Jesteśmy przeciwko nielegalnym imigrantom, więc daliśmy im wizy, żeby byli legalni – mówi Jarosław Kaczyński. Ten cytat z satyrycznej grafiki Jerzego Wasiukiewicza idealnie podsumowuje politykę naszego państwa wobec „uchodźców” w ostatnich ośmiu latach.
Jak to bywa najczęściej w demokracji, przed ostatnimi wyborami przeżywaliśmy swego rodzaju karnawał. Na kilka tygodni poprzedzających głosowanie politycy przemówili znowu ludzkim głosem. Podobnie jak przed czterema, ośmioma i dwunastoma laty odzyskali tak zwany słuch społeczny – przypomnieli sobie, po co znaleźli się w parlamencie i rządzie. Doszło nawet do tego, że znany z nadzwyczajnej hojności prezes Rady Ministrów machał groźnie palcem w kierunku Kijowa i brakowało tylko, by zażądał zwrotu oddanych Ukrainie kilkuset czołgów, nie wspominając o pozostałym sprzęcie oraz innych dobrach, których łączna wartość liczona jest już w wielu dziesiątkach miliardów złotych.
Wesprzyj nas już teraz!
Ze względu na gwałtowne zamieszki oraz znaczny przyrost liczby nieproszonych gości w kalifatach Europy zachodniej – gości, którzy nota bene powoli stają się już gospodarzami – znowu ważnym tematem w kampanii stała się imigracja. O tym, że Polacy jej nie chcą, świetnie wiedzą liderzy obydwu największych partii, które, każda na swój sposób, zgodnie pchają nas do konstruowanego w Berlinie i Brukseli europejskiego nowo-komunistycznego superpaństwa. PiS wiele zmieniać nie musiał, ma bowiem w odgrywaniu roli polskiej prawicy już całkiem długi staż. Platforma Obywatelska odstawiła na chwilę unijne flagi i wystąpiła tym razem na biało-czerwono. Wpędziła pewnie w ten sposób część swoich wiernych wyborców w konsternację. Donald Tusk musiał wykonywać karkołomne szpagaty. W jednym z kampanijnych klipów niemalże na jednym wydechu oskarżył PiS o ściąganie do Polski tysięcy mieszkańców skrajnie obcych nam kulturowo państw, głównie islamskich. Równocześnie stwierdził jednak, iż rządzący na imigrantów… szczują. W ten sposób krótka wypowiedź mogła zadowolić niezdecydowanych wyborców z obydwu grup – zarówno przychylnej multikulturalizmowi większości dotychczasowych entuzjastów Koalicji Obywatelskiej, jak i tych, którzy niepokoją się przyszłymi skutkami napływu do Polski egzotycznych przybyszów.
– Oglądamy wstrząśnięci ceny z brutalnych zamieszek we Francji. I właśnie teraz Kaczyński przygotowuje dokument, dzięki któremu do Polski przyjedzie jeszcze więcej obywateli z państw takich jak, tu cytuję: Arabia Saudyjska, Indie, Islamska Republika Iranu, Katar, Emiraty Arabskie, Nigeria czy Islamska Republika Pakistanu – mówił Tusk, a spora część jego zwolenników zapewne przecierała uszy ze zdumienia.
– Kaczyński już w zeszłym roku ściągnął z takich państw ponad 130 tysięcy obywateli. 50 razy więcej niż w 2015 roku. Te wizy będzie można dostawać łatwo i szybko, i będą je jakby rozdzielać zewnętrzne firmy, bo tak dużo jest zamówień – kontynuował lider opozycji.
– Dlaczego Kaczyński równocześnie szczuje na obcych i na imigrantów, a równocześnie chce ich wpuścić setki tysięcy, i to właśnie z takich państw? Może właśnie potrzebna mu jest wewnętrzna wojna, konflikt, strach polskich obywateli. Bo wtedy lepiej mu rządzić, wtedy łatwiej mu będzie wygrać wybory – demaskował zamiary „wroga” lider Koalicji Obywatelskiej.
