11 października 2021

„Polexit”? Tusk może zrobić dla tej idei więcej niż PiS [OPINIA]

„Oni chcą wyjść z UE, by bezkarnie gwałcić prawa obywateli i zasady demokracji”, grzmiał w niedzielę na placu Zamkowym w Warszawie Donald Tusk, podczas opozycyjnego wiecu „ZostajeMY w Europie”. Lider PO i jego zwolennicy raczej nie zdają sobie sprawy, że tego typu akcjami generują antyunijne nastroje i zwiększają liczbę zwolenników Polexitu.

Hasło „Polexit” jest powtarzane przez polityków totalnej opozycji i sympatyzujące z nią autorytety naukowe i medialne co najmniej od 2015 roku, kiedy to władzę w Polsce przejął obóz Jarosława Kaczyńskiego – jednego z największych w polskiej polityce zwolenników integracji europejskiej i tworu, jakim jest Unia Europejska. Nie ma ono jednak na celu wywołania rzeczowej dyskusji na temat korzyści i strat, jakich doświadcza Polska za sprawą przynależności do brukselsko-berlińskich struktur, tylko na generowaniu negatywnych emocji wśród opinii publicznej. Mówiąc o „Polexicie” opozycja daje (świadomie bądź nieświadomie) do zrozumienia, że Polska bez UE jest niczym; że wszystko, co każą eurokraci jest słuszne i potrzebne; że przetrwamy tylko dzięki funduszom unijnym, ponieważ bez „hojności UE” nie bylibyśmy w stanie wybudować 100 metrów drogi, kładki nad rzeką etc.

W związku z tym wszystkim, według opozycji i jej lidera – Tuska, musimy bez słowa sprzeciwu, bez marudzenia, bez zastanowienia przyjmować wszystko, co robią, a nawet sugerują eurokraci, ponieważ jest to wyznacznik naszego istnienia i trzeba z miejsca go realizować. Nieważne czy chodzi o niczym nieograniczoną aborcję – europarlament wydaje w tej sprawie rezolucje, więc musimy ją wprowadzić. Nieważne czy chodzi o promocję ideologii LGBT i legalizację tzw. homomałżeństw – UE uważa, że to „podstawowe prawo człowieka”, więc trzeba się do tego zastosować. Nieważne czy chodzi o przemysł stoczniowy – UE powie stop, więc z miejsca należy go zlikwidować.

Wesprzyj nas już teraz!

Przez wiele lat naszego członkostwa w Unii, tego typu zaklinanie rzeczywistości działało. Władza w Warszawie zgadzała się bez mrugnięcia okiem na niemal wszystko argumentując, że „przecież UE daje nam pieniądze”. Zwolennicy UE do dziś prześcigają się w powtarzaniu propagandy, ile to kasy popłynęło z Brukseli do Polski. Nigdy jednak nie przeszło im przez gardło, jakie są koszty związane z naszą przynależnością do Wspólnoty – zapomnieliśmy już, że trzy miliony dobrze wykształconych, przedsiębiorczych i pracowitych Polaków wyjechało z ojczyzny napędzając zagraniczne gospodarki. Nie chcemy słyszeć o wyliczeniach niemieckich ekonomistów, że z każdego 1 euro, które trafia do Polski w formie unijnej pomocy, 85 eurocentów wraca z powrotem do państw, które są płatnikiem netto budżetu UE. NIE! W logice warszawskich salonów Unia tylko daje i w dodatku nie chce nic w zamian, a my musimy się podporządkować, bo tylko na to nas stać. Jesteśmy dla nich niczym dzikusy z trzeciego świata, których „dobrzy panowie” muszą ucywilizować, nakarmić i wychować, bo sami nie jesteśmy do tego zdolni.

Chyba najlepszym podsumowaniem myślenia opozycji była jej reakcja na wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 7 października o wyższości prawa krajowego nad prawem unijnym. Co oznaczał on w praktyce? Oddajmy głos mec. Jerzemu Kwaśniewskiemu, który wyjaśnił to widzom PCh24 TV. – Pierwszy tego typu wyrok, o wyższości prawa krajowego nad prawem unijnym polski TK wydał w roku 2005, następnie w 2010, kolejny w 2011. Nigdy polski Trybunał Konstytucyjny nie miał wątpliwości, że jeżeli Unia Europejska przekraczałaby swoje kompetencje, albo gdyby stanowiła prawo rażąco sprzeczne z polskimi zasadami ustrojowymi, to Polska ma prawo odmówić stosowania takich norm unijnych – tłumaczył prezes Ordo Iuris.

