– Nie potrzebujemy takich ludzi – słyszą Polacy w Kazachstanie, którzy zgodnie z ustawą o repatriacji chcą wrócić do kraju. Powód? Nie mają wyższego wykształcenia.
Parlamentarzyści domagają się wyjaśnień w sprawie postępowania polskiego ambasadora w Astanie. Grozi on potencjalnym repatriantom odrzuceniem wniosków.
Wesprzyj nas już teraz!
Nadzieje na powrót do kraju rosną wśród kilkunastu tysięcy Polaków. Są one związane z toczącymi się w Sejmie pracami nad obywatelskim projektem ustawy o powrocie do Rzeczypospolitej Polskiej osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez władze Związku Sowieckiego.
Jednak urzędnicy polskiej dyplomacji są nastawieni negatywnie do potencjalnych repatriantów. 26 kwietnia doszło do incydentu w ambasadzie w Astanie. – Moje siostrzenice Ludmiła i Tatiana przebyły aż 350 km z Dragonirowki do Ambasady RP w Astanie, żeby się zarejestrować w Bazie Rodak, co jest warunkiem ewentualnego powrotu do Polski w ramach ustawy o repatriacji. Złożenie dokumentów i rozmowy z jedną z pracownic tej placówki – panią Martą – odbywały się spokojnie i nie było żadnych problemów. Jednak kiedy weszła inna urzędniczka – pani Beata – wszystko się zmieniło – relacjonuje pani Walentyna Kamińska, której udało się wrócić do Polski w 1995 roku. Urzędniczka drobiazgowo wypytywała o wykształcenie i zawód siostrzenic. – Kiedy dowiedziała się, że jedna z nich ma średnie wykształcenie i posiada gospodarstwo, a druga z zawodu jest pielęgniarką, oznajmiła, że nie stanowią żadnej konkurencji na rynku pracy oraz że „w Polsce takich ludzi nie potrzebujemy” – mówi.
Urzędniczka miała też dopuścić się szantażu. Zagroziła, że jeśli kobiety nie wycofają swojego wniosku o repatriację, wpisze im do dokumentów brak znajomości języka polskiego. Siostrzenice pani Walentyny ostatecznie wycofały wniosek.
Takie zachowanie nie dziwi innych polskich repatriantów. Andrzej Jaworski, który przyjechał do Polski w 1996 roku twierdzi, że urzędnik w polskiej ambasadzie jest „panem i władcą”. – To jest normalna sytuacja w polskiej ambasadzie. Ludziom, którzy tego doświadczyli, nie daje się jednak wiary. Poza tym oni boją się o tym mówić. Na przykład jeżeli ktoś będzie narażał się pracownikom ambasady w sprawie rejestracji do Bazy Rodak, otrzymania wizy albo Karty Polaka, to wszystko później może się negatywnie odbić na jego dzieciach, które nie będą mogły wyjechać do Polski. Więc ludzie się nie skarżą. Ale znam bardzo dużo takich przypadków – mówi Jaworski.
Źródło: „Nasz Dziennik”
ged