Puenta krótkiego wystąpienia to był już niemal prawicowy hardcore: – Musimy jak najszybciej go odsunąć od władzy żeby uniknąć tego niebezpieczeństwa. Ono się naprawdę czai za rogiem. Polacy muszą odzyskać kontrolę nad swoim państwem i jego granicami – grzmiał Donald Tusk.
Cały ten teatrzyk podsumowała trafnie w satyrycznym ujęciu Barbara Piela. W krążącym po mediach społecznościowych filmiku jej autorstwa obaj plemienni wodzowie ścigali się na pograniczny patriotyzm.
– (…) A my nie wpuścimy imigrantów – obiecywał wyborcom prezes PiS.
– Bo już wpuściliście – ripostował przywódca opozycji wystrojony w nasze narodowe barwy i husarskie skrzydła.
– Ryży kłamie!… Ale teraz wpuścimy mniej! – zapewniał Kaczyński dzierżący w dłoni tablicę z przekreślonym zaproszeniem Refugees welcome.
– My wpuścimy jeszcze mniej – odpowiada Tusk.
– A my wpuścimy mniej i mniej – i tak dalej…
Nie wszyscy jednak chyba zorientowali się, że to tylko przedstawienie. Redaktor naczelny „Więzi” Zbigniew Nosowski martwił się na łamach swojego pisma:
„Obecnie dwie główne partie polityczne licytują się, kto chciał ściągnąć do Polski więcej tamtych, obcych, groźnych, nie naszych… To jest całkowicie ślepa uliczka. W taki sposób możemy tylko wszyscy przegrać” – napisał. Wyrzucał przewodniczącemu Episkopatu niedotrzymanie złożonych przed kilkoma laty zapewnień o zaangażowaniu Kościoła w przyjmowanie „uchodźców”. Oskarżał też partie polityczne, że zbytnio wsłuchują się w głosy wyborców i uderzają w „protekcjonalistyczną” retorykę. Autor przeciwstawiał postawie polityków oraz Kościoła opcję przyjętą przez lewicowych aktywistów zaangażowanych w pomoc zwiezionym przez Łukaszenkę nad polską granicę „uchodźcom”. Owi dobroczyńcy zdaniem naczelnego „Więzi”, są całkiem blisko chrześcijaństwa, chociaż do pobożności i praktyk jest im daleko.
„Będziemy kiedyś z tych aktywistów wszyscy dumni tak, jak dziś z błogosławionych Ulmów. Tylko że najpierw trzeba jeszcze przetrwać tę kampanię…” – zakończył swój wywód publicysta.
PiS przeciwko imigracji
Osiem lat to w polityce niemalże epoka. Warto więc przypomnieć, że w związku z „pokojowym” islamskim najazdem na Europę kwestia imigracyjna była w Polsce gorąca już dwie parlamentarne kadencje temu – w 2015 roku. Tutejsi wyborcy byli wtedy mocno zmęczeni rządami tandemu PO – PSL. Społeczna atmosfera przypominała tę, jaka towarzyszyła ostatnio schyłkowi ośmiolatki Zjednoczonej Prawicy. Spory udział w ówczesnym sukcesie Prawa i Sprawiedliwości z przybudówkami miało trafne odczytanie i artykułowanie stosunku większości naszych rodaków do perspektywy napływu cudzoziemców z Bliskiego Wschodu i północnej Afryki. Nad Polską oraz pozostałymi krajami Unii Europejskiej wisiała perspektywa narzucanej przez Brukselę przymusowej relokacji imigrantów.