Jeżeli polski TK ma za sobą trzy takie wyroki wydane w zupełnie różnych składach od 2005 roku, czyli praktycznie od samego początku naszego członkostwa w UE to trzeba powiedzieć, że w czwartek, 7 października, Trybunał miał sprawę dość prostą do rozstrzygnięcia i tak naprawdę zamieszanie wokół tego orzeczenia jest zamieszaniem bardziej publicystycznym niż prawniczym – zauważył mec. Jerzy Kwaśniewski.

W dalszej części swojej wypowiedzi prezes Instytutu Ordo Iuris wyjaśnił, co wynika z czwartkowego orzeczenia TK. – Trybunał powiedział w czwartek, że jeśli doszłoby do sporu pomiędzy organami UE, które rozszerzają swoje kompetencje poza pierwotne kompetencje traktatowe i jeżeli organy UE zaczynają działać poza kompetencjami przekazanymi przez Polskę w traktatach, to wówczas musimy wrócić do zasady pierwszeństwa Konstytucji RP i zweryfikować czy wykonywanie takich kompetencji, których wcześniej Polska nie przekazała na mocy traktatu UE jest zgodne z Konstytucją. Nic bardziej logicznego! – wyjaśnił.

Naturalną konsekwencją tego orzeczenia jest punkt 3., który mówi, że jeśli UE zaczyna sobie uzurpować prawo do kontroli prawidłowości powoływania sędziów w Polsce, to trzeba to uciąć, bo tego typu kompetencja nie została przez Polskę przekazana UE i jest niezgodna z Konstytucją RP. Takiej kontroli organy unijne, a konkretnie Trybunał Sprawiedliwości UE nie mogą prowadzić. Wszystko jest dosyć logiczne – podkreślił mec. Jerzy Kwaśniewski.

Logiczne? Okazuje się, że niekoniecznie…. Totalna opozycja podniosła bowiem raban i rozdarła szaty, że jest to w praktyce zapowiedź wyjścia Polski z UE. Wsparli ich przy tym byli sędziowie TK, którzy w 2005, 2007 i 2011 roku orzekli dokładnie to samo, a także część polityków Niemiec czy Francji – państw, w których zapadły… dokładnie takie same wyroku o wyższości prawa krajowego nad prawem UE.

Nieważne, że politycy PiS od zawsze powtarzają, że żadnego Polexitu (niestety – przyp. red.) nie będzie. Nieważne, że Polexit to określona procedura, a nie jednoosobowa decyzja Jarosława Kaczyńskiego, jak sugeruje Tusk. Nieważne, że wyborcy PiS też są prounijni i wciąż wierzą w zapowiedzi „naczelnika” o budowie „Europy Ojczyzn”, a nie „superpaństwa europejskiego”. To wszystko jest nieważne! Ważne jest generowanie negatywnych emocji i kreowanie rzeczywistości medialnej, która nie ma nic wspólnego z prawdą.

Jedyny pozytyw z całej tej sytuacji jest taki, że po tego typu hucpach coraz więcej Polaków może zacząć się zastanawiać czy nasza przynależność do UE to faktycznie same plusy i korzyści, albo przynajmniej czy aby na pewno jest ich więcej niż minusów i strat z tym związanych. Może w końcu wywiąże się z tego ogólnopolska dyskusja. Może część z nas zda sobie w końcu sprawę z tego, że UE nie jest jakąś mityczną wyrocznią czy swoistym bóstwem, przed którym trzeba bić pokłony, składać ofiary, bo inaczej będzie źle? Może dzięki temu uda się wywrzeć wpływ na partię rządzącą, aby w końcu przestała czarować nas pięknymi słówkami i przeszła do konkretnych czynów broniących niepodległości Polski, polskich rodzin, dzieci przed europejskim zgorszeniem?

Niestety słowem kluczem jest tutaj właśnie słowo „może”. Jedyne co jest pewne w tej sytuacji to to, że żadnego Polexitu się nie doczekamy. Nie pozwoli na to opozycja, ale też rząd PiS – co prawda od pierwszego dnia swej władzy werbalnie grający na patriotycznych uczuciach Polaków, ale każdego tygodnia w praktyce starannie realizujący wielkie projekty wymyślane na unijnych salonach.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij