Zwarcie między ośrodkiem prezydenckim a rządowym wokół sprawy Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika było kolejną próbą sił, która musiała pozbawić złudzeń Andrzeja Dudę. Z Donaldem Tuskiem nie będzie żadnego porozumienia. W tle jednak pobrzmiewa pytanie o to, co tak naprawdę pozostanie po rządach „Koalicji 15 października”. I jaką metodę sukcesji ustanowi rząd „uśmiechniętej Polski”.
Kłótliwość była jedną z polskich wad, którą w wiekach XVI i XVII piętnował wybitny kaznodzieja, ks. Piotr Skarga. Przestrzegał, że to między innymi „niezgoda narodowa” może sprowadzić na kraj klęskę. Podówczas wielu nie brało tego serio. Rzeczpospolita, choć otoczenie międzynarodowe było dla niej coraz mniej sprzyjające, nadal cieszyła się reputacją państwa silnego i – na swój sposób – unikatowego jeśli chodzi o system polityczny. A jednak w niespełna dwieście lat później straciliśmy państwo na ponad wiek.
Obecnie Polska jest krajem znacznie słabszym niż potężna jeszcze w XVI wieku Rzeczpospolita i mimo gwałtownych przemian, w dobie formowania się nowego ładu międzynarodowego, nasi politycy nadal pozostają jakby w letargu, kłócąc się w najlepsze, czyja racja jest „bardziej mojsza”.
Wesprzyj nas już teraz!
Spór wokół Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika to kolejny etap starcia pomiędzy PiS-em a PO. Konfliktu, który śledzimy od bez mała 18 lat. I wydaje się, że słupek rtęci mierzący jego temperaturę wystrzelił już tak wysoko, że lada moment termometr pęknie. Ale kiedy wydaje się, że bardziej już nie można, przychodzi albo Tusk, albo Kaczyński i mówi: „nie można? Potrzymaj mi piwo”.
Trudno już dzisiaj mieć wątpliwości, że spór pomiędzy tymi dwoma partiami jest tylko chłodną kalkulacją obliczoną na polaryzację. To gwałtowne personalne starcie, w którym Tusk dąży dzisiaj do społecznej anihilacji przeciwników, bo właśnie wtedy „gdy stoi nad nimi, leżącymi we krwi i błocie, czuje, że cała ludzkość została oczyszczona”. Stawką tej konfrontacji nie są żadne koncepcje nowej Polski, ale to czyja ta Polska będzie – czy słabnącego już dzisiaj, ale imitującego wszak nieomal dyktatorską wszechmoc Tuska czy pobitego w wyborach Kaczyńskiego.
Prezydent musiał zostać w tę bitwę wplątany, choć wcale tego nie chciał. Po 15 października ubiegłego roku był grzeczny aż do stóp szafotu i na tle rozwrzeszczanych polityków PiS wydawał się umiarkowanym zwolennikiem porozumienia z rządem Tuska. Poszukiwał zapewne jakiegoś modus vivendi. Chciał w gruncie rzeczy niewiele: by nowy rząd kalkulował jego interesy. Oczekiwał konsultacji w sprawach polityki bezpieczeństwa czy spraw międzynarodowych, miał nadzieję, że zapowiedzi o zakończeniu polsko-polskiej wojny wymuszą na nowej ekipie choćby pozory pokojowej polityki. Nic tego. Sprawa się rypła bardzo szybko i raczej nie prędko powróci w dawne koleiny. O ile w ogóle.
Siekiera zamiast skalpela
Zaczęło się od tego, że Tusk od razu przystąpił do frontalnego ataku, przejmując brutalnie TVP. Duda odpowiedział wetem ustawy okołobudżetowej, przyznającej mediom i – jak przystało na jego dość spokojny charakter – gotowością do porozumienia. Nawet w niektórych liberalnych mediach pobrzmiewały głosy, że kompromis jest tutaj jedynym wyjściem. Ale nie dla lidera PO, który uderzył kolejny raz: tym razem wprowadzając policję do Pałacu Prezydenckiego. Tym samym uderzył bezpośrednio w kompetencje Głowy Państwa, niszcząc jego autorytet.