Założona przez George’a Sorosa, czołowego animatora podmiany ludności Europy Fundacja Batorego opublikowała w październiku 2019 roku raport pt. „Zarządzanie strachem. Jak prawica wygrywa debatę publiczną w Polsce”, autorstwa Filipa Katnera, Jarosława Ziółkowskiego i Pawła Cywińskiego. Autorzy przypomnieli między innymi wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego z okresu poprzedniej kampanii. 16 września 2015 roku mówił on w Sejmie m.in.:
– Wysoka Izbo, ważne jest pytanie następujące: czy mianowicie rząd ma prawo pod obcym, zewnętrznym naciskiem i bez wyraźnie wyrażonej zgody narodu podejmować decyzje, które z wysokim stopniem prawdopodobieństwa mogą mieć negatywny wpływ na nasze życie, na naszą codzienność, na nasze życie publiczne, na naszą przestrzeń publiczną, na naszą realną sferę wolności, wreszcie – co tutaj przecież też podnoszono – na nasze bezpieczeństwo?
Prezes PiS obwieszczał wtedy, że zdaniem Prawa i Sprawiedliwości „rząd nie ma prawa do podejmowania takich decyzji”. – Co więcej, uważa, że podejmowanie tego rodzaju decyzji bez wyraźnej zgody społeczeństwa – a takiej zgody nie ma – jest łamaniem Konstytucji (…), łamaniem zasady suwerenności narodu, a także praw obywatelskich. I dlatego nie ma tutaj naszej zgody – podkreślał.
Dwa dni później, z tej samej mównicy udowodnił, że znane mu są długofalowe skutki otwierania drzwi dla reprezentantów skrajnie odmiennych, wręcz wrogich Zachodowi i katolicyzmowi kultur.
– Najpierw liczba cudzoziemców gwałtownie się zwiększa, później deklarują oni, że nie będą przestrzegać naszego prawa, naszych obyczajów, a później – albo równolegle – narzucają swoją wrażliwość i swoje wymogi w przestrzeni publicznej, w różnych dziedzinach. (…) [w Szwecji istnieją] 54 strefy, gdzie obowiązuje szariat i nie ma żadnej kontroli państwa – wskazywał Kaczyński.
W tym samym czasie premier Ewa Kopacz mówiła najpierw o gotowości do przyjęcia 2 tysięcy, a następnie 7 tysięcy imigrantów (Bruksela chciała Polsce narzucić 12 tysięcy). Szefowa rządu PO – PSL zastrzegała, że nasze państwo ugości rzeczywistych uchodźców, a nie tych, którzy chcieliby przyjechać tu ze względów ekonomicznych.
Jak się skończyło, pamiętamy. Wybory wygrał PiS, sprawa przymusowej relokacji na kilka lat spadła z agendy.
Europejscy liderzy
A jak wyglądała praktyka rządów Zjednoczonej Prawicy? Otóż w tak zwanym realu Polska sytuowała się w czołówce unijnych państw pod względem przyjmowania imigrantów spoza UE.
Tylko w 2022 roku Polska wydała 136 tysięcy pozwoleń na pracę dla osób przybywających z krajów muzułmańskich. Według danych Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej na czele listy znajduje się… Uzbekistan (ponad 33 tysiące), dalej Turcja (25 tysięcy), Bangladesz i Turkmenistan (po sporo ponad 10 tysięcy). Zestawienie obejmuje jeszcze takie państwa pochodzenia jak Indonezja, Kazachstan, Kirgistan, Egipt czy Algieria. Znany z prześladowań chrześcijan Pakistan delegował do Polski w zeszłym roku grubo ponad 4,5 tysiąca swoich reprezentantów. Nigeria – 1,6 tys.
Nasze państwo wydało w zeszłym roku najwięcej w UE pierwszych zezwoleń na pracę – aż 700 tysięcy (drugie w zestawieniu Niemcy – 538 tys.). Walcząc z imigracją „na czarno” oraz przymusową relokacją, wbrew woli większości Polaków, władze wybrały więc drogę islamizacji kraju „na legalu” – i to pod hasłami obrony granic przez prawicowy rząd. Polityczny majstersztyk.
Roman Motoła