Nie „dobro kobiet”, nie troska o jakość opieki medycznej dla kobiet w ciąży, ale okazja do rozpętania politycznej awantury. Opozycja znalazła kolejny pretekst do wzbudzenia antyrządowych protestów. Tym razem wykorzystano tragiczną historię pacjentki z Pszczyny.
Miały być marsze ciszy, były polityczne wiece, którymi ochoczo chwalą się tuzy opozycji. Marsze – odbywające się w kilkudziesięciu miastach Polski – w ramach akcji „Ani jednej więcej” naszpikowane bowiem były politykami opozycji, którzy nie mieli żadnych oporów, by budować swoje polityczne poparcie na tragedii.
Największa demonstracja przeszła ulicami Warszawy. Początkowo uczestnicy marszu zostali poproszeni o schowanie flag partyjnych. Pojawiały się hasła: „Jej serce jeszcze biło”, „Mogła żyć” i „Prawa kobiet, prawami człowieka”. Był nawet na symboliczną „minutę ciszy”, a potem na „minutę krzyku”, by – jak to zrelacjonowała „Gazeta Wyborcza” można było wyrzucić z siebie złość. Było więc bicie w garnki i krzyki.
Wesprzyj nas już teraz!
Puszczono też „światełko dla Izy”, a z głośników puszczono ten sam utwór, który towarzyszył manifestacjom po śmierci Pawła Adamowicza („The Sound of Silence”). Uczestnicy tłumaczyli swoją obecność tym, że nie chcą, by „polskie państwo skazywało obywatelki na śmierć”. Twierdzili, że obowiązujące prawo antyaborcyjne jest winne śmierci kobiet, takich jak Pani Iza z Pszczyny.
Potem przyszedł czas na „opozycyjne standardy”… czyli wulgarne hasła co trzeba zrobić z PiS i jedynie opozycja wie po co wykonany happening ze skakaniem i skandowaniem: „kto nie skacze ten za PiS-em, hop, hop, hop” – a jakże – ze zniczami zapalonymi „dla Izy” w ręku.
„Marsz dla Izy”, czyżby? 🤦🏻https://t.co/nJxTnyAPVj
— Witold Tumanowicz (@WTumanowicz) November 6, 2021
Oskarżają prawo, a fakty mówią co innego
Sprawa śmierci pani Izy i jej nienarodzonego dziecka poruszyła całą Polskę. Zwolennicy aborcji szybko wskazali obowiązujące prawo winnym tragedii, piętnując Trybunał Konstytucyjny i rząd. Fakty jednak mówią co innego: tragedia nie miała związku z zakazem aborcji eugenicznej. Nawet pełnomocnik rodziny zmarłej (wiążącej sytuację pacjentki z wyrokiem TK) opisując ciąg zdarzeń wyraźnie to potwierdza.
W rozmowie z interia.pl mec. Jolanta Budzowska powiedziała bowiem, że pacjentka zgłosiła się do szpitala po pomoc i „została przyjęta z poważnymi powikłaniami ginekologicznymi, czyli masywnym odpłynięciem wód płodowych i bezwodziem”. Jak dodała, w momencie przyjęcia „lekarze nie dawali już szans na przeżycie dla płodu, nie podejmowano żadnych czynności, żeby poprawić jego dobrostan”. Pełnomocnik podkreśliła, że „w tym zakresie przyjęto postawę wyczekującą”, a przy „przyjęciu pani Izabela dowiedziała się, że dziecko nie przeżyje”.
Pacjentka początkowo czuła się dobrze, a celem pobytu w szpitalu było, to by nie doszło do zakażenia. Stan pacjentki pogarszał się, a ona „miała świadomość, że według lekarzy musi czekać, aż serce dziecka przestanie bić”. Kiedy po 2-3 godzinach od przyjęcia wykonano badania, okazało się, że „wskaźniki stanu zapalnego są przekroczone”. Pani Iza informowała rodzinę co się z nią dzieje (miała skoki temperatury, dreszcze, wymiotowała). – To wszystko nie skłoniło jednak lekarzy do zweryfikowania obiektywnymi badaniami, jakimi są badania morfologiczne, tego, czy wykładniki stanu zapalnego nie narastają, czyli czy nie rozwija się sepsa. Ten stan trwał, a pani Iza była coraz słabsza. Możemy z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że w tej sprawie doszło do błędu medycznego i to było przyczyną jej śmierci – podsumowała pełnomocnik.
Zdaniem rodziny i pełnomocnik, personel mając świadomość zagrożenia i rozwoju stanu zapalnego, nie monitorował należycie stanu zdrowia matki i płodu, i nie podał interwencji zgodnej z wiedzą medyczną na tyle wcześnie, żeby uratować jej życie. To – w ocenie pełnomocnik – „dowodzi, że wyrok Trybunału w praktyce wywiera wpływ na sytuację kobiet w ciąży”.
Źródło: Twitter / Wyborcza.pl, dorzeczy, wpolityce.pl, interia.pl
MA