„Jadą, jadą chłopcy, chłopcy-radarowcy, niebieska czapeczka, przy boku pałeczka” – tę piosenkę Andrzeja Rosiewicza będą mogli niedługo śpiewać kierowcy, choć zapewne przez łzy. Minister Finansów Jacek Rostowski zaplanował w przyszłorocznym budżecie znaczy wzrost pieniędzy ściąganych z tytułu mandatów, grzywien i innych opłat.
Skala wzrostu planowanych przychodów z tego tytułu może przerazić, ponieważ na przyszły rok mają one wynieść 20,2 mld zł. W tym roku służby mundurowe przyniosły do kasy państwowej „zyski” w wysokości 14,7 mld zł. Minister Rostowski planuje zatem wzrost aż o 37,4 proc. Co ciekawe, wpływy z podatku VAT mają być niższe o ponad 4 proc. Rząd poszukuje zatem rozpaczliwie pieniędzy, by propagandowo, a przynajmniej prowizorycznie załatać rosnącą już teraz dziurę w budżecie na przyszły rok.
Wesprzyj nas już teraz!
Główny Inspektorat Transportu Drogowego szacuje, że wpływy do budżetu z urządzeń do pomiaru prędkości działających w ramach Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym wyniosą ok. 1,5 mld zł. Rzecznik Inspektoratu Jan Mróz podkreśla, że przekroczenia prędkości są rejestrowane automatycznie, a wysokość mandatów określa taryfikator.
Ekonomista, profesor Krzysztof Rybiński napisał niedawno na swoim blogu, że „Inspekcja Transportu Drogowego została wyposażona w 22 samochody z radarami, które robią zdjęcia w trakcie jazdy, bez zatrzymywania tych którym strzelili fotkę. 22 samochody w ciągu doby zrobią średnio 6,6 tys, zdjęć. Cały sprzęt kosztował 4,8 miliona złotych. Jeżeli każda fotka będzie kosztowała kierowcę średnio 300 złotych, to te 22 samochody oskubią kierowców na kwotę 2 miliony złotych dziennie, czyli 700 milionów złotych rocznie, jeżeli będą jeździć codziennie. Jeżeli ten mechanizm zadziała, to można przewidzieć, że niedługo pojawi się kolejne kilkadziesiąt takich samochodów, i wpływy z mandajniaków (jak nazywam mandat wystawiony przez tajniaka) sięgną miliardów złotych. Czyli minister Sami Wiecie Który nie tylko zrealizuje swój cel, zebranie z mandatów półtora miliarda, ale go nawet przekroczy, jak onegdaj stachanowcy”.
Stopa zwrotu z tej „inwestycji” wyniesie 14000 proc. Okazuje się, że rząd potrafi posługiwać się rachunkiem ekonomicznym i, gdy trzeba, opracować tanią metodę osiągania „zysków”. Szkoda, że odbywa się to kosztem podatników i że rząd w ten sam, oszczędny sposób nie patrzy na swe rozmiary. Kierowcy nie mają powodów do radości, choć cała sytuacja zakrawa na absurd i nabiera komicznego, jak we wspomnianej piosence, wymiaru: „A gdy już się zmierzchać miało, to się wtedy okazało, że to nie są milicjanci, że to byli przebierańcy. Czas już jest na finał, pointa się zaczyna: coraz więcej przebierańców, coraz trudniej o oryginał.
Tomasz Tokarski