Według danych z rynku motoryzacyjnego, Europejczycy po czasie stagnacji, znów ruszyli do salonów po zakup nowych aut. Wprawdzie poziom sprzedaży jest jeszcze niższy niż w czasie przed tzw. pandemią, ale rynek się szybko odbija. Ale nie w Polsce – jesteśmy bowiem zbyt biedni, nawet by wziąć coraz droższy kredyt. To nie koniec kłopotów. Właściciele starszych pojazdów mogą być gnębieni nowymi eko-podatkami, których domaga się UE oraz zakazami wjazdu do tzw. Stref Czystego Transportu. Wszystko to rzekomo dla naszego dobra.
Europejczycy ruszyli do salonów po nowe samochody, a ich sprzedaż rośnie coraz szybciej. W Polsce wzrost zakupów wyhamowały wysokie ceny – informuje rp.pl. Okazuje się – na podstawie danych ACEA – że za wzrost unijnej sprzedaży odpowiada głównie rynek niemiecki, który notuje trzykrotnie wyższy wzrost niż np. Francja (9,8 proc.) i dwukrotnie większy niż we Włoszech (14,7 proc.). Na tym tle Polska z wynikiem 7 proc. jest europejskim słabeuszem (z wynikiem poniżej średniej unijnej).
Gazeta nie kryje, że polską bolączką jest szybki wzrost cen nowych pojazdów związany z rosnącymi kosztami produkcji, ale też z inflacją oraz z wysokimi kosztami finasowania zakupu pojazdu (koszty kredytu czy leasingu).
Wesprzyj nas już teraz!
Nie lepiej jest na rynku wtórnym. Tu także ceny pojazdów skoczyły w górę, a co za tym idzie, zainteresowanie zakupem używanych aut spadło. Klienci tego rynku coraz częściej poszukują też aut starszych – i takie są sprowadzane z zagranicy. Obecnie średnia wieku takiego pojazdu to 13-14 lat. „Przez pogarszającą się sytuację gospodarczą ta tendencja w najbliższych miesiącach będzie się utrwalać” – zaznacza rp.pl.
I tu kolejne złe wiadomości dla kierowców. Serwis podaje bowiem, że polski rząd będzie musiał „wyhamować napływ na rynek starych samochodów. Za dwa lata pojawi się opłata rejestracyjna, za cztery lata – podatek od posiadania pojazdu”. I jest to sytuacja, którą wymusza na Polsce przyjęcie Krajowego Planu Odbudowy.
Na razie wiadomo jedynie, że opłaty będą uzależnione od emisyjności pojazdu – wedle zasady – „zanieczyszczający płaci więcej”. Więcej wiadomo natomiast o terminach wprowadzania nowych opłat. I tak opłata rejestracyjna pojawić ma się do końca 2024 r., a podatek od posiadania pojazdu do połowy 2026 roku.
Na tym złe wiadomości dla kierowców się nie kończą. Kolejne samorządy będą zapewne wprowadzały Strefy Czystego Transportu. Nie wjadą do nich pojazdy z niskimi normami emisyjnymi. Szlaki przetarł już Kraków. Miasto ustaliło STC w swoich granicach administracyjnych, a od lipca 2026 nie będą doń wjechać pojazdy z silnikiem diesla nie spełniające co najmniej normy Euro5 (lub data produkcji od 2010). Dla samochodów benzynowych narzucone normy są niższe.
Patrząc zatem ogólnie na to co dzieje się wokół motoryzacji, widać wyraźnie, że celem jest wyeliminowanie prywatnego transportu. Nie jest bowiem możliwe – z powodów finansowych – aby obecni posiadacze samochodów przesiedli się na drogie, „ekologiczne” pojazdy (wedle klimatystów najlepiej by były one elektryczne). A jeśli nawet byłoby to możliwe, to wciąż nie rozwiązana została przeszkoda infrastrukturalna – brakuje stacji ładowania, jak i energii do zasilenia tak wielkiej liczby pojazdów.
Ale nie będzie ona potrzebna. Filozofia działania wobec przeciętnego Kowalskiego jest bowiem inna – to atak na jego własność i mobilność – „nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy”. Do takiego „nowego porządku” świata właśnie zmierzamy. I wielu ludzi temu ulega myśląc – zmylonych ekobełkotliwą propagandą – że tak ratuje planetę i własne zdrowie.
MA