Od wielu tygodni pojawiały się sygnały, że w okolicach Calais odtwarza się dzikie obozowisko migrantów, którzy wracają tu po likwidacji słynnej „dżungli”. Jakiekolwiek próby ukrócenia tego procederu i zastopowania pobytu kandydatów do nielegalnego forsowania kanału La Manche, odbijały się o mur lewicowej pobłażliwości, gadaniny o prawach człowieka i fałszywie pojęty humanitaryzm.
Kiedy mer miasta Calais chciała wstrzymać wydawanie darmowych posiłków dla migrantów, sąd administracyjny jej działania zakwestionował. Pojawiły się żądania budowy pryszniców, dostaw żywności i napojów, czyli praktyczny proces odtwarzania „dżungli”. Paraliżowano także działania policji, które miały zniechęcić migrantów do pobytu w Calais.
Wesprzyj nas już teraz!
Kilka dni temu ukazał się nawet list otwarty do prezydenta Macrona o „Zatrzymanie przemocy wobec migrantów”. Pod listem, który zarzucał m.in. policji „nadużycia” podpisali się miejscowi komedianci, reżyserzy, gwiazdy muzyki, ale też i politycy, od Zielonych po skrajnie lewicowego Melenchona.
Tymczasem głównymi nosicielami przemocy okazują się sami migranci, którym lewica tak współczuje. Budowane przez nich na autostradzie A16 barykady mają spowolnić ruch i umożliwić załadowanie się do ciężarówek. Na drogach, parkingach i stacjach benzynowych dochodzi do małych bitew z kierowcami, którzy nie chcą brać pasażerów „na gapę”.
Właśnie taka barykada z drzew poukładanych na drodze stała się przyczyną wypadku i pierwszej ofiary śmiertelnej tego typu działań. Polska furgonetka uległa wypadkowi i stanęła w płomieniach, a jej kierowca poniósł straszną śmierć. Pierwsze informacje mówiły, że w budowie zapory na autostradzie brali udział Erytrejczycy, Etiopczycy i Afgańczycy. Za śmierć Polaka pośrednio odpowiada jednak i laksyzm francuskich władz.
Bogdan Dobosz