Sam fakt aresztowania Wąsika i Kamińskiego poniekąd „uwolnił” prezydenta, który jeszcze wczoraj, cokolwiek byśmy mówili na temat decyzji o przyjęciu do Pałacu byłych posłów PiS, znalazł się kłopotliwej sytuacji. Gdyby zatem Tusk odczekał i pozwolił prezydentowi na dalsze „przechowywanie” polityków, byłby zapewne wygranym tej sytuacji. Tak zachowałby się „stary Tusk”, raczej nie skory do radykalnych posunięć, chętniej posługujący się skalpelem niż siekierą. Ale „nowy Tusk” ma już inne metody: woli rozłupać przeszkodę, niż z gracją ją ominąć.
Nie chcę tutaj wchodzić w trwający od dłuższego czasu spór prawny wokół ułaskawienia, ale trudno nie zgodzić się z tym, że prezydent miał prawo ułaskawić Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Konstytucjonaliści, nawet ci niechętni prezydentowi, zazwyczaj rozkładają ręce, gdy muszą odpowiedzieć na pytanie, czy Andrzej Duda miał prawo zastosować prawo łaski przed uprawomocnieniem się wyroku. Konstytucja nic nie mówi na ten temat, przyznając głowie państwa tę prerogatywę bez żadnych obwarowań czy wyjątków. Dlatego, gdyby Tusk faktycznie chciał odbudować „demokratyczne państwo”, powinien – nawet kręcąc nosem – uznać to ułaskawienie, jak swego czasu rząd PiS w 2005 roku musiał uznać ułaskawienie przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Zbigniewa Sobotki, choć ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zgłaszał swoje zastrzeżenia odnośnie całej procedury.
Tusk jednak nie szuka porozumienia, ale idzie na wojnę, rozjeżdżając taranem kolejne państwowe instytucje. Tym razem wziął na celownik prezydenta, usiłując wykastrować go z kompetencji, wyciszyć i – rzecz jasna – odmówić racji bytu w polityce. To też swoisty mechanizm testowania Andrzeja Dudy. Lider PO zakłada, że koncyliacyjny charakter prezydenta sprawi, iż ten się wystraszy, a tym samym strona rządowa zyska przewagę. To wreszcie testowanie granic konstytucji – jak dalece prezydent może niszczyć rząd, nie niszcząc tym samym powagi własnego urzędu.
Piszę o tym bez grama satysfakcji, a nawet ze smutkiem. Tkwimy bowiem w szalonej logice wojny na wyniszczenie, która realnie cofa nasze państwo, czyniąc je niezdolnym do konfrontacji z wyzwaniami, jakie przed nim stoją. To, co zaczął wcześniej PiS, Tusk twórczo rozwija, kontynuując logikę „nieliberalnej demokracji”, w której jedynym źródłem legitymizowania działań jest wola ludu. Dopóki gdańskiego polityka zagrzewa do walki jego własny elektorat, będzie walczył, przekraczając kolejne granice. W całym tym szaleństwie merytoryczne aspekty tracą na znaczeniu. Tym samym Tusk jest bardziej Kaczyńskim niż sam Kaczyński.
Bańka kontra bańka
To zresztą obnaża wszystkie wady liberalnego myślenia o polityce. Redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, Bogusław Chrabota, który często zarzucał PiS-owi szkodliwy radykalizm, dzisiaj kibicuje mocno Tuskowi, pomijając kompletnie bezprawność jego działań. To przykład myślenia tunelowego, w które popadli liberalni komentatorzy. Liczy się tylko to, by odsunąć wrogów od władzy, metody schodzą na plan dalszy.
