O tym, że w Polsce są równi i równiejsi, nie trzeba nikogo przekonywać. Są na to liczne przykłady. Do nich można zaliczyć kwestię odpowiedzialności prawnej, lub raczej jej braku, za składanie niezgodnych z prawdą oświadczeń majątkowych. Zwykły burmistrz czy inny urzędnik niższego szczebla może być pewien, że zostanie ukarany. Co innego osoby z tak zwanego świecznika, czyli np. prominentni politycy. Tu prokuratura okazuje się być niezwykle pobłażliwa…
Obowiązek składania oświadczeń majątkowych, który obowiązuje w Polsce od 1998 roku, dotyczy urzędników władzy centralnej, posłów senatorów, radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. W założeniu miał on zapobiegać coraz bardziej powszechnemu, szczególnie w kręgu wpływowych osób, zjawisku korupcji. Okazuje się jednak, że im większe wpływy, a co za tym idzie możliwości przyjęcia niedozwolonej korzyści majątkowej, tym mniej skuteczny wymiar sprawiedliwości w egzekwowaniu prawa.
Wesprzyj nas już teraz!
Prześwietlaniem stanu majątkowego osób podlegających wyżej wymienionemu obowiązkowi zajmuje się w Polsce Centralne Biuro Antykorupcyjne. Na jego wniosek w latach 2005 – 2010 wszczęto postępowania w 73 przypadkach. Jak się okazało zarzuty usłyszeli tylko urzędnicy niższego szczebla, co stanowi niewielką część wszystkich spraw. W przypadku prominentnych polityków w najgorszym razie prokuratura uznawała, że niezgodność oświadczenia majątkowego z prawdą nie jest działaniem celowym, co oczywiście kończyło sprawę, a winni nie ponosili odpowiedzialności.
Świeżym przykładem z ostatnich dni jest sprawa Mirosława Drzewieckiego, dotycząca lat 2007 – 2010. CBA odkryło, że były minister posiada na Florydzie dom, z którego wynajmu czerpie korzyści, których w oświadczeniu nie ujawnił. Podobnie było w przypadku środków zdeponowanych w amerykańskim banku. Mirosław Drzewiecki stwierdził, ze dochody z wynajmu były tak małe, że wystarczało na utrzymanie domu, w związku z tym nie uważał za stosowne tego ujawniać. Prokuratura Okręgowa w Warszawie przychyliła się do tej interpretacji i nie uznała tego za złamanie prawa. Dariusz Ślepokura, rzecznik tamtejszej prokuratury, stwierdził że Drzewiecki ma prawo nie wiedzieć o wszystkich składnikach majątku swojej żony, poza tym trzeba dowieść, że chciał on zataić te informacje.
Podobnie w przypadku Pawła Grasia nie dopatrzono się znamion przestępstwa, w związku z tym, że nie ujawnił on w oświadczeniu, że piastując rządową funkcję zasiadał zarazem we władzach spółki
Agemark. Śledztwo zostało umorzone.
Również Janusz Palikot uniknął odpowiedzialności za nieujawnienie całego majątku. Będąc posłem PO w latach 2005 – 2010 nie uwzględnił on w oświadczeniu m.in. posiadania samolotu. CBA otrzymało takie informacje od byłej żony posła, która po rozwodzie nie otrzymała należnej jej części majątku. Na dodatek Palikot miał działać na szkodę należącej do niej spółki Jabłonna. Jednak prokurator nie zauważył znamion czynu zabronionego. Co więcej w uzasadnieniu powołał się na to, że błędy „wynikają z filozoficznego wykształcenia i stosunku do wartości materialnych”. Ciekawe, czy jeśli ktoś kiedyś posłowi Palikotowi brzydko mówiąc „spuści łomot”, to też na korzyść agresora będzie przemawiać np. filozoficzny stosunek do głoszonych przez niego haseł.
Według prof. Antoniego Kamińskiego z PAN i Colegium Civitas, uzasadnienia są zabawne i straszne zarazem. Widać jak bardzo wybiórczo władza podchodzi do składanych oświadczeń majątkowych. Osoby znane mogą spać spokojnie, ale już zwykły urzędnik nie uniknie kary. Jego zdaniem, jest to wada systemowa tkwiąca w naszym wymiarze sprawiedliwości.
Przykładem na gorliwość prokuratury wobec mniej wpływowych urzędników w tym zakresie jest skazanie na rok więzienia burmistrza Zawoni. Według prokuratury nie wykazał on wszystkich swoich dochodów. Nie pomogły tłumaczenia, że nie prowadził on żadnej działalności, tylko pracował jako kierownik budowy na podstawie umowy cywilnoprawnej i dlatego sądził, że dochodów z tego tytułu nie musi ujawniać.
Podobnie było w przypadku burmistrza Piaseczna. W 2007 roku został skazany na dwa miesiące więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Opozycyjni radni donieśli, że był on w tym czasie prezesem stowarzyszenia, które prowadziło działalność gastronomiczną, klub sportowy oraz wynajmowało autokary. Niestety nie ujawnił tego w oświadczeniu. Tłumaczenie, że pełnił tę funkcję społecznie, nie przekonało prokuratury.
Jak widać cała akcja składania oświadczeń majątkowych jest śmiechu warta. Zawsze znajdzie się sposób, żeby ukryć to, co niewygodne, a jeśli się nie uda zawsze przecież można liczyć na „życzliwość” prokuratury. Wystarczy tylko być prominentnym politykiem.
I.Sz.
Źródło: www.rp.pl