„Netflix uraczył swoich widzów sześcioodcinkowym serialem o księciu Harrym i jego wybrance Meghan Markle. Serial, zapowiadany jako ujawnienie kolejnych sekretów na temat konfliktu w rodzinie królewskiej, wywołuje powszechne rozczarowanie. Autorzy przedstawili lukrowaną wersję wydarzeń wyłącznie z punktu widzenia swoich wolnościowych bohaterów. Harry i Meghan są zawsze w porządku, a rodzina królewska podstępna i ukrycie rasistowska”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Piotr Semka.
Publicysta wylicza rzekome „dowody” rasizmu rodziny królewskiej, któremu sprzeciwiają się Harry i Meghan. Jednym z nich ma być „renesansowa broszka z głową Maura, którą jedna z odleglejszych ciotek założyć miała na wspólne rodzinne spotkanie”. Kolejnym to, że „ktoś z rodziny miał się zastanawiać, jaki kolor skóry będzie miało ich dziecko, ale nie wiadomo czy chodzi o kogoś z najważniejszych członków rodziny czy też o jakiegoś odległego nietaktownego wujaszka”.
W ocenie autora książki „My, reakcja” najnowsza produkcja Netflixa to kolejna próba zaistnienia przez parę Harry i Meghan przy ich jednoczesnych ciągłych deklaracjach, że chcą oni zachować swoją prywatność. „Co rusz przyjmują zaproszenia do mediów, aby za grube pieniądze ujawniać półprawdy i szczegóły ze swoich relacji z rodziną królewską, których nie sposób zweryfikować. Korzystają przy tym z tego, że dom Windsorów jest zbyt dumny, by wchodzić w polemiki z twierdzeniami młodej pary – podkreśla.
„Na tym polega też dramat Harry’ego i Meghan. Nie zbudowali żadnej na tyle interesującej własnej działalności, by móc ją eksploatować. A jak to bywa w wypadku skandalistów, którzy ujawniają wszystko – liczba sekretów się zmniejsza i trzeba mnożyć coraz bardziej ogólne skargi, aby przyciągnąć uwagę mediów. 100 mln dol., które zarobiła książęca para za udział w produkcji Netflixa, rozejdzie się za jakiś czas. Czym wtedy spróbują przykuć uwagę mediów książęcy celebryci?” – pyta retorycznie Semka.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TK