Socjolodzy ostrzegają, że Polskę czeka poważny kryzys demograficzny. Nihil novi, można by rzec, jednakże problem coraz mniej daje się zamieść pod dywan. Dla zachowania stabilności społeczeństwa i gospodarki w naszym kraju rocznie powinno rodzić się 600-650 tysięcy dzieci. Tymczasem przychodzi ich na świat 370-380 tysięcy.
Jak ocenia prof. Henryk Domański, socjolog z Polskiej Akademii Nauk, wysokie bezrobocie oraz obawa utraty pracy sprawiają, że sporo młodych osób uważa, że nie będzie w stanie utrzymać dziecka. Trudno jest również kobiecie po urodzeniu dziecka znaleźć lub utrzymać pracę. Z kolei dr. Małgorzata Sikorska socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego za inną przyczynę złej sytuacji uważa m.in. brak odpowiedniej polityki prorodzinnej ze strony państwa.
Wesprzyj nas już teraz!
Jest to, niestety, myślenie z gruntu błędne. Centrum im. Adama Smithaw maju br. opublikowało raport „Koszty wychowania dzieci w Polsce 2012”. Robert Gwiazdowski, Prezydent CAS, podczas konferencji prasowej, poświęconej prezentacji raportu stwierdził, że obecną politykę rządu, skierowaną do rodzin, można określić raczej terminem „antyrodzinnej”, z uwagi na koszty, jakimi obarcza ono rodziców i rodziny. „Becikowe” jako jej wyraz, to posunięcie kompletnie nietrafione, ponieważ, ta forma „pomocy” ze strony państwa ogniskuje się na błędnej strategii. Jest to w dalszym ciągu redystrybucja, ponieważ, żeby rząd mógł rodzicom becikowe wypłacać, najpierw musi odebrać im pieniądze w podatkach. Najlepszą polityką prorodzinną byłoby zwyczajne nieprzeszkadzanie rodzinom w dysponowaniu własnymi pieniędzmi. Aby było to możliwe, konieczna jest redukcja obciążeń podatkowych oraz wysoka jakość usług w ochronie zdrowia czy edukacji, a to można osiągnąć dzięki wolnej konkurencji w tych dziedzinach.
Wiele państw europejskich zmaga się ze spadającą dzietnością społeczeństw. Rozwiązania są różne, choć głównie polegają na przyznawaniu rodzicom dopłat w różnorakich formach – za żłobki, zasiłki, itd. Warto jednak zwrócić uwagę na mały, nadbałtycki kraj – Estonię. W ostatnich latach udało odwrócić się spadek liczby rodzących się dzieci. Do poprawy sytuacji przyczynił się nie kto inny, niż były estoński premier, Mart Laar, który wolnorynkowymi reformami zapewnił wzrost poziomu życia ludzi oraz dobrobytu, co przekłada się automatycznie, choć nie od razu, na to, że więcej młodych osób zdecydowało się na posiadanie dzieci.
Starzenie się społeczeństwa to również bomba z opóźnionym zapłonem, jeśli chodzi o system emerytalny, odliczanie zaś rozpoczęło się już szereg lat temu. Rosnące zobowiązania podatkowe (Instytut Globalizacji opublikował raport, z którego wynika, że podatki są ogółem o 10 % większe, niż rok temu) i przeregulowana gospodarka, w tym rynek pracy, sprawiają że rodziny albo w ogóle nie zdecydują się na posiadanie dzieci, albo będą ich miały mniej. Winę za przyszłą eksplozję owej bomby ponoszą kolejne rządy, które nie potrafią zastosować radykalnych, choć koniecznych rozwiązań, a jedynym, na co się decydują, jest wydłużenie wieku emerytalnego – typowa gra na czas.
Tomasz Tokarski
Źródło: www.forsal.pl