardzo realny cel, czyli odrodzenie państwowości. Dziś jednak romantyzm naszej kultury zdaje się utrudniać skuteczne budowanie trwałych i dobrych instytucji politycznych.
Postchrześcijański charakter romantycznej religijności widzimy w jego praktycznej realizacji, czyli XIX- i XX-wiecznym nurcie nacjonalistycznym kultury, będącym swego rodzaju deifikacją uczuć wspólnotowych, a także dawnych mitologii przedchrześcijańskich. Uczucia religijne, które znajdujemy u poetów są bardzo indywidualistyczne i bardzo wzniosłe – obywają się niejako bez konkretnego człowieka. W Polsce oczywiście było to dużo trudniejsze. W praktyce, w życiu mas, romantyzm to jednak formowanie się „pobożności” narodowej będącej kryterium wykluczenia tych, którzy nie głoszą wyznaczonego ideału politycznego. Wiemy, jak to później skończyło się w Niemczech. Idealizm narodowy zastępuje, jako forma, czyli sposób istnienia, ale także rozumowe uzasadnienie istnienia, chrześcijaństwo. Nie dziwi to, skoro to ostatnie pozwoliło wepchnąć się na ścieżkę oderwania od rozumności świata poczęte przez Dantego, a kontynuowane przez kolejnych myślicieli i praktyków.
Trzeba pamiętać o niechrześcijańskim korzeniu romantyzmu. W Polsce także taki właśnie on bywa. Przecież nasi wieszczowie miewali w swoim życiu w sprawie religii różne momenty, lepsze i gorsze. Dzisiaj ich idealizujemy bo wiele nam dali, zbudowali mosty łączące myślowo naszą historię w chwili największego kryzysu kulturowego – w tym praktycznym sensie romantykiem był także Jan Paweł II, choć on starał się przełamywać idealizm ku odzyskaniu przez Polskę zdolności do rozpoznawania Boga, czyli ku prawdziwemu powołaniu narodu chrześcijańskiego. W czasach ponowoczesnych istnieje podobne niebezpieczeństwo wykorzystywania takich niechcianych uczuć i emocji wynikających z rozpadu wspólnot ludzkich, wspólnot narodowych, lokalnych czy etnicznych w parareligijno-politycznych ruchach czy sposobach myślenia.
Poproszę o przykłady…
W swojej książce odwołuję się do przykładu twórczości Jarosława Marka Rymkiewicza, który jest kreatorem takiego właśnie postromantyzmu. Buduje narracje historyczne, niereligijne, ale w duchu quasi-mistycyzmu narodowego, który w gruncie rzeczy jest fikcją. W nikłym stopniu, albo w ogóle nie odwołuje się on do polskiej tradycji, ani formy politycznej, zakorzenionej w chrzcie Polski. Buduje za to fantazje na kanwie elementów historii, elementów podań, narracji i życiorysach dawnych Polaków. To samo w gruncie rzeczy robili romantycy XIX-wieczni – tworzyli rodzaj mistycyzmu, który był tylko opowieścią, pustą narracją nieopartą na rozpoznaniu rzeczywistości. Ratował ich jednak często związek z Kościołem i Bogiem jako Tym, który pamięta. Rymkiewicz celowo konfabuluje historie dla uzyskania efektu, dla wrażenia spójności, na przykład wzmocnienia w czytelniku poczucia chwały wynikającej z naszej historii, bądź też wyobrażenia, jak to by Polska mogła być silna. To pojawiające się u Rymkiewicza hasło „wiecznej Polski”, która nie potrzebuje większości żyjących Polaków, bo nie odpowiadają jej wspaniałości, jest zaprzeczeniem powołania narodu chrześcijańskiego. O ile diagnozy Mickiewicza o dwóch Polskach były bardziej trafne w sytuacji zdrady elit wobec oczywistego faktu klęski narodowej, o tyle dziś skupianie się na konfliktowaniu Polaków wewnątrz własnego państwa trzeba uznać za niechrześcijański aspekt życia publicznego w naszym kraju. Są bowiem realnie istniejące rozbieżności w wizjach rozwoju, owszem, ale czym innym jest jednak budowanie na bazie tych opozycji nieprzekraczalnych wspólnot wykluczających współdziałanie nawet w obszarach zgody. To romantyczna dominacja spójności, czyli frakcyjnej woli władzy nad rozumnością.
Niebezpieczeństwem takiego sposobu myślenia jest oderwanie się od problemów, które w rzeczywistości nurtują Polskę, nasze państwo czy wreszcie nas, Polaków. To w istocie jest rodzaj ucieczki od rzeczywistości, od faktu, że jesteśmy Polakami niezależnie od tego, jaką opcję polityczną wyznajemy i czy nam się opowieści takiego czy innego poety podobają, czy nie podobają. To, co mamy wspólnego i co nadaje ruch naszemu istnieniu to sakrament chrztu będący znakiem naszego powołania i istnienia w pamięci najtrwalszej – Boga i Kościoła. Jeśli wykluczymy się – niezależnie z jakiego powodu i w jaki sposób – spod tego znaku, dopiero wtedy postawimy pod znakiem zapytania własne istnienie. Porzucimy nasz własny sposób istnienia.
Powracający dziś mickiewiczowski koncept „dwóch Polsk” – Polski zdrajców i Polski patriotów jest niebezpieczny. To jest właśnie taki romantyczny pomysł. To daleko posunięty idealizm, który wyklucza część ludzi nie odpowiadających, co podkreślmy, wyobrażeniu. Tylko, że taki czy inny ideał nie jest rzeczywistą Polską, on jest głosem poety, może być głosem polityka, ale rzeczywista Polska to ta, która istnieje od tysiąca lat i posiada wspólną formę. Forma nie jest jednak mechaniczną unifikacją – przynajmniej nie polska forma, ta jest raczej sposobem istnienia i myślenia na różne sposoby w odniesieniu do chrztu i krzyża. Oczywiście nie chodzi o znów jakiś ideał ludzi „niepokalanie poczętych”. Nie, po prostu chodzi o dynamikę, w jakiej pozostaje każdy naród chrześcijański i która pozostaje – czasem daleką – analogią biblijnego Izraela.
Tak zwane dzielenie Polaków nie jest jednak domeną „obozu patriotycznego”.
Postromantyczne konstrukcje buduje także lewica, a więc chociażby Platforma Obywatelska przeciwstawiająca Polskę „racjonalną” Polsce „radykalnej”; Polskę „jasną” Polsce „ciemnej”. To budowanie opozycji swoje korzenie ma w dziedzictwie romantyzmu, w nowoczesnym przeciwstawianiu wartości, ich zderzaniu, w zmaganiach o całkowitą suwerenność polityki przeciw sumieniu obywateli. A to znów bierze się z rozpadu rozumu, którego to rozpadu symbolicznym ojcem jest Dante rozrywający wiarę i rozum, cel doczesny i wieczny człowieka. Idealizm (jak materializm), nie patrzy na spójność całej wspólnoty, więź ludzi, których organizuje język, państwo, na elementy kultury, formy, religie czy sakramentalność chrztu Mieszka. Nie patrzy na ludzi stojących wobec wspólnego zobowiązania, ale redukuje ich do bezosobowego posłuszeństwa.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Roman Motoła
Tomasz Rowiński jest historykiem idei, redaktorem kwartalnika „Christianitas”, autorem wydanego niedawno zbioru esejów, pt. Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa (Wydawnictwo TYNIEC, 2015).
{galeria}