Postępowania nowego rządu nie da się jednak logicznie bronić. I widać to chociażby po pierwszych decyzjach sądowych, czyli odmowie wpisania do KRS członków nowej rady nadzorczej TVP, powołanych przez ministra Sienkiewicza. Temat ten jest marginalizowany lub przedstawiany jako „porażka” w prawowitej, a jakże, wojnie o media publiczne. Tymczasem jest to jawny dowód bezprawia, do jakiego posunął się szef resortu kultury, będący w istocie rządowym „siłownikiem”, człowiekiem służb specjalnych.
Pytanie, gdzie są granice tej legitymizacji, wszak funkcjonujemy coraz bardziej w wyborczych „bańkach” podzieleni z grubsza na dwa plemiona. Co się stanie, jeśli po przegranych wyborach Tusk uzna, że jego elektorat nie pozwala mu opuścić szańca obrony demokracji? Przestajemy już mówić tutaj o woli narodu, ale o woli poszczególnych elektoratów. Radykalizacja tego sporu sprawia bowiem, że jeden elektorat odmawia prawa głosu drugiemu.
To na razie jedynie spekulacja, ale nie sposób stwierdzić, że sposób przejmowania władzy przez koalicję KO – Trzecia Droga – Lewica jest niespotykany w historii Polski. Owszem, zdaję sobie sprawę, że PiS skleił swoją partię z instytucjami państwa i odrywanie go od nich nie jest proste, ale dziwnym trafem spośród szeregu umiarkowanych propozycji rozwiązywania poszczególnych konfliktów, Tusk wybiera te najbardziej gwałtowne. Ten model sukcesji, zaproponowany przez Tuska nie pozostanie w próżni. Polska z przyczyn historycznych nie wypracowała trwalszej kultury instytucjonalnej, toteż większość decyzji politycznych podporządkowanych jest potrzebie chwili, ale takie praktyki mają swoje konsekwencje. Mam gęsią skórkę, kiedy myślę już dzisiaj o tym, jak PiS będzie przejmował państwo po „epoce Tuska”. Wyobraźnia podpowiada dość przerażające scenariusze.
Obawiam się też, że działania Tuska mają też inny wymiar szczególnie istotny dla liberalnych elit Włoch, Holandii czy Hiszpanii, które stoją lub będą stały wobec problemu pozbycia się „populistów” z życia politycznego. Polska jest tutaj swoistym poligonem doświadczalnym. Milczenie zaangażowanej do niedawna w polskie życie polityczne Brukseli jest w tym kontekście wręcz arcywymowne.
Głupi po szkodzie?
Trudno przewidzieć jaką dokładnie odpowiedź na Tuskowe łobuzerstwo będzie miał prezydent Duda. Z pewnością wysyłanie skarg do instytucji międzynarodowych czy głów państw jest mało poważnym posunięciem, szczególnie, że w opiniotwórczych gremiach instytucjonalnych Tusk cieszy się większym szacunkiem niż prezydent.
Pierwsze zapowiedzi Dudy wskazują, że nie będzie dążył do eskalacji. I dobrze, za to akurat prezydenta szanuję. Jest dzisiaj jedynym politykiem, który stara się wymknąć całej tej wojennej logice. Choć rozumiem doskonale powody, dla których nie chce zastosować ponownego prawa łaski, byłby to precedens, w którym nieuprawnione do tego instytucje decydują o tym, co prezydentowi wolno a czego nie.
Tusk z kolei nie sprawia wrażenia, by zamierzał wcisnąć hamulec. Machina ruszyła, a kierunek jaki obrała z pewnością nie jest przypadkowy. Każde kolejne posunięcie jest brutalnie wymierzone nie tylko po to, by zatopić PiS, ale też zmarginalizować bezradnych w tym konflikcie koalicjantów. Ofiarą jest oczywiście polskie państwo. Oby ostrzeżenia ks. Piotra Skargi, o których była wyżej mowa, nie powróciły do nas kolejny raz, jako pamiątka tego, o czym pisał Jan Kochanowski – że Polak i przed szkodą, i po szkodzie głupi.
Tomasz Figura
Mec. Jerzy Kwaśniewski: Chaos w Polsce może zakończyć się „unijnym rozbiorem”